Czerwiec, piękny jak z obrazka. Zdecydowanie jeden z moich ulubionych miesięcy. Wakacyjny, słoneczny, pełen długich dni i ciepłych, krótkich nocy. Bezkres możliwości. Miesiąc z niezliczoną liczbą zalet. Wydaje się, iż wcale nie trzeba spać, kiedy lato wybucha nam prosto w twarz. Nic tylko korzystać, korzystać pełnymi garściami. Chciałoby się powiedzieć - chwilo trwaj!
Przy milionie zalet, ma jedną podstawową wadę - mija mi stanowczo zbyt szybko. To kolejny miesiąc mojej wzmożonej pracy i notorycznego braku czasu. Staram się mieć i być, chwytać wszystkiego po trochu, ale i tak zawsze mi mało. Nie nauczyłam się jeszcze wykorzystywać danego mi czasu w stu procentach, ale intensywnie nad tym pracuję. Ulotność chwili mocno to na mnie wymusza. Nie, nie ulotność. Świadomość ulotności.
Ta świadomość przypomniała mi o czymś niezwykle istotnym. O dziecięcej wręcz euforii chwilą i ciekawości świata. Nie wiem czy potrzeba czegoś więcej, żeby tu i teraz było dobrze. Na kilka chwil o tym zapomniałam i przyznam, iż ten okres wspominam jako mój najtrudniejszy czas. Za nic nie chciałabym do tego wrócić. Szalenie trudno było się z tego wyrwać, narobiło niezwykle wiele szkód i spowodowało poważne straty. Takie nic, nienazwane. Winię o to przejściowe (szczęśliwie) problemy ze zdrowiem, ale wiem, iż tak po prostu jest najłatwiej. Trudniej jest przyznać się przed sobą, iż uległam, popłynęłam z nurtem i pod wpływem szargających mną emocji i hormonów stałam się najgorszą wersją samej siebie. Najgorszą pod każdym względem. Poddałam się bez walki, w chwili zwątpienia runęłam w dół i nie było odwrotu. Ok, był, ale ja nie chciałam tego dostrzec.
Dziś to zaledwie wspomnienie, kłujące jak drzazga wbita pod skórę, ale wspomnienie. Kolejne, jak ten czerwiec, który był zaledwie chwilę temu. Był chwilę temu i chwilę trwał. Mogę go zamknąć w trzech aktach. Trzy sukienki, dwie małe wycieczki i spacer. Spacer, który pozwolił mi kolejny raz poczuć się turystką we własnym mieście. Szalenie to lubię! Mieszkając nad morzem, prawie zawsze czuję się, jakbym była na wakacjach. To fantastyczne. Nawet, jak pracuję od rana do nocy. A jak już wyjadę poza granice Jastarni, to już w ogóle! W Chałupach czuję się jak na urlopie zawsze, bez wyjątku. choćby jak wpadam tam na krótką chwilę. To zawsze chwila oddechu. Przyjemnego, wolnego oddechu. Tak, jakby na ten krótki czas świat nagle zwolnił. Daje chwilę na naładowanie akumulatorów. Bardzo przyjemno uczucie.