**Dziennik, 15 czerwca**
Rosa jeszcze lśniła na trawie, mgła leniwie cofała się na drugi brzeg rzeki, a słońce już wypełzało zza ząbkowanej krawędzi lasu.
Marek stał na ganku, wdychając świeże poranne powietrze i podziwiając urodę nowego dnia. Za plecami usłyszał plusk bosych stóp. Kobieta w nocnej koszuli i narzuconym na ramiona szalu podeszła i przystanęła obok.
— Cudownie tu — westchnął Marek, nabierając pełną pierś. — Wracałabyś do domu, przeziębisz się — dodał łagodnie, poprawiając zsuwający się z jej okrągłego ramienia szal.
Przytuliła się do niego, obejmując jego rękę.
— Nie chce mi się od ciebie wyjeżdżać — powiedział Marek, a jego głos stał się ciepły od czułości.
— To nie wyjeżdżaj. — Jej głos kusił, nęcił jak syreni śpiew. *Zostanę, ale co potem?* Ta myśl otrzeźwiła Marka.
Gdyby to było takie proste, zostałby już dawno. Ale dwadzieścia trzy lata z żoną nie da się wymazać, a dzieci… Kasia to już adekwatnie dorosła, u narzeczonego śpi częściej niż w domu, niedługo ślub. A Wojtkowi dopiero czternaście, najtrudniejszy wiek.
Kierowca ciężarówki wszędzie znajdzie pracę, ale tu zarobi pewnie trzy razy mniej. Teraz rozdaje pieniądze, kupuje Jadzi drogie prezenty. A gdy będzie przynosił do domu grosze, czy przez cały czas będzie go tak kochała? Pytanie.
— Nie zaczynaj, Jadź — machnął ręką.
— Dlaczego? Dzieci dorosłe, czas pomyśleć o sobie. Sam mówiłeś, iż z żoną jesteś tylko z przyzwyczajenia. — Jadzia odsunęła się, obrażona.
— Ech, gdybym wcześniej wiedział, iż cię spotkam… — Marek głośno westchnął. — Nie gniewaj się. Muszę jechać, i tak się u ciebie zadłużyłem. — Chciał ją pocałować, ale odwróciła głowę. — Jadź, naprawdę muszę, jeżeli chcę zdążyć przed nocą. Mam kontrakt, ładunek.
— Tylko obiecujesz. Przyjedziesz, zmącisz mi spokój i znów uciekniesz do żony. Mam dość czekania. Grześ od dawna chce się ze mną żenić.
— No to się żenij. — Marek wzruszył ramionami.
Chciał coś dodać, ale się rozmyślił. Zszedł wolno z ganku, skręcił za róg domu i ruszył ogrodem w stronę obwodnicy, gdzie na poboczu czekała ciężarówka. Zostawiał ją tam specjalnie, by rano nie hałasować w osiedlu.
Wgramolił się do kabiny. zwykle Jadzia odprowadzała go i całowała na pożegnanie. Dziś nie wyszła — widocznie naprawdę się obraziła. Marek wygodnie się ułożył, zatrzasnął drzwi. Zanim odpalił silnik, wybrał numer żony. Przy Jadzi wstydził się dzwonić. Odezwał się mechaniczny głos: *”Abonent tymczasowo niedostępny…”* Żadnych nieodebranych połączeń też nie było.
Schował telefon, przekręcił kluczyk. Silnik zaryczał głucho, ciężarówka drgnęła i zaczęła się toczyć po wyboistej drodze. Marek trąbi krótko na pożegnanie i dodał gazu.
Kobieta na ganku wzdrygnęła się, nasłuchując oddalającego się warkotu, i weszła do domu.
Z radia popłynął aksamitny głos Męskiego Grania: *”Kochanie, kochanie, czemu tak rzadko bywasz…”* Marek nucił pod nosem, myśląc o tej, którą zostawił. Ale niedługo myśli wróciły do domu: *”Co tam się dzieje? Drugi dzień nie mogę się dodzwonić. Jak wrócę, to się wyjaśni…”*
A jego żona, Ewa, w tej samej chwili otwierała oczy po narkozie w szpitalnej sali i wszystko sobie przypomniała…
***
Żyli razem ponad dwadzieścia lat, dwadzieścia cztery, jeżeli być precyzyjnym. Marek był kierowcą, zarabiał nieźle, mieli duże mieszkanie, dwójkę dzieci. Kasia już dorosła, niedługo ślub, skończyła szkołę fryzjerską. Wojtek marzył o marynarce.
A potem ten telefon. Najpierw Ewa pomyślała, iż to żart albo pomyłka.
— Dzień dobry, Ewo. Męża czekasz? Bo on się spóźnia… — głos słodki, lepki jak miód.
— Co się stało? — przerwała mu, serce zabiło mocniej. Długa trasa, wszystko może się zdarzyć.
— Stało się. U kochanki jest — odpowiedział tamten głos.
— Kto mówi?! — krzyknęła do słuchawki.
— A ty czekaj, czekaj… — w telefonie rozległ się śmiech.
Ewa odrzuciła telefon, ale ten śmiech wciąż dźwięczał jej w uszach. Ogarnęła ją panika. *Ktoś zna jej numer, wie, iż Marek w trasie? Tylko ta druga. Jak ona śmiała!*
Chciała zadzwonić do męża, ale rozmyśliła się. A jeżeli akurat prowadzi? Co mu powie? Lepiej poczeka, aż wróci. Próbowała zająć się domem, ale wszystko wypadało jej z rąk.
Kasi i Wojtka nie było w domu. Kasia z chłopakiem, Wojtek u kolegi na urodzinach.
Wyszła na zakupy, by się uspokoić. Wzięła torebkę, poszła do sklepu. Postanowiła skrócić sobie drogę przez alejkę między garażami.
Nagle ktoś wyrwał jej torebkę. Potknęła się, upadła, skręciła kostkę. Ból przeszył ją jak nóż. Leżała na betonie, bez telefonu, bez pomocy.
Wtedy pojawił się mężczyzna — Tomek. Zawiózł ją do szpitala, dał swój stary telefon.
Kiedy Marek w końcu przyszed”Ewa spojrzała na Tomka, którego twarz w świetle zachodzącego słońca wydawała się nagle jedyną prawdziwą rzeczą w tym całym bałaganie jej życia.”