Córka w tarapatach

newskey24.com 5 dni temu

Nieporęczna córka

Jagodo, znowu te swoje szmatki do domu przyniosłaś? warknęła matka, witając córkę w progu.

To nie szmatki, mamo. To kawałki aksamitu. I tak by je wyrzucili

No i wyrzuciliby! Ile razy mam powtarzać: szycie to nie zawód, tylko fanaberia! Lepiej weź drugą zmianę w fabryce. Może w końcu uzbieramy na pralkę.

Jagoda milczała. Zrzuciła kurtkę, weszła do pokoju. Matka dalej mamrotała w kuchni, a jej siostry bliźniaczki Dagny i Róża chichotały, wpatrzone w telefony.

Znowu bawi się w swoje ubranka! krzyknęła Róża.

Panna Młodą Yves Jagodowa! dodała Dagny i parsknęła śmiechem.

Jagoda usiadła przy oknie, wyjęła z torby delikatny niebieski aksamit i kawałek złotej tiuli. Przeciągnęła palcami materiał był miękki jak woda. Już widziała tę suknię: płynącą, z odkrytymi ramionami i asymetryczną falbaną. Prawdziwą. Magiczną.

W dzień Jagoda pracowała w fabryce mebli. Oficjalnie jako montażystka. Nieoficjalnie jako miejscowa dziwaczka: zawsze ze szpilkami w kieszeniach, ołówkami za uchem i w roboczym fartuchu ozdobionym samoróbką z guzików i koralików.

Jaga, znowu sama zrobiłaś broszkę? spytała kiedyś Weronika, brygadzistka.

Tak. Z zatyczki i koralików.

Złote masz ręce. Szkoda, iż nikt tego nie docenia.

Nic nie szkodzi. Ja wiem, czego chcę.

Jagoda pracowała szybko. Po zmianie szła do koleżanki Zosi ta pracowała w studiu fotograficznym w galerii handlowej.

Jaga, akurat na czas! Światło już ustawiam.

A suknia gotowa.

Na Jagodzie ta właśnie z niebieską aksamitną spódnicą. Falbana płynęła, ramiona były obnażone, w talii manualnie haftowany pas. Jagoda wyglądała w niej nie tylko pięknie jakby pochodziła z innego świata.

Zosia fotografowała, szeptała: Wyglądasz jak wróżka!. Potem wrzucała zdjęcia na bloga.

Jaki hashtag dać?

#fabryczna_księżniczka żartowała Jagoda. I tak przecież szyłam w hali.

Po kilku dniach Zosia wpadła do Jagody w fabryce.

Jaga! No nie wierzę! Projektant z Warszawy napisał! Trafił na twoją suknię w necie. Chce się z tobą skontaktować!

Co?.. Serio?

Proszę bardzo! Zosia wcisnęła jej telefon przed oczy. Nazywa się Jakub Walenty. Ma showroom, pracuje z gwiazdami. Mówi, iż masz świeży styl, pyta o kontakt.

Jagodzie zakręciło się w głowie. Serce waliło. To żart? Ale nie. Wiadomość była prawdziwa.

Oszalałaś całkiem? Matka stała w drzwiach, gdy Jagoda opowiadała o propozycji. Do Warszawy? Tam cię oszukają! Wrócisz z walizką długów, tyle!

Mamo, to prawdziwa szansa. Mam talent, chcę spróbować.

Masz obowiązki! Nie jesteś sama! Kto nam pomoże? Ty jesteś starsza!

Mam dwadzieścia siedem lat, mamo. Mam prawo żyć swoim życiem.

Siostry prychały, ojciec milczał. W końca burknął:

Marzenia to nie kapuśniak. Nie wyżyjesz na nich.

Jagoda wyszła do pokoju. Serce bolało. Chciało się płakać. Ale spojrzała na szkice, maszynę do szycia, stertę szmatek. I wiedziała pojedzie.

Jakub Walenty spotkał ją na dworcu w swetrze z grubego sznurka i trampkach.

Jagoda? Wreszcie cię znam. Chodź, mamy mnóstwo roboty.

Showroom mieścił się na ostatnim piętrze starej kamienicy. Jasna przestrzeń, manekiny, tkaniny, lustro w naturalnej wielkości. Jagodzie wydawało się, iż trafiła do filmu.

Chcę, żebyś uszyła kapsułową kolekcję. Pięćsześć stylizacji. Masz wyczucie tkaniny. To rzadkość. I gust. Resztę nadrobimy.

Jesteś pewien?..

Bardziej niż siebie.

Jagoda skinęła głową. Następnego ranka zaczęła szyć. Mieszkała w pokoju przy pracowni, jadła kanapki i prawie nie spała. Tkaniny dzwoniły w jej dłoniach. Suknie rodziły się lekkie jak wiatr i śmiałe jak marzenie.

Jakub patrzył na nią i uśmiechał się:

Wiesz, ty nie jesteś tylko projektantką. Jesteś poetką tkaniny.

Miesiąc później odbył się zamknięty pokaz. Przyszli redaktorzy, blogerzy, kilka gwiazd. Jagoda stała za kulisami, trzęsła się jak osika. Ale gdy pierwsza stylizacja wyszła na wybieg sala zamarła.

Suknie były żywe. Żadnej przesady, krzykliwej fałszywości. Tylko miękkie światło, subtelne linie i ciepło rąk włożone w każdy ścieg.

Po pokazie podeszła do niej redaktorka modnego magazynu.

To cud. Kim pani jest?

Ja? Jestem tylko Jagodą z fabryki.

Nie. Pani jest odkryciem.

Wróciła do domu po dwóch miesiącach. Z umową na staż w domu mody i kilkoma publikacjami.

Matka przywitała ją w milczeniu. W końcu powiedziała:

Z Różą myślałyśmy, iż może znajdziesz miejsce w sąsiednim zakładzie. Mówię serio, bo tam w Warszawie to jakieś bajki, a tu praca prawdziwa.

Mamo, ja nie wracam. Przyjechałam po maszynę. Po szkice. I pożegnać się.

Więc rzucasz rodzinę?!

Nie rzucam. Po prostu idę dalej. Chcę żyć, a nie wegetować.

Siostry milczały. Ojciec patrzył w podłogę.

Jagoda odezwał się nagle. Wybacz. Po prostu baliśmy się, iż się zgubisz. A ty znalazłaś się.

Przytuliła go. Potem spakowała maszynę, wzięła zeszyt ze szkicami i wyszła. Drzwi zamknęły się za nią nie ze złością, ale w ciszy zrozumienia.

Wieczorem znów była w Warszawie. W dłoniach trzymała kubek herbaty. Obok Jakub, śmiejący się z jej opowieści o panW oknie pracowni migotały światła miasta, a Jagoda, patrząc na nie, wiedziała, iż jej podróż choć pełna dziwnych zakrętów i niespodzianek wreszcie nabrała kształtu, którego nikt już nie mógł jej odebrać.

Idź do oryginalnego materiału