Czekaj na jego powrót…

newsempire24.com 15 godzin temu

Rosa jeszcze nie zeszła z trawy, mgła powoli cofała się na drugi brzeg rzeki, a słońce już wyskakiwało zza zębatej krawędzi lasu.

Jan stał na ganku, podziwiając piękno wczesnego ranka i głęboko wdychając świeże powietrze. Za plecami usłyszał pluskające kroki bosych stóp. Kobieta w nocnej koszuli i narzuconej na ramiona chustce podeszła i stanęła obok.

— Dobrze tu, co? — westchnął Jan. — Idź do domu, przeziębisz się — powiedział czule i poprawił chustkę, która zsunęła się z okrągłego, białego ramienia młodej kobiety.

Kobieta przytuliła się do niego, objęła jego rękę.

— Nie chce mi się od ciebie wyjeżdżać — szepnął Jan, a głos mu się załamał.

— To nie wyjeżdżaj. — Jej głos kusił, wołał, jak syreni śpiew. „Zostanę, a co potem?” Ta myśl otrzeźwiła Jana.

Gdyby wszystko było takie proste, już dawno by został. Ale dwadzieścia trzy lata życia z żoną nie da się wyrzucić, a dzieci… Kasia to praktycznie odcięty kawałek, częściej śpi u narzeczonego niż w domu, niedługo wyjdzie za mąż. A Wojtkowi dopiero czternaście lat, najtrudniejszy wiek.

Kierowca ciężarówki zawsze znajdzie pracę, ale tu raczej nie zarobi dużo. Teraz rozdaje pieniądze, kupuje drogie prezenty Zosi. A jeżeli będzie zarabiał dwa, a choćby trzy razy mniej, czy ona będzie go kochać tak samo? Pytanie.

— Nie zaczynaj, Zosiu — machnął ręką Jan.

— Dlaczego? Dzieci dorosłe, czas pomyśleć o sobie. Sam mówiłeś, iż z żoną żyjesz z przyzwyczajenia. — Zosia odsunęła się urażona.

— Ech, gdybym wiedział wcześniej, iż cię spotkam… — Jan głośno westchnął. — Nie gniewaj się. Czas jechać, już się spóźniam. — Chciał pocałować kobietę, ale ona odwróciła twarz. — Zosiu, muszę jechać, jeżeli chcę zdążyć przed nocą. Mam towar, umowa.

— Tylko obiecujesz. Przyjeżdżasz, burzysz spokój, a potem spieszysz się do żony. Mam już dość czekania w samotności. Michał od dawna prosi mnie o rękę.

— To idź za niego. — Jan wzruszył ramionami.

Chciał coś jeszcze dodać, ale się rozmyślił. Powoli zszedł z ganku, skręcił za róg domu i ruszył ogrodem w stronę obwodnicy, gdzie na poboczu czekała ciężarówka. Zostawiał ją tam specjalnie, żeby rankiem nie hałasować w osiedlu.

Wskoczył do kabiny. Zwykle Zosia odprowadzała go do samochodu i żegnała pocałunkiem. Ale dziś nie wyszła za nim, widocznie naprawdę się obraziła. Jan ułożył się wygodnie, zatrzasnął drzwi. Zanim uruchomił silnik, wybrał numer żony. Przy Zosi wstydził się dzwonić. Odezwał się automat: „Abonent chwilowo niedostępny…” Nieodebrane połączenia też nie było.

Jan schował telefon i odpalił silnik, nasłuchując jego mocnego, równomiernego warkotu. W następnej chwili ciężarówka drgnęła, strząsając resztki snu, i powoli ruszyła, kołysząc się na nierównościach szutrówki. Jan dał krótki sygnał pożegnalny i dodał gazu.

Kobieta na ganku wzdrygnęła się, nasłuchując oddalającego się dźwięku silnika, i weszła do domu.

Z radia płynął aksamitny głód Krawczyka: „Kochanie, kochanie, mój aniele ziemski…” Jan nucił pod nosem, myśląc o zostawionej kobiecie. Ale myśli gwałtownie przeskoczyły na dom: „Co tam się dzieje? Drugi dzień nie mogę się dodzwonić. Jak wrócę, to się rozliczymy…”

A jego żona, Ewa, w tej samej chwili ocknęła się z narkozy w szpitalnej sali i natychmiast wszystko sobie przypomniała…

***

Żyli z Janem ponad dwadzieścia lat, dwadzieścia cztery, by być precyzyjnym. Mąż kierowca, zarabiał dobrze, rodzina solidna, duże mieszkanie, dwoje dzieci. Kasia już dorosła, niedługo wyjdzie za mąż i będzie mieszkać osobno, skończyła szkołę fryzjerską, pracuje. Wojtkowi czternaście, marzy o tym, żeby zostać marynarzem.

I nagle ten telefon. Najpierw Ewa pomyślała, iż to jakiś żart albo pomyłka.

— Dzień dobry, Ewo. Męża czekasz? A on się spóźnia… — głos słodki, lepki jak miód.

— Co się stało? — przerwała niecierpliwie Ewa, od razu myśląc o wypadku. Droga daleka, w podróży może się zdarzyć wszystko. Wiezie cenny towar, odpowiedzialność duża.

— Stało się. Jest u kochanki — zamruczał głos.

— Kto mówi? — krzyknęła Ewa do słuchawki.

— A ty czekaj, czekaj… — w słuchawce rozległ się kobiecy śmiech.

Ewa odsunęła telefon od ucha i rozłączyła się. Ale śmiech wciąż dźwięczał jej w uszach. Ogarnęła ją panika. Myśli plątały się, podsuwając raz obrazy wypadku, raz inną kobietę w objęciach męża. Kto inny mógł znać jej numer, wiedzieć, iż Jan jest w trasie? Tylko sama kochanka. Jak ona śmiała do niej dzwonić, śmiać się z niej!

Ewa wybrała numer męża, ale natychmiast się rozłączyła. A jeżeli akurat prowadzi? I co mu powie? Nie może go rozpraszać. Jak wróci, wtedy porozmawiają. Próbowała się rozerwać, zająć domowymi sprawami, ale wszystko wypadało jej z rąk. W uszach wciąż brzmiał ten mruczący głos i drwiący śmiech.

Na domiar złego ani Kasi, ani Wojtka nie było w domu. Kasia gdzieś się włóczy z chłopakiem, a Wojtek wczoraj wyprosił się na urodziny kolegi.

Musi się czymś zająć, żeby nie zwariować. Ewa przebrała się, wzięła torbę i wyszła na ulicę. Akurat skoczy do sklepu po majonez, cebulę i piwo dla Jana. W weekend lubił wypić butelkę-dwie. Jutro nie będzie czasu w zakupy, trzeba przygotować kolację. Jan obiecał wrócić na obiad. „A jeżeli nie wróci?” — spytał wewnętrzny głos, ale Ewa go uciszyła.

Postanowiła przejść się do supermarketu, uspokoić nerwy. Ale droga daleka, więc Ewa skręciła w zaułek. Z jednej strony ciągnął się betonowy mur, z drugiej — rząd przywartych do siebie garaży. Miejsce puste, już zaczynało się ściemniać,A kiedy Jan skręcał w uliczkę prowadzącą do Zosi, nagle zrozumiał, iż prawdziwe szczęście zostawił w szpitalu, obok łóżka Ewy, która wciąż na niego czekała.

Idź do oryginalnego materiału