Codziennik - sprawozdanko z sierpniowo - wrześniowego weekendu

tabazella.blogspot.com 3 tygodni temu

Uff, weekend był pracowity, mła nie miała czasu żeby przysiąść i cóś jeszcze napisać, więc dopiero teraz otrzymujecie poweekendowe sprawozdanko. Ze spraw miłych to wróciła Cio Mary po wojażach jeziorno - leśno - pasiecznych, opalona i zadowolniona jak ten kot, któren się obżarł zakazanym żarłem. Wrócili też Dżizaas i Jądrzej, z przygodami, jak to oni. Też zadowolnieni bo byli na żaglach na jeziorku na którym motoru nie zapuścisz. Mła jedzie w połowie miesiąca zaczerpnąć oddechu, padło na Brukselę bo: po pierwsze primo Mamelon i mła spragnione grzebania w starociach, które nie są z nikim związane, obce, bez żadnego ładunku emocjonalnego, po drugie drugo Sławencjusz zasponsorował nam połowę wyprawy za obietnicę zakupu czekoladek. Tak, taki jest hojny i współczujący. Obiecałyśmy sobie z Mamelonem iż przywieziemy mu najsmaczniejsze, więc hym... dieta zostanie zawieszona bo czeka nas troszki testowania. Oprócz tych przyjemności mła zarzundziła odwiedzenie galerii starych mistrzów, bo ma ochotę na zobaczenie obrazów Brueghlów i XV wiecznych Flamandów. Młą czuje jak niegdyś czuła premier Beata - nam się to po prostu należy. Sierpień nie należał do łatwych, zarówno fizycznie i nadusznie mła oberwała. Nie da się też ukryć iż finansowo nie jest cudownie, tym bardziej doceniam fundację Sławencjusza, która umożliwi mła złapanie oddechu a Mamelonowi trening, bo zamierzamy solidnie dreptać.

Na tym miłe weekendowe sprawki się skończyły. W sobotę ratowaliśmy Maćka, któren się potężnie zatruł i z temperaturą 40 stopni trafił na SOR. Nie będę się wypowiadać jak wygląda w tej chwili służba zdrowia, bo ona nie wygląda. Maciek doszedł do siebie głównie przy pomocy sąsiadów; temperatura zbita, elektrolity uzupełnione, przewód pokarmowy starannie wyczyszczony, pogadanka na temat jedzenia oślizgłych parówek odbyta. Dziś jeszcze nieco zalega ale jest OK. W sobotę pod wieczór mła na króciuto postanowiła odwiedzić Mamelona, coby zobaczyć jej projekt na przerobienie szafy i skonsultować renowację znalezionej w szopie skrzyneczki, którą mła postanowiła uchronić przed całopaleniem. Skrzyneczka jest nieco tandetna, bo ze sklejki, zniszczona i w ogóle nie jest to cud stolarskiej roboty ale mła urzekły wzory liści i owoców kasztanowca, uznałam iż szkoda jej dla ognia.

Po konsultacji z Mamelonem wyleciała z listy koncepcja naprawienia skrzynkowych ubytków szpachlówką do drewna, trzeba tu bardziej subtelnego tworzywa. Do uzupełnienia jest sporo elementów, trzeba też cóś poradzić na spękanie powierzchni. Dla mła jest jasne iż skrzynka musi zostać potraktowana kryjącą farbą, nie ma iż nie ma. Wnętrze skrzynki wymaga wyklejenia, oryginalnie to był papier, mła zastanawia się nad wyklejeniem materiałem, jakimś kretonem w zabawne wzorki. No cóż, roboty jest sporo ale skrzynka jest "posiasna" i taka w sam raz na szyciowe przybory mła. W renowacji skrzyneczek mła ma już troszki wprawy, powinnam sobie poradzić. Ile to czasu zajmie nie wiem, robię jak zawsze z doskoku, bardziej dla przyjemności własnej, więc termin realizacji może nie być natentychmiastowy.

