**Dziennik Anny Kowalskiej**
Siedziałam przy kuchennym stole, przeglądając zdjęcia w telefonie. Czterdzieste urodiny – okrągła rocznica. Postanowiłam zrobić prawdziwą imprezę: zaprosić przyjaciół, kolegów z pracy, może choćby zamówić tort w cukierni. Po raz pierwszy od lat miałam ochotę świętować z rozmachem.
— Aniu, całkiem cię poniosło? — głos Weroniki Wojciechowskiej, mojej teściowej, przeciął ciszę mieszkania jak nóż. Stanęła w drzwiach kuchni, trzymając w dłoniach swój nieodłączny bukiet zerwany z przydomowego ogródka.
— Dzień dobry, pani Weroniko — nie podniosłam wzroku z telefonu. — Proszę wejść, herbata jest w czajniku.
— Jaka herbata! Wytłumacz mi tylko, co za bzdurę opowiedziałaś Darkowi o tych urodzinach? Czterdziestka to zła wróżba!
Powoli odłożyłam telefon i spojrzałam na teściową. Stała w swoim szarym kardiganie, który nosiła od dekady, i patrzyła na mnie, jakbym proponowała tańczenie nago na Rynku Głównym.
— To moje urodziny i ja decyduję, jak je spędzę — powiedziałam spokojnie.
— Ty decydujesz! — Weronika załamała ręce. — Czterdziestki się nie obchodzi! To pech, wszyscy to wiedzą! Moja babcia mawiała: “Oznaczysz czterdziestkę – życie zacznie lecieć na łeb”.
Uśmiechnęłam się:
— Babcia pani pewnie dużo rzeczy mawiała. Czasy się zmieniły.
— Czasy, czasy… — Pani Weronika podeszła do czajnika, nalała sobie herbatę do ulubionego kubka – tego, którego nie znosiłam, bo przyniosła go ze swojego domu i wstawiła do naszej szafki bez pytania. — A wiesz, iż sąsiadka Basia rok temu obchodziła czterdziestkę? Miesiąc później mąż jej zmarł!
— Pani Weroniko — wstałam i podeszłam do okna — Basi mąż umarł, bo pił jak belfer przez dwadzieścia lat, a nie dlatego, iż świętowała.
— Zawsze musisz być mądra! — głos teściowej stał się piskliwy. — Nie po to wychowywałam syna, żeby trafił na taką… współczesną kobietę!
Słowo “współczesna” wypowiedziała tak, jakby to było przekleństwo.
Obróciłam się do niej:
— A co, adekwatnie, jest złego w tym, iż jestem współczesna? Pracuję, zarabiam, prowadzę dom…
— Prowadzisz dom! — prychnęła. — Wczoraj byłam – kurz na półkach, koszula Darka nieprasowana, a ty siedziałaś przy laptopie i coś tam stukałaś.
— Pracowałam. Zdalnie. To się nazywa kariera.
— Kariera… — Weronika upiła łyk herbaty. — A rodzina? A dom? A wnuki gdzie?
To pytanie o wnuki pojawiało się przy każdej wizycie. A przychodziła często – prawie codziennie. Miała klucz do naszego mieszkania, który Darek dał jej “na wszelki wypadek” zaraz po ślubie. Wypadek, jak widać, trwa już osiem lat.
— Pani Weroniko, próbujemy — wróciłam do stołu. — Ale na razie nam tak dobrze.
— Dobre rzeczy! W twoim wieku to już czas się zastanowić! Czterdzieści lat na karku, a ty tylko zabawy w głowie!
— Właśnie dlatego chcę świętować. Elegancko, z przyjaciółmi, z dobrym jedzeniem.
Teściowa postawiła kubek z taką siłą, iż herbata rozchlap– Nie pozwolę na to! Porozmawiam z Darkiem – powiedziała stanowczo i wyszła, trzaskając drzwiami, a ja po raz pierwszy od lat poczułam, iż zaczynam oddychać pełną piersią w swoim własnym domu.