**Czarna seria**
Jak wszystkie dziewczyny w jej wieku, Wanda snuła plany – po szkole chciała dostać się na studia medyczne, zostać lekarzem. Marzyła o wielkiej, pięknej miłości na całe życie. Która siedemnastolatka tak nie marzy? Ale nie wszystkim udaje się spełnić marzenia. Od czego to zależy? Gdyby tylko wiedziała.
Mama wychowywała ją sama. Jak Wanda, ona też w młodości marzyła o księciu z bajki. Zakochała się w przystojnym chłopaku i myślała, iż to szczęście. Okazał się jednak hazardzistą. Rzadko wygrywał, a małe wygrane tylko podsycały jego apetyt. Przegrywał za to duże sumy. Wszystko tracił przy kartach, brał kredyty, wpadał w długi.
Aby spłacić ogromny dług, związał się z półświatkiem. Na pierwszej „robocie” wpadł i trafił za kratki, gdzie zmarł – sam czy z pomocą innych. Pewnego dnia do Marianny przyszli dwaj ogoleni na zero dresiarze, powiedzieli, iż teraz dług męża spoczywa na niej, grozili. Co miała robić? Oddała za długi mieszkanie ze wszystkim, co było w środku, i uciekła z dwuletnią Wandą, byle dalej. Może bandytom wystarczyło, a może mieszkanie pokryło większość długu – dość, iż zostawili ją w spokoju.
Marianna z córką osiedliły się w małym miasteczku pod Krakowem. Liczyła, iż żyzny południowy region da im szansę. Wynajęła pokój u starszego górala w prywatnym domu. Nie brał od nich pieniędzy, tylko prosił, by pomagały w domu i ogrodzie w zamian za dach nad głową. Jego żona zmarła dwa lata wcześniej, dorosłe dzieci żyły osobno z własnymi rodzinami.
Marianna się zgodziła. Sprzątała, gotowała, zbierała plony, kopała grządki… W domu z ogrodem pracy było wiele. Góral sprzedawał warzywa na targu, z tego żył. W lepsze dni dawał Mariannie trochę pieniędzy na ubrania dla córki, a czasem sam kupował im prezenty. Marianna wiedziała, do czego to zmierza. Gdy oświadczył, iż chce ją poślubić, nie była zaskoczona. Był niski, łysy, z dużym brzuchem i dwa razy starszy od niej. Nie podobał się jej, ale co miała robić? Nie miała nic, nie było dokąd uciekać.
Obiecał, iż po jego śmierci dom z ogrodem przejdzie na nią i Wandę. Marianna przystała. Życie z nim nie było radością, te kilka lat wydawało się wiecznością, ale wyboru nie miała.
Gdy góral umarł, Marianna odetchnęła z ulgą. Wreszcie wolna i gospodynią we własnym domu. Czego więcej chcieć?
Wanda wyrosła na prawdziwą piękność. Oliwkową cerę ozdabiały szare oczy, pełne usta, prosty nos i gęste, ciemne loki. Sylwetkę miała zgrabną, niczego jej nie brakowało. Nie tylko chłopcy, ale i mężczyźni obracali głowy za nią. Jak tu nie martwić się o córkę?
Marianna wychowywała Wandę surowo. Bała się, iż powtórzy jej los, więc ciągle powtarzała, by wybierała nie urodę, ale stabilność i zaradność.
— Z taką urodą masz wszystkie atuty w ręku — mówiła. (Przeszłość z hazardzistą odcisnęła piętno.)
Codziennie przypominała, by nie wiązała się z letnikami. Skorzystają, pojadą, a ona zostanie sama — nie daj Boże z dzieckiem. Ale któż w siedemnastu latach o tym myśli?
Pewnego lata przyjechał z Warszawy student w odwiedziny do rodziny. Zobaczył Wandę i stracił głowę. Przyszedł do Marianny o jej rękę. Chwalił się dużym domem w stolicy, iż ojciec — biznesmen — przekaże mu firmę, gdy odejdzie na emeryturę.
Marianna nie była głupia, nie dała się złapać na przechwałki.
— Chcesz się żenić? Dobrze. Wanda musi jeszcze szkołę skończyć. Wróć za rok, wtedy pogadamy. A do tego czasu ani palcem jej nie tkniecie! — powiedziała twardo.
W duchu cieszyła się, iż córka ma taką szansę. jeżeli to prawda, jeżeli chłopak nie zmieni zdania, Wanda będzie miała życie jak w bajce.
Tak się zakochał, iż na wszystko przystał. Wyjechał, pisał, dzwonił. Na kilka dni przyjechał w ferie zimowe. Kończył studia, niedługo miał pracować z ojcem, uczyć się biznesu, by zapewnić rodzinie byt.
Wanda nie patrzyła na innych, czekała. Rok później chłopak przyjechał nie sam, ale z rodzicami. Od razu zrozumieli, iż choć Wanda jest piękna, to nie równa ich jedynemu synowi. Ale skoro taka miłość, niech się żeni. Taka piękna panna młoda to powód do dumy. W Warszawie zrobią z niej „człowieka”. Potem zobaczą.
Wesele było huczne. Marianna cieszyła się dla córki. Przed wyjazdem prosiła tylko, by nie spieszyli się z dziećmi. Młodzi żyli szczęśliwie, kochali się. Wanda złożyła papiery na medycynę…
Ale ojciec Michała (tak miał na imię mąż) wpadł w sidła jej urody. Patrzył na nią w taki sposób, iż chciała skurczyć się do rozmiaru pająka i schować pod podłogą.
Pewnego dnia zadzwoniła matka Michała, prosząc syna o przyjazd, bo źle się czuje. Michał natychmiast pojechał. W tym czasie jego ojciec stanął pod drzwiami ich mieszkania. Był upalny sierpień. Wanda chodziła po domu w krótkich spodenkach i podkoszulku. Tak otworzyła drzwi, myśląc, iż wrócił Michał.
Ojciec zobaczył ją i stracił panowanie nad sobą. Rzucił się na nią. Czy mogłaby się obronić przed silnym mężczyzną? Krzyki na nic — w dzień sąsiedzi byli w pracy lub na wakacjach. choćby gdyby usłyszeli, nie przyszliby. Wiedzieli, kto kupił parze mieszkanie.
Przy kanapie, na którą teść rzucił Wandę, stała ciężka waza. jeżeli tylko sięgnie… On nic nie widział, oszalały z pożądania. Wanda złapała wazę i z całej siły uderzyła go w głowę.
Ledwie wydostała się spod bezwładnego ciała. Zobaczyła krew sączącą się z rany, spanikowała, wezwała pogotowie. Gdy Michał wrócił, ojca już zabrano do szpitala, a Wandę przesłuchiwał prokurator.
Opowiedziała wszystko, jak było — ale kto jej uwierzy? Prokurator przekręcił sprawę: jakoby Wanda sama sprowokowała teścia, iż to wszystko zaplanowała. W razie jego śmierci firma przeszłaby na Michała — jej męża. Może więc chciała przyspieszyć śmierć?
Dali jej cztery lata. Tydzień później wZ czasem znalazła spokój w małej przychodni na prowincji, gdzie nikt nie pytał o przeszłość, a jej szramę przyjmowano jak świadectwo walki, której nikt nie musiał rozumieć.