Stanisław Nowak nigdy nie przypuszczał, iż skończy za wysokim płotem obcego domu, pilnowany przez pielęgniarki, otoczony duszami porzuconymi przez własne dzieci. Wierzył, iż zasłużył na więcej: szacunek, ciepło, odrobinę spokoju. W końcu pracował całe życie, utrzymywał rodzinę, budował codzienność wokół jedynego szczęścia żony Bronisławy i córki Weroniki.
Z Bronisławą przeżyli ponad trzydzieści lat, zrośnięci jak korzenie starego dębu. Gdy odeszła cztery lata temu, dom stał się zimny, zbyt cichy. Jedyną pociechą pozostawała Weronika i wnuczka, Zosia. Pomagał, jak mógł: opiekował się dziewczynką, przekazywał emeryturę na zakupy, pilnował domu, gdy córka i zięć wychodzili lub pracowali. Aż pewnego dnia wszystko się zawaliło.
Weronika zaczęła patrzeć na niego krzywo, gdy kręcił się po kuchni. Jej irytował jego kaszel. Tato, ty już żyłeś dość, daj żyć innym! powtarzała jak mantrę. Coraz częściej mówiła o przytulnym domu opieki z lekarzami i telewizją. Stanisław się opierał.
Weronika, to moje mieszkanie. jeżeli ci ciasno, idź do teściowej. Mieszka sama w trzypokojowym.
Wiesz dobrze, iż się nie lubimy. I nie zaczynaj znowu! odparowała.
Chcesz tylko przejąć mieszkanie. Zamiast wypędzać ojca, weź się do roboty!
Nazwała go egoistą, zagroziła, iż znajdzie rozwiązanie. Tydzień później spakował walizkę. Nie z chęci, ale dlatego, iż nie znosił już być intruzem we własnym domu. Wyszedł bez słowa. Weronika promieniała. Mało nie wyniosła go na rękach.
W domu spokojnej starości dali mu wąski pokój z oknem i starą telewizją. Stanisław spędzał dni w ogrodzie, pod niebem, wśród innych zapomnianych.
Dzieci pana tu zostawiły? spytała pewnego dnia sąsiadka z ławki.
Tak, córka uznała, iż zawadzam odparł, tłumiąc łzy.
Mnie też. Syn wybrał żonę. Wyrzucili mnie. Nazywam się Halina.
Stanisław. Miło mi.
Zostali przyjaciółmi. Ból lżej znosiło się we dwoje. Minął rok. Weronika nie zadzwoniła. Nie przyszła.
Pewnego dnia, gdy czytał książkę, usłyszał znajomy głos.
Stanisław? Nie spodziewałam się pana tu spotkać zdziwiła się dawna sąsiadka, Katarzyna, lekarz odwiedzający pensjonariuszy.
No cóż. Już rok. Nikt mnie nie chce. Ani słowa.
Dziwne Weronika mówiła, iż kupił pan dom na wsi, żeby odpocząć.
Wolałbym niż gnić tu, za tymi kratami.
Katarzyna pokręciła głową, zaniepokojona. Po obchodzie wróciła. Ich rozmowa nie dawała jej spokoju. Dwa tygodnie później złożyła propozycję:
Stanisław, dom mojej matki na Mazurach stoi pusty. Odeszła w zeszłym roku, sprzedaliśmy rzeczy. Dom jest solidny, obok las i jezioro. jeżeli pan zechce, należy do pana. Ja tam nie wrócę, a sprzedawać serce by pękło.
Stanisław zapłakał. Obca kobieta ofiarowała mu to, czego własna córka odmówiła.
Czy mogę o coś prosić? Jest tu kobieta Halina. Ona też nie ma nikogo. Chciałbym, żebyśmy pojechali razem.
Oczywiście uśmiechnęła się Katarzyna. jeżeli się zgodzi, nie ma problemu.
Stanisław pobiegł do Haliny:
Pakuj się! Jedziemy! Dom na Mazurach, świeże powietrze, wolność. Będzie dobrze. Po co tu tkwić?
Jedźmy! Po nowe życie!
Spakowali walizki, kupili prowiant. Katarzyna zawiozła ich sama, nie pozwalając wsiąść do autobusu. Stanisław uściskał ją, niezdolny wyrazić wdzięczności. Szepnął: Niech pani nic nie mówi Weronice. Nie chcę o niej słyszeć.
Katarzyna uśmiechnęła się, skinęła głową. Nie zrobiła nic nadzwyczajnego. Po prostu zachowała się po ludzku. A to dziś niemal bohaterstwo.







