Czarownica z bazaru

nn6t.pl 1 dzień temu

W galerii Windowlicker na Bazarze Różyckiego można zobaczyć w ramach Fringe Warszawa wystawę o współczesnej Babie Jadze. Agnieszka Kowalska rozmawia z twórczynią galerii, kuratorką, artystką i tarocistką Mileną Soporowską.

W open callu przed wystawą GLOW DOWN pisałaś: „Prace mogą jak najbardziej wychodzić poza kontekst czarownicy/Baby Jagi, otwierając się na współczesne interpretacje i trendy”. Skąd ten temat?
Od kilku lat zajmuję się reprezentacją czarownic w sferze publicznej. Zaczęło się od pomnika tzw. Czarownicy z Czeladzi na Śląsku, o którym robię w tej chwili projekt artystyczno-badawczy. Tym razem – już nie tylko w roli artystki, ale i kuratorki – chciałam sprawdzić, jak inni interpretują ten motyw.

W Czeladzi w 2016 roku stanął pomnik Katarzyny Włodyczkowej, która w XVIII wieku została niesłusznie oskarżona o czary, zamordowana, a następnie zrehabilitowana w świetle prawa. Ale 250 lat później znowu wsadzono ją na miotłę, projektując monument, który powiela stereotypowe przedstawienie wiedźmy.

Milena Soporowska przed pomnikiem tzw. Czarownicy z Czeladzi, w ramach projektu Swarliwa

W popkulturze czarownice występują na ogół albo jako seksowne, demoniczne wampy, albo Baby Jagi z wielkim nosem, spiczastą brodą i naroślami. Dużo myślałam o tych dwóch skrajnościach w kontekście popularnego internetowego trendu #glowup, bazującego na zestawieniach „przed” i „po” rzekomej upiększającej metamorfozie. Baba Jaga jest tego trendu przeciwieństwem. Według niektórych badaczy była zdegradowanym bóstwem kobiecym, a brzydota miała odebrać jej pierwotną moc. Wystawa GLOW DOWN jest o tym, jak tę moc odzyskać na własnych zasadach, bez konieczności dopasowywania się do określonych wzorców.

W swojej audycji w Radiu Kapitał zrobiłaś podsumowanie roku działalności galerii Windowlicker na Bazarze Różyckiego. Zatytułowałaś je „Kuratorka z baraku”. Jaki był ten rok w liczbach?
Na 9 metrach kwadratowych galerii odbyło się od lipca 2023 roku 9 wystaw, na których pokazałam około 90 artystów. Wśród nich są również muzycy, którzy grali tu minikoncerty organizowane m.in. w ramach cyklu Bazartorium kuratorowanego przez Lotus Reaction Piotrka Sobieckiego, który wspomaga działania Windowlicker. Wystawa w ramach Fringe Warszawa jest 10.

Dlaczego otworzyłaś galerię na bazarze?
Przypadek. Ale cieszę się, iż tak się stało, bo to miejsce dobrze rezonuje z moją koncepcją przestrzeni galeryjnej. Szukałam lokalu na pracownię, w którym chciałam też prowadzić jakiś rodzaj działalności wystawienniczej. Okazało się to trudne. Propozycje ZGN dla artystów były albo zbyt drogie, albo w złym stanie. Na szczęście byłam zdeterminowana. Podczas pandemii bardzo doskwierał mi brak kontaktu z ludźmi i czułam potrzebę zbudowania jakiejś społeczności, środowiska, miejsca, w którym ludzie będą mogli się spotykać i pokazywać sztukę.

Miasto wyremontowało fragment legendarnego Bazaru Różyckiego na Pradze i szukało najemców na nowe stragany. Spodobała mi się sama forma pawilonu, który jest przeszklony. Taka konstrukcja sprawia, iż cała jego zawartość jest widoczna z zewnątrz, choćby kiedy stragan jest zamknięty. Stąd też nazwa Windowlicker, która odnosi się do tzw. lizania witryn sklepowych (window licking), czyli oglądania ich niczego nie kupując.

Otwarcie wystawy Grymas zwany uśmiechem, kuratorka: Grażyna Siedlecka, we współpracy z Mileną Soporowską

Cenię również to, iż na bazarze stajesz się częścią większego organizmu, tworzonego przez kreatywnych ludzi. Jest tu dużo fascynujących miejsc: urokliwych sklepików, vintage shopów, lokali ze sztuką do kupienia czy autorską biżuterią. Nowy Bazar Różyckiego działa bardzo prężnie, dzięki osobom, które go tworzą – realizowane są tu garażówki, tematyczne spotkania, wystawy, warsztaty, czy widowiskowe międzypokoleniowe pokazy mody z drugiej ręki. Bazar współpracuje też z Muzeum Warszawskiej Pragi, które jest dosłownie obok. Przychodzi tu dużo turystów z zagranicy, często porównując to miejsce do alternatywnych zakamarków Berlina.