Po drodze do Mamelona mła została świadkiem wypadku, widać mało było tych atrakcji w weekend i Najwyższy postanowił mła dopieścić. Znacie to uczucie, kiedy wiecie iż zaraz cóś pieprznie, mła tak właśnie miała kiedy zobaczyła zawracający samochód i nadjeżdżającą Yamahę. Jak w zwolnionym tempie mła obejrzała lot Yamahowego nad maską i wylądowanie tzw. płaską żabą trzy metry od mła. Mła się natentychmiast przemieściła do Yamachowego , coby sprawdzić czy przeżył bo lot był z tych długich i wysokich. Na szczęście Yamahowy oddychał i robił się przytomny więc mła zastosowała diagnostykę typu rusz pan palcem dłoni i palcem stopy, najsampierw jednej potem drugiej ( stopy Yamahowego można było spoko obserwować, bo wyskoczył z butów przy tym locie ). Huk był taki iż wywabił Mamelona na pięterko, z którego oglądała, jak to określiła, "ogarnianie wypadku" przez mła. Oprócz niej zaczęli wyłazić z domów somsiady a także ludzie z auta, ciężko zszokowani i nieustannie pytający czy Yamahowy dycha i czy dzwonić po pogotowie. Yamahowy usiadł, potem mimo moich protestów wstał, po czym oświadczył iż nie chce pogotowia, nie chce policji i żeby wszyscy się od niego odpiendrolili a już szczególnie to gapie! Mła cóś zaczęło nie pasić z przyjemniaczkiem i słusznie, bowiem okazało się iż Yamahowy nie ma uprawnień do prowadzenia pojazdu! Nie upiekło mu się, bo auto uczestniczące w wypadku było wypożyczone. Mła doszła do wniosku iż może jednak nie wszystkie opowieści o głupocie dosiadających spalinowe jednoślady są przesadzone.

Jeśli chodzi o stado i reakcję na odwiedziny u siostrzeńców to czysta groza. Najdalej posunęła się zazdraszczająca Szpagetka. Najsampierw wymruczała do mła żeby przyjść i pooglądać ją w pokoju Cioci Dany i Azy, baraszkującą słodko na stole a potem na oczach mła zeszła pod ten stół i wycisnęła z się najsampierw jedynkę a potem dwójkę. Macki mła opadli, jednakże na tle kota somsiadów, któren ukarał ich, wyniesieniem się z domu i kategoryczną odmową powrotu ( było zainstalowanie się na tzw. opuszczonej działce ) za rzecz od nich niezależną, znaczy za obecność migających "Eoeo" przybyłych do wypadku, to Szpagetka z tym jej wyzywającym obsrywo - szczaniem jeszcze nie jest taka najgorsza. Mła się zresztą spodziewała ze strony stada okazywania zazdrości, woli jednak spać pod Mrutkiem zalegającym na głowie niż sprzątać po Gwieździe.

Teraz zapowiadany przed weekendem przegląd filmowy. Mła ostatnio sporo oglądała nocką późną, nie tylko nowości, sporo powtórek. Z nowych filmów mła obejrzała zapowiadany z fanfarami horror z Nicolasem Cage pod tytułem "Longlegs", który nie wiadomo dlaczego przetłumaczono jako "Kod Zła". Nicolas daje z się ale horror to mła tak średnio podszedł. Owszem, klimat jest ale tak od połowy filmu robi się mało strasznie za to bardzo przewidywalnie, przynajmniej jak dla mła. Gdyby nie Nicolas i Maika Monroe to i z klimatem, główną dobrocią tego filmu, mogłoby być kiepsko. A tu jest takie granie robiące to cóś, bez którego film byłby kolejną produkcją klasy b. Potem mła obejrzała najnowszy film Yórgosa Lánthimosa , "Kinds of Kindness", czyli po polskiemu "Rodzaje życzliwości", zbiór trzech historyjek, które bez nadnaturalnych odjazdów są najczystszym horrorem, będąc jednocześnie czarnymi komediami. Lánthimos jest specyficzny, jego kino nie każdemu odpowiada ale o ile lubicie klimat jak w "Dzikich historiach" czy jazdy Lyncha, to ten film przypadnie Wam do gustu. No i aktorzy, to jest jazda bez trzymanki. Dla mła odkryciem jest Jesse Plemons, dotychczas widywany przez mła w rolach drugoplanowych. Tu gra w tercecie z Emmą Stone i Willemem Dafoe, naprawdę świetnie. Film jest zabawny, krytykom z kijem w tyłkach się nie podobie, znaczy nuda ale mła podobał się zgryźliwy humor opowiastek.

