Stanisław Kowalski nigdy nie przypuszczał, iż skończy swoje dni za obcą bramą, pilnowany przez pielęgniarki, otoczony duszami porzuconymi przez własne dzieci. Wierzył, iż zasłużył na więcej: na szacunek, ciepło, odrobinę spokoju. W końcu pracował całe życie, utrzymywał rodzinę, budował codzienność wokół jedynego szczęścia żony Jadwigi i córki Kingi.
Z Jadwigą przeżyli ponad trzydzieści lat, złączeni jak dwie połówki jabłka. Po jej śmierci cztery lata temu dom stał się zimny, zbyt cichy. Jedyną pociechą pozostawała Kinga i wnuczka, Zosia. Pomagał, jak mógł: opiekował się dzieckiem, dorzucał się do rachunków, pilnował domu, gdy córka i zięć wychodzili lub pracowali. Aż nagle wszystko się zawaliło.
Kinga zaczęła patrzeć na niego krzywo, gdy kręcił się po kuchni. Jej irytował jego kaszel. Tato, ty już swoje przeżyłeś, daj nam żyć! powtarzała jak mantrę. Coraz częściej mówiła o przytulnym domu seniora z lekarzami i telewizorem. Stanisław się opierał.
Kinga, to moje mieszkanie. jeżeli ci ciasno, idź do teściowej. Mieszka sama w trzypokojowym.
Wiesz dobrze, iż się nie lubimy. I nie zaczynaj znowu! odparła ostro.
Chcesz po prostu przejąć mieszkanie. Zamiast wyrzucać ojca, weź się do roboty!
Nazwała go egoistą, zagroziła, iż znajdzie rozwiązanie. Tydzień później spakował walizkę. Nie z własnej woli, ale dlatego, iż nie mógł już znieść bycia intruzem we własnym domu. Wyszedł bez słowa. Kinga promieniała. O mało nie wyniosła go na rękach.
W domu opieki dali mu wąski pokój z oknem i starym telewizorem. Stanisław spędzał dni w ogrodzie, pod gołym niebem, wśród innych zapomnianych dusz.
Dzieci pana tu zostawiły? spytała pewnego dnia sąsiadka z ławki.
Tak, córka uznała, iż zawadzam odparł, tłumiąc łzy.
Mnie też. Syn wybrał żonę. Wyrzucili mnie. Nazywam się Halina.
Stanisław. Miło mi.
Zostali przyjaciółmi. Ból był lżejszy we dwoje. Minął rok. Kinga nigdy nie zadzwoniła. Nigdy nie przyjechała.
Pewnego dnia, gdy czytał, poruszył go znajomy głos.
Stanisław? Nie spodziewałam się pana tu spotkać zdziwiła się była sąsiadka, Barbara, lekarka, która badała mieszkańców.
No cóż. Minął już rok. Nikt mnie nie chce. Ani słowa.
Dziwne Kinga mówiła, iż kupił pan dom na wsi, żeby odpocząć.
Wolałbym Niż gnić tutaj za tymi kratami.
Barbara pokręciła głową, zaniepokojona. Po obchodzie wróciła. Ich rozmowa nie dawała jej spokoju. Dwa tygodnie później złożyła propozycję:
Stanisław, dom mojej matki na Mazurach stoi pusty. Odeszła w zeszłym roku, sprzedaliśmy rzeczy. Dom jest solidny, obok las i jezioro. jeżeli pan zechce, jest pana. Ja tam nie wrócę, a sprzedaż złamałaby mi serce.
Stanisław zapłakał. Nieznajoma ofiarowała mu to, czego odmówiła własna córka.
Czy mogę o coś prosić? Jest tu kobieta Halina. Ona też nie ma nikogo. Chciałbym, żebyśmy pojechali razem.
Oczywiście uśmiechnęła się Barbara. jeżeli się zgodzi, nie ma problemu.
Stanisław pobiegł do Haliny:
Pakuj się! Jedziemy! Dom na Mazurach, świeże powietrze, wolność. Będzie dobrze. Po co tu zostawać?
Jedźmy! Po nowe życie!
Spakowali walizki, kupili prowiant. Barbara zawiozła ich sama, nie pozwalając jechać autobusem. Stanisław objął ją, niezdolny wyrazić wdzięczności. Szepnął: Niech pani nic nie mówi Kindze. Nie chcę o niej słyszeć.
Barbara uśmiechnęła się, skinęła głową. Nie zrobiła nic nadzwyczajnego. Tylko zachowała się po ludzku. A to w dzisiejszych czasach graniczy niemal z heroizmem.