Co ten bazar wniósł do twojej działalności?
Targowisko jest bardziej dostępne niż galeria schowana w prywatnym mieszkaniu, za domofonem. Tu kontakt jest bardziej bezpośredni – choćby można podnieść całą ścianę pawilonu, jak w garażu. Taka forma ułatwia interakcje z publicznością. Aczkolwiek początki były trudne, bo nie jest to typowa przestrzeń, w której ludzie szukają sztuki. Trzeba było dotrzeć do nich z tą informacją. Bardzo fajnie bazar w kontekście pracy artystycznej i zarobkowej, handlu i produkcji kultury ograł kiedyś projekt Groszowe Sprawy na Bazarze Namysłowska. To była interwencja w działający od lat organizm. Nowy Różyc jest trochę inny, bo długo, ze względu na pandemię, stał pusty. adekwatnie wszyscy zaczynali tu od początku.

Pawilon pozwolił mi poznać nowych ludzi. Czuję się tu swojsko, jak na działce. Windowlicker jest na samym końcu bazaru, możemy wystawić leżaki i spędzać czas w plenerze na tzw. tarasie. W ciepłe miesiące wystawiam stół ogrodowy i składane taborety – jak na kempingu. Ludzie często gromadzą się wokół niego i po prostu rozmawiają.

Pawilon Windowlicker (nr 40) na Nowym Bazarze Różyckiego, fot. Milena Soporowska

Na początku istnienia galerii napisałaś swego rodzaju manifest. Co w nim się znalazło? Zmieniłabyś go dzisiaj?
Robiłam wcześniej sporo wystaw gościnnych w różnych miejscach. Ale to zupełnie co innego, kiedy masz własną przestrzeń, w której możesz budować swój autorski program. Przestałam być nomadyczną kuratorką, robiącą wystawy z doskoku. Chciałam, żeby to było miejsce, w którym będzie można porozmawiać o sztuce, a raczej o sprawach, które ta sztuka uruchamia. Nie chciałam small talków, czy często sztywnych rozmów „branżowych”. I to się udało. Ludzie przychodzą tu ze względu na tematy, które poruszam i które też ich poruszają. Mam wrażenie, iż dochodzi tu do szczerej wymiany energii.

Przepracowujesz tu sprawy ważne i aktualne: relacje z matką, śmierć i życie pozagrobowe, doomscrolling.
Staram się. Miałam tu wiele magicznych rozmów, kiedy czułam, iż naprawdę dotykamy wspólnie czegoś istotnego.

Nie tylko otworzyłaś się na ten eksperyment w postaci bycia w nietypowej dla sztuki przestrzeni, ale też przy okazji każdej wystawy ogłaszasz open calle. Dlaczego tak?
Lubię przypadek. Ekscytujące jest rzucić jakiś wątek i czekać na jego interpretacje. Bardziej ciekawi mnie formuła takiego laboratorium niż zapraszanie konkretnych osób. Sprawdzam, co ludzie mają do powiedzenia na temat, który mnie intryguje, a z odpowiedzi układam narrację, przez którą chcę potem wszystkich przeprowadzić. Dlatego robię też radiowe oprowadzania po wystawach w Radiu Kapitał. Bardzo je lubię, bo dzięki nim tworzy się kolejna, mówiona warstwa wystawy.

Traktujesz sztukę jako formę terapii?
Sztuka nie jest formą terapii, ale w pewnych odpowiednio przygotowanych warunkach może stać się narzędziem, które usprawnia i przyspiesza proces terapeutyczny. Podobnie jak tarot, z którym pracuję. Stawiając karty, buduję narrację w oparciu o obraz. Tak też widzę moją praktykę kuratorską. Wystawy, podobnie jak tarot, nie dają jednoznacznych odpowiedzi – dają za to przestrzeń na oddech, pobudzają wyobraźnię, uruchamiają w ludziach własne interpretacje.

Sama też jestem artystką i mam ciągle nowe pomysły. Trudno je realizować za każdym razem w formie własnego projektu. Wystawy pozwalają mi zgłębić dany temat, dając jednocześnie wybrzmieć ciekawym dziełom innych osób. Gdyby nie te wystawy i open calle, nie byłabym w stanie w tak krótkim czasie zbadać tylu ciekawych zagadnień.