Kolejną nowością filmową którą mła oblookała było coś na kształt komedii romantycznej, gatunku na który mam alergię, pod tytułem "Fly me to the Moon", co mła kojarzy się z piosenką Franka Sinatry. Historia niby obiecująca, bo na temat działów PR nie trza za wiele wymyślać, rzeczywistość jest wystarczająco śmieszna. Niestety wyszło mocno słabo, iż tak to określę. choćby Woody Harleson w roli diabolicznego wysłannika administracji Nixona nie jest w stanie uratować filmidła. Jak kto lubi ten gatunek to może przymknie oko na tradycyjnie drewnianego Chaninga Tatuma i będzie się cieszyć stylową garderobą Scarlett Johanson, dla mła to było za mało. Hym... chyba wolę bardziej zjadliwy humor. Najzabawniejsze dla mła były wstawki z kręcenia w studio eksploracji Księżyca ale to w sumie niewielka część przydługiego filmu. W bezsenne noce ten film pomoże zasnąć, dobre i to. Ze starych ale jarych to mła obejrzała sobie Humphreya Bogarta w "The Big Sleep", grał tam razem z Lauren Bacall. Mła lubi stare kino w stylu noir, a klasyka czyli Chandlerowski Marlowe w wykonie Bogarta zawsze warty odświeżenia. Jak już sobie zaczęłam grzebać w starych filmach to rzuciło mła znów w czeskie kino. Są takie filmy, które sobie raz na jakiś czas zapuszczam w się ku pokrzepieniu, takim pokrzepiaczem jest dla mła "Wsi moja sielska, anielska". Kocham w tym filmie wszystkie sceny w których występuje doktor Skružný, qurcze, Rudolf Hrušínský wielkim aktorem był!




No tak, tyle o oblookanych filmach, teraz troszki cykanek. Na miastowych fotkach macie rewitalizację przy ulicy Kopernika w mieście Odzi. W 1867 roku Karol Kretschmer przeniósł z ulicy Piotrkowskiej na ulicę Milscha, dzsiejszą ulicę Kopernika, swoją fabrykę, w której produkował wełniane chustki. W 1875 roku w nowej tkalni parowej rozpoczął produkcję kortów i wyrobów wełnianych. W 1925 roku kompleks fabryczny Kretschmera spalił się. Po tym pożarze przejął go Państwowy Monopol Tytoniowy, który przeniósł się w to miejsce z ul. Kopcińskiego 58/60, z dzisiejszego Monopolis. Państwo w 1926 roku rozbudowało fabrykę, powstały wówczas budynki w stylistyce modernistycznej według projektu architekta Milauera. Przedsiębiorstwo państwowe funkcjonowało w tym miejscu do końca XX wieku.

Po zamknięciu fabryki w 2001 roku w tym miejscu pojawiła się zabudowana przestrzeń, z którą nie bardzo wiadomo było co zrobić. W roku 2007 teren dawnej fabryki został kupiony przez grupę Arche. W 2010 roku firma dokonała rewitalizacji zabudowań, częściowo przeznaczając je na mieszkania oraz na Hotel Tobaco, który został otwarty w 2013 roku. Deweloper nie zachował wszystkich budynków dawnej fabryki Kretschmera, postanowiono wyburzyć te zabudowania, które spaliły się w pożarze, który miał miejsce w fabryce w latach 90 XX wieku. Zastąpiły je nowe budynki, w tej chwili to takie lepsze blokowisko łączone z fabrycznymi zabudowaniami, dość typowa zabudowa dla miasta Odzi. Na pierwszych miejskich fotkach widzicie też dawną Fabrykę Wyrobów Bawełnianych Juliusza Kindermanna. Kremowy budynek przędzalni, z dwiema wieżami podług łódzkiej mody, zbudowano w 1897 roku, a w 1910, za nim, powstał mniejszy, w którym mieściła się tzw. wykańczalnia, tkalnia i farbiarnia oraz elektrownia zasilająca fabrykę. Zakład po 1945 przejęło państwo, pod nazwą Dywizji Kościuszkowskiej fabryka zakończyła była produkcję w 1996 roku. Potem tradycyjnie nie wiadomo było co dalej z niszczejącymi budynkami a teraz rewitalizacja. Te cykanki to tak zamiast trzeciej części historii Księżego Młyna, cholera, mła najgorzej się pisze te trzecie części. W Muzyczniku jeszcze letnia piosenka i Pan Jurek.


Idź do oryginalnego materiału