Iga biegała po swoim małym mieszkaniu w Poznaniu, zaciskając telefon, na którym znowu wyświetliło się powiadomienie o zaległej płatności kredytu. Serce ściskało jej się z niepokoju: jak wyżywić rodzinę, skoro córka z zięciem zwalili się na nią jak kamień? Wszystko zaczęło się, gdy jej starsza córka, 19-letnia Zosia, oznajmiła, iż jest w ciąży i wychodzi za mąż.
Iga znała swoją koleżankę z pracy, Martę, kobietę mądrą i wrażliwą. Marta sama wychowywała dwie córki: Zosię, która miała 19 lat, i 10-letnią Milenkę. Do niedawna Marta nie narzekała na dzieci. Zosia pilnie uczyła się na studiach, Milenka błyszczała w szkole. Obie były grzeczne, wzorowe, i Marta była z nich dumna, pomimo trudów samotnego życia.
Ale na drugim roku Zosia poznała Janka – swoją pierwszą miłość. Chłopak był z innego miasta, ale Marta, poznając go, zaakceptowała wybór córki. Janek wydawał się dobry, szczery, nie żadnym cwaniakiem. niedługo zakochana para postanowiła zamieszkać razem. Żeby nie wydawać na wynajem, wprowadzili się do Marty. Ta była przeciwko takiemu pośpiechowi: przecież Zosia miała dopiero 19 lat, powinna skończyć studia, stanąć na nogi. Ale wyboru nie było.
Marta mieszkała w trzypokojowym mieszkaniu, ale pokoje były malutkie, i już wcześniej było ciasno. Pojawienie się Janka, przyszłego zięcia, tylko pogorszyło sprawę. Marta się pogodziła z sytuacją, ale niedługo dowiedziała się, dlaczego tak się spieszyli: Zosia przyznała, iż jest w ciąży i chce wyjść za Janka. Marta poczuła, jak ziemia usuwa się spod nóg. Córka, która wchodziła dopiero w dorosłość, już miała zostać matką.
Janek nie pracował. Uczył się, tak jak Zosia, na dziennych, i ani on, ani córka nie zamierzali przechodzić na zaoczne. Ale wesele urządzili huczne, jakby byli bohaterami hollywoodzkiego filmu. Wybrali jedną z najdroższych restauracji w Poznaniu, zaprosili tłum gości, a Zosia zamówiła designerską suknię, jakby szykowali się na pokaz mody. Marta próbowała protestować, tłumaczyć, iż nie ma takich pieniędzy, ale Zosia, chwytając się za brzuch, zaczynała płakać:
— Mamo, co ty, dla własnego wnuka żałujesz?
Marta, zaciskając zęby, zapłaciła za wszystko. Wzięła pieniądze z oszczędności, które odkładała na czarną godzinę, a choćby wzięła nowy kredyt. Miała nadzieję, iż po ślubie młodzi wezmą się w garść, znajdą pracę, zaczną samodzielne życie. Ale jej nadzieje rozpadły się jak domek z kart. Zosia i Janek dalej mieszkali u niej, nie mając zamiaru szukać dodatkowej pracy.
Rodzice Janka podarowali młodym na ślub używane auto. Teraz para jeździła po mieście, jakby byli na wakacji, a paliwo płacili rodzice Janka, wiedząc, iż syn nie ma ani grosza. Ale reszta wydatków – jedzenie, rachunki, ubrania – spadła na Martę. Młodzi choćby nie wiedzieli, ile kosztuje chleb. Gdy Marta próbowała rozmawiać o pieniądzach, Zosia przewracała oczami:
— Mamo, no przecież się uczymy, jakie pieniądze?
Zosia nie chciała oszczędzać na niczym. Pokazała matce katalog z wózkiem i łóżeczkiem – najmodniejszymi i najdroższymi modelami. Marta, ze swoją średnią pensją, tylko westchnęła.
— Zosia, ja nie mam takich pieniędzy! Mam kredyt na twoje studia, Milenkę trzeba wychować!
— Na serio? – wybuchnęła córka. — Przyszła babcia, a dla wnuka się skąpi?
Marta czuła, jak w środku wszystko w niej wrze. Oni sami postanowili mieć dziecko, a utrzymywać je musi ona? Ciągnęła całą rodzinę, harowała do upadłego, a pieniędzy ledwo starczało. Kredyt za studia Zosi wisiał nad nią jak miecz Damoklesa, młodsza Milenka potrzebowała opieki, a młodzi zachowywali się, jakby żyli w bajce.
Pewnego dnia Marta nie wytrzymała. Wróciła z pracy, gdzie zostazawieszona za spóźnienie (została dłużej, żeby kupić jedzenie dla całej rodziny), i zastała w domu widok: Zosia z Jankiem, śmiejąc się, przeglądali katalog z rzeczami dla niemowląt, wybierając łóżeczko za połowę jej pensji.