Nie pojadę! krzyknęła Katarzyna i z trzaskiem zatrzasnęła drzwi swego pokoju.
O, królowa się znalazła! syknęła Łucja Władysławówna, poprawiając szlafrok. Żyje na mojej głowie, a jeszcze warunki stawia.
Kasi miał piętnaście lat. Jej ojciec zginął w wypadku dwa lata wcześniej i choć rodzice byli rozwiedzeni, mama dziewczyny Urszula nie poradziła sobie z rozpaczą: najpierw łzy, potem alkohol, w końcu pogotowie. Potem nozdrza, nic. Serce stanęło.
Dziewczynki nie zabrano do domu dziecka. Zabrała ją do siebie ciotka, siostra ojca Genowefa Piotrowska, surowa, małomówna kobieta ze srebrnym kokiem na karku. To ona formalnie zajęła się Kasią. Jednak po pół roku pozbyła się Kasi jak kłopotu w miejsce wózka: „Kasia jest nie do opanowania, nie słucha, nie chce tu żyć, a mąż jest przeciw, a u Łucji miejsce się znajdzie”.
W ten sposób Kasia trafiła do domu macochy. Łucja Władysławówna była drugą żoną jej ojca. Tą, przez którą mama kiedyś wiele płakała. Dawniej Kasia nienawidziła jej z oddali. Teraz musi mieszkać pod jednym dachem.
Będziesz jadła? burknęła Łucja, stukając łyżką w garnek.
Nie odparła oschle dziewczynka.
To nie trzeba. Tylko chipsów nie szukaj po domu. Nie kupiłam.
Dom Łucji był stary, ale przestronny i bardzo przytulny. Ojciec zdążył zrobić remont: kuchnia z meblami kawowego koloru, salon naklejony beżowymi tapetami, choćby kocioł postawił nowy. ale choć dom był przytulny, Kasi i tak wiecznie było w nim zimno.
Pogadajmy na czysto, jak jest powiedziała raz macocha, nie wytrzymując. Wiesz, nie lubię cię. I ty mnie nie lubisz. Wzajemnie. Ale dałam słowo twemu ojcu: nie wyrzucę cię. Będziesz się uczyć, ja gotować jeść, dom mieć czysty żyj, ale nie rządź tu i nie dziwaj się jak sierotka Marysia. Ja też w tym życiu wiele zakosztowałam goryczy.
Kasia zacisnęła pięści, ale milczała.
Ja mamę rzekła Łucja straciłam w siedem lat, ojciec pił. Na trzech robotach kołatałam od piętnastu lat. A twój stary, notabene, sam za mną biegał. Więc za niego zła nie miej.
Na tym się skończyło.
Powoli rozmowy stawały się krótsze, a spojrzenia ostrzejsze. Nie kłóciły się jawnie, ale w domu czuć było napięcie.
Pewnego dnia Kasia wróciła ze szkoły, zobaczyła kartkę na stole i oniemiała:
> „Jadę do siostry do Kielc. Wrócę za tydzień. Pieniądze na stole. Kup ziemniaki, gotuj sama. Nie zapomnij, kot je według grafiku. Ł.”
Żadnego „całuję”, „uważaj na siebie”, „nie nudź się”. Tylko kot, ziemniaki i rozkład. Kasi stało się choćby żal.
Zrozumiała nagle, jak pusto wokół. Telewizor wyłączony, czajnik zimny, kurz nie zdążył opaść na parapet. I po raz pierwszy zalękła się.
A jeżeli nie wróci? Co wtedy robić? wyszeptała w pustkę.
Kasia poszła do pokoju Łucji, zajrzała do szafy, do szuflady I znalazła zdjęcie. Oto mała Łucja z warkoczykami. Oto już dziewczyna w białym fartuchu. Tu z jej ojcem. I z nią, z Kasią, jeszcze maluchem na rękach. I uśmiech Łucji był wtedy prawdziwy.
Kasia usiadła na brzegu łóżka i z jakiegoś powodu zapłakała. Wszystko pomieszało jej się w duszy: ból z żalem i strach.
—
Dni bez Łucji Władysławówny płynęły powoli, ale jakoś szczególnie swobodnie.
Kasia puszczała muzykę, jadła prosto z garnka, wylegiwała się z kotem na kanapie. ale choćby w tym leniwym luzie pojawiło się dziwne uczucie jakby czegoś jej brakowało. Albo kogoś.
Czwartego dnia zrobiło jej się nudno. Piątego nerwowo.
Szóstego Łucja już wróciła.
Kasia siedziała w kuchni nad lekcjami, gdy zatrzasnęły się drzwi wejściowe.
Kot twój oszalał krzyknęła Łucja z progu. Miauczy, jakby operę śpiewał. Ty go choć karmiłaś?
Tak, według grafiku burknęła Kasia, podnosząc się.
Lecz spojrzawszy na macochę, zastygła. Ta wyglądała na zmęczoną. Torby ciężkie, twarz blada, a w dłoniach koperta.
Patrz, co tobie przywiozłam powiedziała niespodziewanie łagodnie Łucja i podała kopertę. Są tam pewne rzeczy o twojej matce.
Kasia podskoczyła:
O mamie?
Twoja mama miała siostrę. Pobrali się z Łotyszem i wyjechali. Sama ciebie szukała, ale W Kielcach się z nią spotkałam. Zostawiła ci list i fotografię. Mówi, jeżeli zechcesz możesz do niej na biurku.
Kasi zadrżały palce. Rozerwała kopertę. W środku było zdjęcie kobieta nieco podobna do mamy, z córką i mężem. Na odwrocie zaś, równym, schludnym charakterem pisma stało:
>
Alicja wyciągnęła pierogi z piekarnika, a Wanda poczuła na ramieniu jej głowę i zauważyła, iż czubek kurtki jest lekko mokry od łez, gdyż właśnie po raz kolejny rozpoznała w tej chwili, iż dom to nie miejsce, ale ta uparta kobieta w kuchni, która nigdy nie powiedziała „kocham”, tylko „jedz, zmarzniesz”.