Walentyna Świętosławska poprawiała szarą marynarkę, wpatrzona we własne odbicie. Renacie dziś stuknęła trzydziestka. Pierwsze urodziny córki od ośmiu lat, które miały świętować razem.
— Mamo, gotowa? — wpadł głos Renaty z przedpokoju. — Taksówka już czeka.
— Już, już! — odkrzyknęła Walentyna, tkwiąc jednak przed lustrem.
Jakże zmieniona była Renata… Niegdyś w jeansach i adidasach, teraz w eleganckich kreacjach na szpilkach. Służyła w zagranicznej korporacji, zarabiała więcej niż Walentyna przez całą pielęgniarską karierę. I wychodziła za mąż za tego… jak on się zwał… Miłosza.
— Mamo! — głos Renaty stał się ostry.
Walentyna westchnęła ciężko i ruszyła ku drzwiom. Na progu córka, odziana w beżową suknię, włosy ułożone starannie, fryzura bez skazy. Piękna. Taka była zawsze, choćby gdy w szesnaście wiosen porzuciła szkołę i dom.
— Ładnie wyglądasz — rzuciła Walentyna oschle.
Renata uśmiechnęła się, ale w oczach zamigotał cień.
— Dziękuję. Ty też. Ta marynarka bardzo ci pasuje.
W taksówce milczały. Renata wpatrywała się w szyby, Walentyna zaś przetrawiała myśli o innej ścieżce życia. Gdyby córka ją posłuchała. Gdyby nie związała się z tym Szczepanem, dwie dekady jej starszym. Gdyby nie uciekła z nim do Warszawy, zostawiając za sobą szkołę, marzenia o uniwersytecie, całą przyszłość.
— Pamiętasz, co ci wtedy mówiłam? — wyrwało się Walentynie. — Że źle się to skończy. Że cię porzuci, gdy się tobą znudzi.
Renata odwróciła głowę.
— Mamo, bez tego dzisiaj. Moje urodziny.
— Nie zamierzam ci święta psuć. Stwierdzam fakt. Miałam rację, prawda?
— Miałam. I co z tego? Żebym do grobowej deski płakała nad błędami młodości?
Walentyna nie odpowiedziała. Czy tego chciała? Niepewna. Wiedziała tylko, iż przez osiem lat traciła sen, widząc oczyma duszy swoją szesnastoletnią córkę, gdzieś żyjącą, z kimś. Jak dzwoniła na policję, do szpitali, szukała przez znajomych. Jak pierwszy znak życia otrzymała po półtora roku – krótki gryps, iż Lalka żywa, zdrowa.
Restauracja „Pod Białym Orłem” migotała drożyzną i smakiem. Przy długim stole zebrało się już towarzystwo – koledzy Renaty z pracy, parę przyjaciółek, narzeczony Miłosz z rodzicami. Wszyscy grzecznie powstali, gdy weszła Walentyna.
— Poznajcie, to moja mama — wskazała Renata.
Walentyna skinęła głową zbiorowo i zajęła miejsce od córki wyznaczone. Obok matka Miłosza – kobieta dystyngowana, w pięćdziesięciu pięciu jarzmach życia, w jedwabnej sukni.
— Co za wspaniała córka wam wyrosła — szepnęła. — Miłosz oczkami w głowie za nią nie widzi. Powiada, iż tak pracowitej, z głową na karku, to dziś nie znaleźć.
— Pracowita stała się wcześnie — odparła Walentyna. — Przedwcześnie.
Matka Miłosza, wyczuwając ton, zmieniła temat.
Przy stole wrzało od śmiechu. Renata opowiadała anegdoty z biur, przyjmowała życzenia. Walentyna siedziała cicho, od czasu do czasu odpowiadając półsłówkiem, ale głównie obserwując.
Oto córka obejmuje Miłosza, on szepcze jej coś do ucha, ona różowieje i śmieje się cicho. Dobry chłopak, to wypada przyznać. Lekarz, z dobrego gniazda. Renacie się poszczęściło. ale mogła wyjść wcześniej, nie za byle kogo, gdyby matki słuchała.
— Reniu, opowiedz o ślubie! — dopytywała się jedna z druhen. — Kiedy?
— Jesienią — odparła Renata. — Kameralnie, tylko najbliżsi.
— A gniazdko?
— Miłosz kupił mieszkanie w nowej inwestycji. Trzy pokoje, po remoncie. Marzenie, nie klatka!
Walentyna mimowolnie przywołała w pamięci swą dwupokojową kostkę z peerelży, gdzie z córką żyły przed jej zniknięciem. Tam Renata na rozkładance w salonie się kurczyła, narzekając, iż ciasno, iż pragnęła samotni. A Walentyna powtarzała: szkołę skończ, studia zdobądź, pracuj – wtedy mieszkanie będzie własne. ale córka czekać nie chciała.
— A dziatki? — naciskała druhna. — Myślicie?
Renata wymieniła spojrzenie z Miłoszem.
— Oczywiście. Malca bardzo chcę. Albo malutką — uśmiechnęła się szerzej. — Najlepszą matką będę.
— Nie wątpię — potwierdziła matka Miłosza. — Masz taką intuicję w ludziach, suchy sąd. To zgoła ważne w dzieciach wychowaniu.
Walentyna o mały włos nie zakrztusiła się winem. Intuicję? Ta dziewucha
Ale w końcu westchnęła głęboko, popatrzyła na listę numerów w starym notesie, i powoli, jakby z wielkim trudem, zaczęła przekreślać lakoniczne adnotacje o szpitalach i komisariatach, jeden po drugim.