Która z wystaw okazała się dla ciebie szczególnie ważna?
Jeden z najciekawszych eksperymentów wiązał się ze starożytnymi Pompejami. Po wizycie na pompejańskim stanowisku archeologicznym w tzw. Willi Misteriów postanowiłam przenieść jej kawałek do pawilonu. W jednej z jej komnat odkryto tajemnicze freski, które prawdopodobnie przedstawiały rytuał inicjacyjny do kultu Dionizosa, interpretowany również jako rytuał przejścia w dorosłość pokazany w formie zaślubin. W kolejnych scenach pojawiał się motyw tkaniny oraz związany z nią gest zakrywania i odkrywania – na tym oparłam swój open call.

Dokumentacja wystawy (UN)SAFE SPACE w pawilonie Windowlicker, fragmenty prac Marty Węglińskiej (tkanina) i Emilii Ptach (instalacja), fot. Milena Soporowska

Fascynowało mnie przeniesienie fresków z I w. p.n.e. na współczesny praski bazar. Zaledwie 9-metrowy pawilon usługowy stał się dla mnie komnatą rytualną. Bo nie chodzi o samą namacalną przestrzeń, a to, co uruchamia ona mentalnie.

Fascynowało mnie, jak aktualne i uniwersalne treści łączą te dwie odległe od siebie fizycznie i czasowo przestrzenie. Ludzie zawsze będą zastanawiać się nad tym, czym jest dorosłość, jaka ścieżka wytyczona jest dla kobiet, jakie znaczenie ma inicjacja seksualna, jak dojrzewamy do pewnych ról w społeczeństwie.

Odkryłaś dzięki tym otwartym naborom osoby artystyczne, które nie funkcjonowały dotąd w obiegu galeryjnym? Opowiedz o kilku takich odkryciach.
Pokazuję bardzo różne osoby – wśród nich są i takie, których nazwisk zwykle nie znajdziemy w typowych galeriach, jak Emilia Kulczycka, której manualnie robione różdżki prezentowałam na wystawie o czarostwie, czy Anna Fidos, która robi wizualno-tekstowe kolaże.

Zdarzały się i takie, które porzuciły sztukę i zdecydowały się do niej wrócić, a taka wystawa na bazarku jest dobrym sposobem na rozruch. Najwięcej zgłasza się uczniów, studentów, ale są też osoby, które w polu sztuki funkcjonują z sukcesami już od wielu lat. Nie wymagam tu żadnych dyplomów uczelni artystycznych. Nie interesuje mnie, ile kto miał wcześniej wystaw. Czasem nie mam choćby świadomości, na ile i czy w ogóle ktoś funkcjonuje w obiegu galeryjnym.

Praca Mileny Soporowskiej z serii Pokoje gościnne

Wróćmy do tarota, który jest istotną częścią tej historii. Jak pojawił się w twoim życiu?
Moja babcia zajmowała się kartami – tak zupełnie dla siebie, nie prowadziła żadnej działalności. Dla mnie – małej dziewczynki – był to jakiś niesamowity rytuał. Babcia zamykała się w swoim pokoju, układała karty, rozmawiała sobie z nimi. Była w tym tajemnica. Musiało to na mnie wywrzeć duży wpływ, skoro wiele lat później sama się tym zajęłam.

Mój pierwszy oficjalny fotograficzny projekt Pokoje gościnne był inspirowany psychoanalizą i pojęciem niesamowitości (unheimlich). Wtedy już zastanawiałam się, jak świadomość może połączyć się z nieświadomością i jakich narzędzi można do tego użyć. Na studiach zajęłam się z kolei XIX-wiecznym spirytyzmem jako kolektywną manifestacją nieświadomości. Jednym z głównych badaczy tego zjawiska był Julian Ochorowicz, który przez cały czas jest niestety w Polsce mało znany. To był wyjątkowy naukowiec, który do seansów spirytystycznych podchodził od strony psychologicznej. Można powiedzieć, iż był jednym z pionierów psychoanalizy na skalę światową.

Naturalnie potem zaczęłam się interesować tarotem jako intuicyjnym narzędziem wizualnym, które pomaga łączyć świadomość z nieświadomością.

Cesarzowa, karta z Tarota Marsylskiego – punkt wyjścia do wystawy Nigdy nie urodzę mojej matki

Jak się ma tarot do sztuki? Jak wykorzystujesz to narzędzie?
Przez trzy lata prowadziłyśmy z Anią Kamecką audycję Tarotiada w Radiu Kapitał, w której zgłębiałyśmy kolejne karty Wielkich Arkanów Tarota pod kątem artystycznym, łącząc je z popkulturą czy sztuką. Natomiast jeżeli chodzi o samo tzw. stawianie kart istnieją różne szkoły. Ja jestem za koncepcją tarota, który mówi bardziej o teraźniejszości, a nie o przyszłości, bo żeby poznać swoją przyszłość, trzeba mieć najpierw dobry wgląd w teraźniejszość.

