Zdawało się, iż nigdy się nie rozstaliśmy…
Każdego dnia Natalia wracała do domu z nadzieją, iż Kuba wróci. Wiedziała, iż nie ma kluczy — zostawił je, gdy wychodził. A jednak wciąż marzyła, iż otworzy drzwi i zobaczy w przedpokoju jego trampki. Tym razem cud się nie zdarzył.
Żyli razem dwa lata. Wypełnił pustkę po śmierci matki. I po co w ogóle zaczęła tę rozmowę… Od początku nie było między nimi namiętności. Było po prostu dobrze. Ale Kuba nie oświadczył się, nie mówił o przyszłości, o ich wspólnej przyszłości.
— Co dalej? — spytała pewnego dnia Natalia.
— Chodzi ci o pieczątkę w dowodzie? Co to zmieni?
— Dla kobiety to ważne. jeżeli dla ciebie nie, może się rozstaniemy? — powiedziała półżartem, chcąc go przestraszyć, zmusić do decyzji.
— No to się rozstaniemy — nagle odparł i wyszedł.
Minął tydzień. Żyła sama. I czekała. Zadzwonić? Poprosić, by wrócił? Ale jeżeli facet odszedł tak łatwo, to znaczy, iż nie kochał.
Pojawił się w jej życiu dokładnie wtedy, gdy została zupełnie sama. Dwa lata temu kierowca dostawczaka dostał zawału, stracił kontrolę nad autem i wjechał w przystanek. Matka i jeszcze jedna kobieta zginęły na miejscu, innym się poszczęściło — przeżyli. Kierowca zmarł w szpitalu, gdy dowiedział się, iż przez niego zginęli ludzie. Rozległy atak serca.
Wieści o tym krążyły we wszystkich wiadomościach. Po pogrzebie Natalia chodziła jak we mgle. O mało nie wpadła pod auto Kuby. Zdażył zahamować, wysiadł, zaczął na nią krzyczeć, ale gdy zobaczył jej twarz — zamilkł. Zawiózł ją do domu i został.
Był młodszy o trzy lata. Niezbyt duża różnica, ale Natalii wydawało się, iż dzieli ich dekada. On niczego nie planował, żył dniem, od rozmów o dzieciach uciekał. „Jakie dzieci? Zdążymy. Natusiu, czy nam źle we dwoje?” — śmiał się Kuba.
A ona pragnęła normalnej rodziny, dzieci, wspólnego wybierania wózka i śpioszków. Denerwowały go takie rozmowy.
W domu celowo nie wyjmowała telefonu z torebki, by nie zerkać na niego co chwilę. Ledwo powstrzymywała się, by nie zadzwonić. Każdego ranka, szykując się do pracy, z zapartym tchem sprawdzała wiadomości. Kuba nie pisał.
Kolejny samotny wieczór. W telewizji leciał jakiś film. Natalia myślała o swoim, nie widząc, co dzieje się na ekranie. Dlatego dopiero po chwili usłyszała stłumioną melodię z przedpokoju. Długo grzebała w torbie, by wyciągnąć telefon. Przeszkadzał portfel, grzebień, drobiazgi. W końcu wyjęta — ale dzwonił nie Kuba. Odebrała, myśląc, iż może mu padła bateria albo miał wypadek…
— Natalia? — zapytał starszy kobiecy głos.
I nagle stało się obojętne, kto dzwoni i po co.
— To sąsiadka twojej ciotki Jadzi. Aleksandra zmarła dziś rano.
Jaka ciotka Jadzia? Jaka sąsiadka? O czym w ogóle mówi ta kobieta? Aż nagle w pamięci błysnęło wspomnienie z dzieciństwa. Niska, okrąglutka kobieta, przypominająca Kopciuszka. Zasłaniała usta dłonią, gdy się uśmiechała. Nie miała przednich zębów — mąż wybił je, gdy był pijany. Pachniała piecem i drożdżówkami.
Natalia z niecierpliwością wyczekiwała lata, by pojechać do ciotki Jadzi. Ale mama powiedziała, iż już tam nie pojadą. Nie pamiętała już dlaczego. A potem zapomniała i samą ciotkę Jadzię.
— Słyszysz mnie? — spytał obcy głos.
— Tak. A co się stało?
— Lekarz mówił, iż oderwał się zakrzep. Szpital w powiecie, lekarze nie tacy jak w mieście. Można było ją zostawić w domu, ale upał… Przyjedziesz?
— Kiedy pogrzeb? — Natalia nie zamierzała jechać.
— Pojutrze, trzeciego dnia, jak przystało. jeżeli nie możesz, powiedz, przełożymy…
— Nie trzeba, przyjadę. Powiedzcie tylko, jak dojechać, nie pamiętam — przyznała się z trudem.
— Oczywiście — ucieszyła się kobieta. — Skąd masz pamiętać? Wieś Zalesie. Autobusem dwie godziny, samochodem szybciej.
— Autobusem — odpowiedziała, przypomniawszy sobie, iż Kuby i jego auta już nie ma.
— Bilet do wsi Borki, do nas autobus nie dojeżdża, trzeba iść pieszo. Może cię odebrać?
— Nie trzeba.
— Przyjeżdżaj. Poza tobą nie ma już nikogo…
*Nie pojadę. Po co? Ledwo pamiętam ciotkę Jadzię. Skąd w ogóle ta sąsiadka miała mój numer?* Natalia otworzyła szafę. Wzrok natknął się na sukienkę, w której chowała mamę. *Mamo… Ty byś pojechała.*
Wyciągnęła długą granatową spódnicę w drobne białe kwiatki i czarną bluzkę. Reszta ubrań była zbyt jaskrawa, nieodpowiednia na pogrzeb. Spakowała je do torby.
Rano poszła do pracy i napisała podanie o trzy dni urlopu na własny koszt. Jak należy.
— jeżeli trzeba więcej, zadzwoń — powiedziała szefowa ze współczuciem.
Wróciła do domu, spakowała niezbędne rzeczy i ruszyła na dworzec. Autobus już odjechał, na następny trzeba było czekać dwie godziny. Powrót do domu nie miał sensu. Natalia zabijała czas w kawiarni i sklepach przy dworcu. Kupiła cukierki, ciastka, wino. Nie pojedzie z pustymi rękami. Na stypie się przyda.
Przez całą drogę myślała o bezsensie tej podróży. Gdy wysiadła z autobusu, słońce chyliło się ku zachodowi, ale prażyło niemiłosiernie. Natalia gwałtownie spociła się, ubranie przykleiło do ciała. niedługo wyprzedził ją samochód. Zatrzymał się nieopodal, wysiadł młody mężczyzna.
— Natalia?
— Tak. Skąd…
— Nie pamiętasz mnie? Jestem Krzysiek.
W pamięci zamajaczył chuderlawy chłopak z wiecznym katarem. Nie mogło być, by z tego gagatka wyrósł taki przystojniak.
— Wsiadaj, podwiozę. Czekali na ciebie.
— Na mnie? — zdziwiła się.
— No tak. Twoja ciotka umarła. O matce wiemy. Współczuję. Ciocia Wanda martwiła się, iż z rodziny nikogo nie znajdzie. A jednak znalazła.
— Ta, która dzwoniła? A skąd mia— Widzę, iż nie musimy się już więcej rozstawać — szepnął Krzysiek, biorąc ją za rękę, a Natalia poczuła, iż w końcu znalazła miejsce, gdzie zawsze powinna była być.