Chciwość, udająca troskę, często kończy się zdradą. A jeżeli ktoś myśli, iż więzy krwi gwarantują miłość i oddanie, ta historia będzie jak kubek zimnej wody na głowę dla takich naiwnych przekonań.
Teresa Nowak zawsze była kobietą skromną i dobrą. Życie nie oszczędzało jej trudów — owdowiała młodo, sama wychowała dwoje dzieci: córkę Kingę i syna Krzysztofa. Pracowała jako salowa w szpitalu, nigdy nie narzekała, nie prosiła o pomoc. Wszystko, co miała, oddawała dzieciom, wierząc, iż one zapewnią jej spokojną starość.
Gdy Teresa skończyła 73 lata, zdrowie zaczęło szwankować. Serce dokuczało, nogi odmawiały posłuszeństwa, ciśnienie tańczyło jak szalone. Kinga zaproponowała, aby matka sprzedała stary domek na wsi i zamieszkała z nią w miejskim mieszkaniu.
— Mamo, nie możesz tam sama w tej dziurze, u nas będzie ciepło, wnuki cię zobaczą codziennie — przekonywała córka, patrząc jej w oczy z wymuszonym uśmiechem.
Teresa uwierzyła. Sprzedała dom, oddała pieniądze córce — na remont, na „wspólną przyszłość”. I przeprowadziła się.
Pierwsze tygodnie przypominały bajkę: przytulność, wnuki, wspólne obiady. Ale niedługo Kingę zaczęło drażnić dosłownie wszystko: „starczy zapach”, rady, prośby o ściszenie telewizora. Każde słowo Teresy stało się dla niej przykrym wtargnięciem.
— Mamo, musisz zrozumieć, iż jesteś starszą osobą. Potrzebujesz opieki. Znalazłam fajny dom opieki. Są tam lekarze, zabiegi, spacery… i nikt nie będzie na ciebie krzyczał.
I tak matkę wywiozła do domu seniora. Bez łez, bez tłumaczeń. Wypełniła papiery na „tymczasowy pobyt” — i więcej nie wróciła.
Ale Teresa miała jeszcze syna — Krzysztofa. Mieszkał w innym mieście, rzadko przyjeżdżał, ale matka zawsze mówiła o nim z czułością: „Krzysiu ma dobre serce. On nie zapomni”. I nie myliła się.
Pewnego dnia Krzysztof przyjechał bez zapowiedzi — chciał zrobić niespodziankę. Ale w mieszkaniu matki nie zastał nikogo. Sąsiedzi powiedzieli mu wszystko: jak wywieźli Teresę, jak sprzedali dom, jak córka rozporządziła pieniędzmi matki.
Krzysztof wpadł w szał i pojechał do domu opieki. Zobaczył swoją matkę — dawniej żywiołową, radosną kobietę — siedzącą na ławce, zgarbioną, z pustym wzrokiem. Serce mu się ścisnęło.
— Mamo… mamo, jak mogli? — upadł przed nią na kolana. — Czy ty na to zasłużyłaś?
Płakali. Ona — z bólu i wstydu. On — z wyrzutów i złości. Wtedy Krzysztof podjął decyzję: zabierze matkę do siebie, wyrwie ją z tej rozpaczy.
Miesiąc później Teresa Nowak weszła do nowego domu — do schludnego, ciepłego domku na obrzeżach miasta. Dom był skromny, ale przytulny. Pachniało w nim jabłecznikiem i świeżością. W ogrodzie stały kwiaty, a w oknach powiewały firanki.
— Mamo, to teraz twój dom. Tu jesteś gospodynią. A my jesteśmy blisko.
Synowa Krzysztofa przywitała teściową z otwartymi ramionami: „Jest pani dla nas jak druga mama. Zadbamy o panią”.
I wszystko potoczyłoby się szczęśliwie, gdyby nie niespodziewana wizyta Kingi. Przyszła do domu seniora po „dodatek” — tak nazywała głodową emeryturę matki, którą zabierała pod pretekstem „trudności finansowych”.
Ale powiedziano jej, iż Teresy już tam nie ma. Kobieta wpadła w panikę. Dowiedziała się o nowym adresie i przyjechała pod przykrywką troskliwej córki — z fałszywymi łzami i jękiem:
— Mamo, u nas wszystko źle. Brakuje pieniędzy. Mąż ledwo utrzymuje pracę. Przecież jesteś moją mamą…
Ale zamiast zrezygnowanego spojrzenia staruszki, powitał ją stanowczy głos brata:
— Kinga, choćby nie próbuj tu wracać. Dom jest mój. Mama tu zostaje. A ty, jeżeli tak ci źle — wracaj na wieś, może tam zacznie ci się lepiej wieść. Chcesz opieki? Zapisz się do domu seniora, tam, jak mówiłaś, jest pomoc i troska.
— Jak śmiesz?! Ja też jestem jej córką!
— Ty? Ta, która oddała ją do domu opieki, gdy była jej najtrudniej? Nie zbliżaj się więcej do niej. jeżeli jeszcze raz cię tu zobaczę, pożałujesz.
Kinga odwróciła się i wyszła. Bez łez. Bez skruchy. Tylko z nienawiścią w oczach.
A Teresa tego wieczoru siedziała w fotelu przy oknie, trzymała w dłoniach kubek herbaty i po raz pierwszy od lat czuła, iż nie jest ciężarem. Że jest potrzebna. Że jest kochana.
Syn podszedł, okrył ją kocem i pocałował w głowę:
— Wszystko w porządku, mamo. Teraz będzie już tylko lepiej. Obiecuję.