Wróżenie ma też swoją rozrywkową stronę. Na bazarku robiłam Tarotowe Soboty, które polegały na krótkich wróżbach, nawiązując do ludycznej tradycji bazarowych wróżek. Zresztą takich nie brakowało na dawnym Bazarze Różyckiego.

Tarot buduje również mój program kuratorski. 22 karty Wielkich Arkanów przedstawiają rozmaite uniwersalne archetypy i mogą być znakomitym punktem wyjścia do wystaw i formułowania podstawowych pytań. Przykładem tego jest wystawa Nigdy nie urodzę mojej matki, której matronką była karta Cesarzowej, symbolizująca archetyp rodzicielki. Wystawa wychodziła od tarota, ale tak naprawdę mówiła przede wszystkim o różnych relacjach z matką. Ważne jest dla mnie, żeby wystawy mające swoje źródło w ezoteryce nie wymagały ezoterycznej wiedzy od publiczności i żeby można je było czytać na różnych poziomach.

Na wystawie Nigdy nie urodzę mojej matki – fragmenty prac Anki Rynarzewskiej (wykrój) i Magdaleny Zych (obraz), fot. Milena Soporowska

Na spotkaniu z okazji premiery Leksykonu Niezależnych Inicjatyw Wystawienniczych uderzyło mnie, jak wieloma rzeczami naraz zajmują się ich twórcy. Ty jesteś artystką, kuratorką, muzealniczką, tarocistką, dziennikarką radiową, fotografką, naukowczynią. Gdy ktoś cię pyta, co cię zajmuje w życiu, to co odpowiadasz?
Mówię, iż jestem artystką-badaczką. Magisterkę na historii sztuki w ramach MISH pisałam o wpływach spirytyzmu na fotografię. W międzyczasie sama studiowałam fotografię, a później muzealnictwo. Bardzo interesujący kierunek, na którym dowiedziałam się jak różne muzea, nie związane często ze sztuką, konstruują swoje narracje i kolekcje.

Należę też do kolektywu artystek wizualnych Hydroza. Pierwszą naszą wystawę zrobiłyśmy wychodząc od badań Astridy Neimanis i koncepcji hydrofeminizmu, próbując przenieść go na wypowiedź wizualną. Wspólnie czytamy i analizujemy różne teksty, głównie kobiet badaczek i artystek. Lubię też robić wywiady z ludźmi. Dużo się od nich uczę. Działalność dziennikarską traktuję jako integralną część moich badań artystyczno-kuratorskich.

A jak to jest być niezależną inicjatywą wystawienniczą dzisiaj w Polsce? Nie wolałabyś pracować nad dużą wystawą w Narodowej Galerii?
Nie odmówiłabym. Ale widzę plusy tej niezależności – możliwość decydowania o stylu, tempie swojej pracy i tematach, jakie się podejmuje. Tu mam większą swobodę i elastyczność. Zobacz, ilu zagadnień dotknęłam przez ten rok w Windowlickerze! Finansuję to z własnej kieszeni, zarabiam na życie gdzie indziej. Ale w tym momencie ta nieco partyzancka działalność jest dla mnie najciekawsza.

Czuję też sens tej pracy, gdy na moje open calle przychodzi około stu zgłoszeń. Wejście ze swoją sztuką do instytucji kultury czasem graniczy z cudem i często nie zależy od jakości twojej pracy. Ludzie szukają miejsca, w którym będą mogli się wypowiedzieć i cieszę się, iż tu je znajdują.

W tym roku we Wrocławiu, w ramach rezydencji Out of Doors Wrocławskiego Instytutu Kultury, będę mapować tamtejsze niezależne inicjatywy. Wywiady z osobami, które je prowadzą chcę ułożyć w rodzaj przewodnika. Jestem bardzo interesująca tych spotkań i wymiany doświadczeń. Może zrobimy coś wspólnie? Chciałabym, żeby niezależne miejsca jednoczyły się, zachowując przy tym swój indywidualny charakter. Mam wrażenie, iż jest coraz więcej ku temu okazji.

Milena Soporowska – artystka wizualna, niezależna kuratorka, historyczka sztuki i badaczka. Członkini kolektywu artystek wizualnych Hydroza. W działaniach naukowych i artystycznych głównie interesuje ją przenikanie się̨ codzienności i kultury popularnej z szeroko rozumianą magią i ezoteryką. Swoje magiczne zainteresowania realizowała m.in. jako współprowadząca audycję Tarotiada w Radiu Kapitał, w tej chwili prowadzi solowe pasmo Czeczota oraz jako kuratorka własnej przestrzeni galeryjnej Windowlicker na Nowym Bazarze Różyckiego w Warszawie.

Idź do oryginalnego materiału