**Dziennik, 4 stycznia**
Świąteczne ferie dobiegały końca. Po świętach sałatki, ciasta i przekąski już mi się przejadły, więc na śniadanie ugotowałam owsiankę. Czas wrócić do normalnego, prostego jedzenia.
Siedzieliśmy we trójkę w kuchni, gdy z pokoju dobiegła melodia dzwoniącego telefonu mojego męża. Wyszedł na korytarz. Mimowolnie nasłuchiwałam, próbując po jego odpowiedziach zgadnąć, kto dzwoni i o co chodzi.
Gdy wrócił, zauważyłam, iż nie wyglądał na zdenerwowanego. Zatroskany, ale nie przygnębiony.
— Hmm… — zaczął. — Dzwoniła mama, prosiła, żebym przyjechał, ma wysokie ciśnienie.
— Oczywiście, jedź — skinęłam głową.
Gdy poszedł się ubierać, przypomniałam sobie jego słowa przez telefon: *„Od razu? Może nie warto? No dobrze, dobrze.”* Kiedy teściowa dzwoniła i żądała, żeby przyjechał, zwykle natychmiast biegł do niej. *„Znowu się nakręcam”* — powstrzymałam się.
— Zaraz wracam — krzyknął z przedpokoju, a za nim zatrzasnęły się drzwi.
— Jedz, dawaj — pogoniłam syna, który wałkował łyżką po talerzu, rozmazując kaszę.
— A pójdziemy na górkę? Obiecałaś — Jaś nabrał odrobinę kaszy na łyżkę i długo się jej przyglądał, zanim włożył do ust.
— Tata wróci i pójdziemy. Dobrze? — Uśmiechnęłam się do niego. — Tylko umowa — musisz zjeść kaszę.
— Dobrze — odparł bez entuzjazmu, znów podnosząc łyżkę.
— jeżeli za pięć minut talerz nie będzie pusty, nigdzie nie idziemy — powiedziałam stanowczo i podeszłam do zlewu, by pozmywać naczynia.
Prasowałam pranie, a Jaś bawił się samochodzikami na podłodze, gdy w drzwiach rozległ się zgrzyt zamka.
*„Wreszcie”* — odłożyłam żelazko i nasłuchiwałam szelestu ubrań w przedpokoju. *„Długo się tam guzdra”* — pomyślałam i wyszłam na spotkanie męża.
W drzwiach stanęła przede mną dziesięcioletnia dziewczynka, patrząc na mnie z ciekawością. Za nią podszedł mąż. Wyglądał na winnego. Położył ręce na ramionach dziecka i wyprostował się, jakby szykując do walki.
— To moja córka, Kinga — powiedział, spuszczając wzrok. — Mama poprosiła, żebym ją wziął do jutra.
— Rozumiem. A jej mama? Z kolejnym kochankiem wyjechała na wakacje? — zauważyłam z sarkazmem.
Wzruszył ramionami, ale nie zdążył odpowiedzieć, bo wróciłam do prasowania.
— Wejdź — usłyszałam jego głos, a kątem oka zauważyłam, jak dziewczynka podeszła do Jasia bawiącego się na podłodze.
— Została nam kasza? — zapytał mąż.
— Nie będę jadła kaszy — od razu oznajmiła Kinga. — Chcę makaron z parówką.
Mąż spojrzał na nią zdezorientowany, potem na mnie. Wzruszyłam ramionami i machnęłam ręką w stronę kuchni, sugerując, by sam się tym zajął.
Po chwili zawołał mnie z kuchni.
— Mamy makaron? Nie znalazłem.
— Jest. Tam zostało. Jak skończę prasować, pójdę do sklepu — rzuciłam z wyrzutem.
— Nie patrz tak na mnie. Sam nie wiedziałem, że…
— Naprawdę? A mama, gdy dzwoniła, nie powiedziała, po co cię wzywa? — Z jego miny zrozumiałam, iż trafiłam w sedno. — A mnie nie warto było zapytać? Dlaczego nie powiedziałeś, nie uprzedziłeś? Jasia też trzeba było przygotować. Teraz będą się o ciebie bić.
Na potwierdzenie moich słów z pokoju dobiegł płacz Jasia. Pobiegłam tam, a za mną mąż.
— Proszę bardzo. Rozwiązuj — rozłożyłam ręce.
Jaś przytulił się do mnie, a Kinga stała, wpatrując się złościwie w podłogę.
— Co się stało? — Mąż podszedł do córki.
Zabolało mnie, iż podszedł właśnie do Kingi, a nie do syna.
— Ona… zabrała mi auto… — łkał Jaś.
Z kuchni dobiegł syk gotującego się makaronu, i mąż pobiegł tam. *„I nic jej nie powiesz. Gość. Biedactwo, jak mówi teściowa. A co ja mam robić?”*
— Obejrzysz bajki? — Zmusiłam się do spokoju i zwróciłam się do dziewczynki.
Kinga skinęła głową, a ja z ulgą włączyłam telewizor. Usiedli z Jasiem na kanapie.
— Twoja mama znowu zaczyna? Chce zniszczyć naszą rodzinę? Ma obsesję, żeby was z powrotem złączyć. Słyszałam, jak krzyczała, gdy urodził się Jaś, iż nie ma innego wnuka poza Kingą. Testuje mnie, jak zareaguję na twoją córkę? — syknęłam w kuchni.
— Naprawdę jest jej źle — bronił się.
— A co jej przeszkadzała duża dziewczynka? Mogłaby podać wodę, wezwać karetkę. Z nią bezpieczniej. W jej wieku już smażyłam jajecznicę sama — nie ustępowałam.
— Dość! — przerwał mi, głośno kładąc łyżkę na blacie. — Kinga, chodź jeść! — krzyknął w stronę pokoju.
— Tatusiu, przynieś mi tutaj — spokojnie odpowiedziała.
— *Tatusiu* — przedrzeźniłam ją i przewróciłam oczami. — Biegnij do niej — wyszłam, ignorując Kingę, i zaczęłam składać deskę do prasowania, zostawiając męża sam na sam z jego córką.
W końcu zabrał ją do kuchni. Ledwo powstrzymywałam się, by nie wybuchnąć. Usiadłam z Jasiem przed telewizorem, ale nic nie widziałam. Syn przytulił się, szukając mojego wzroku. *„Trzeba przetrwać. Jaś wszystko rozumie. Widzi, iż dziewczynka mi się nie podoba. Tak nie można”* — zmusiłam się do uśmiechu.
W środku wrzałam. Nie mogłam pozbyć się poczucia krzywdy, niesprawiedliwości. Z kuchni słychać było ich rozmowę. A my z Jasiem siedzieliśmy samotni. *„Muszę uważać. Ona wszystko powie teściowej, a ta znów będzie namawiać męża, iż źle zrobił, rozwodząc się, iż zniszczyłam ich rodzinę…”*
— Mamo, a kiedy pójdziemy na górkę? — przerwał mi Jaś.
— Teraz nie wiem. Widzisz, mamy gościa — pogłaskałam go.
Kinga podeszła do kanapy, żując














