Co sądzisz? Rodzina mojej teściowej przyjechała dwa tygodnie przed świętami i wygląda na to, iż nie zamierzają wyjeżdżać

twojacena.pl 2 dni temu

**Dzisiejszy wpis w dzienniku**

No i proszę, przyjechali krewni mojej teściowej, Barbary Stanisławównej, na dwa tygodnie przed Wielkanocą i, jak się zdaje, nie myślą o wyjeździe.

Sam już nie wiem, czy się śmiać, czy płakać. Ci goście to dopiero prezent, a wygląda na to, iż postanowili zamienić nasz dom w swoją prywatną pensjonat. A Barbara Stanisławówna, zamiast ich pohamować, tylko przytakuje i częstuje pierogami. O moim mężu, Krzysztofie, nie wspomnę — udaje, iż to w ogóle nie jego problem. Postanowiłem więc to wszystko opisać, bo sam jestem ciekaw, czyja wytrzymałość padnie pierwsza — moja czy ich.

Zaczęło się pewnego ranka, gdy obudził mnie hałas w kuchni. Myślę sobie, może Krzysiek chce mi zrobić niespodziankę i gotuje śniadanie? Ależ skąd! Wchodzę, a tu cała delegacja: ciocia Halina, jej mąż Zenon i ich córka Weronika, wszyscy z jakiejś zapadłej mieściny, gdzie, jak wynika z ich opowieści, życie jest nudniejsze niż w naszej zamrażarce. Przyjechali „na święta”, ale najwyraźniej uznali, iż Wielkanoc trwa dwa tygodnie. Barbara Stanisławówna, promieniejąca jak pisanka, już krzątała się przy garach, gotując żurek. „Kochany, to przecież rodzina! — mówi. — Trzeba ich godnie przyjąć!” A ja patrzę na te walizki w przedpokoju i już wiem: to będzie długo.

Ciocia Halina ma głos jak syrena strażacka. Od progu zaczęła opowiadać, jak u nich wszystko drogie, a u nas „warszawski raj”. Przy okazji od razu przystąpiła do inspekcji naszego domu. „Ojej, dlaczego te firanki takie zakurzone? A co to za plama na dywanie?” — pyta, a sama grzebie w szafie, jakby sprawdzała, czy porządnie układam koszule. Zaciąłem zęby i milczałem, ale we wrze gotowało. Zenon, jej mąż, to zupełne przeciwieństwo — cichy jak mysz pod miotłą. Siedzi całymi dniami w salonie, ogląda telewizję i tylko prosi, żeby „przełączyć na wędkowanie”. Weronika, ich córka, żyje w telefonie, ale przy tym zjada połowę naszych zapasów. Wczoraj wszedłem do kuchni, a ona dopija mój ulubiony sok. „Myślałam, iż wspólne!” — mówi. Wspólne, tak, ale nie dla ciebie, Werka!

Barbara Stanisławówna, zamiast delikatnie zasugerować, iż czas wracać do domu, tylko dolewa oliwy do ognia. Codziennie gotuje jak na wesele: żurek, pierogi, schabowy, sernik. A krewni, oczywiście, wniebowzięci. „Basieńka, ty nasza karmicielka!” — grucha ciocia Halina, sięgając po dokładkę. Próbowałem porozmawiać z teściową, może wystarczy już ich rozpieszczać? ale tylko wzruszyła ramionami: „Jak możesz? Toż to rodzina! Raz na sto lat przyjeżdżają!” No tak, i chyba zamierzają zostać na kolejne sto.

Krzysiek w tej sytuacji to mistrz neutralności. Mówię mu: „Może pogadasz z mamą, niech im wspomni o powrocie?” A on: „Daj spokój, to przecież goście”. Goście?! U nas to już nie dom, tylko schronisko turystyczne! choćby do łazienki chodzę o wyznaczonych godzinach, bo Weronika godzinami robi sobie selfie. A wczoraj ciocia Halina „pomogła” mi posprzątać i tak wyszorowała moją ulubioną patelnię, iż nic się na niej nie smaży. „Myślałam, iż tak lepiej!” — tłumaczy. Lepiej, jasne — dla śmietnika.

Najzabawniejsze, iż snują plany. Ciocia Halina oznajmiła, iż zostanie do majówki, bo „chce zobaczyć, jak u was grillują”. Zenon marzy o wędkowaniu z Krzysiem, a Weronika prosi o wyjazd do galerii, bo u nich „nie ma porządnych ciuchów”. Siedzę i myślę: kiedy w końcu wyjadą? I przede wszystkim — jak przetrwać do tego dnia bez zawału?

Zaczynam już knuć, jak ich wykurzyć. Może powiedzieć, iż zaczynamy remont? Albo iż wyjeżdżamy na wakacje? Ale Barbara Stanisławówna zdaje się wprost rozkwitać w tym chaosie. Wczoraj zaproponowała wielkanocne przyjęcie dla całej kamienicy. „Niech wszyscy widzą, jaka z nas zgodna rodzina!” — mówi. Zgodna, no tak, tylko ja czuję się tutaj jak intruz.

Jedyna moja ucieczka to poczucie humoru. Wieczorem, gdy już wszyscy śpią, nalewam sobie herbatę i wyobrażam sobie, iż piszę poradnik: „Jak przetrwać inwazję krewnych”. Byłyby rozdziały o chowaniu jedzenia, uśmiechaniu się przez zęby i nie-duszeniu teściowej za gościnność. Choć serio — wiem, iż to minie. Wrócą do siebie, a dom znów stanie się nasz. Na razie liczę dni do świąt i modlę się, by ciocia Halina nie wpadła na pomysł, żeby zostać do wakacji.

Ciekawe, czy ktoś jeszcze ma taką rodzinę? I jak sobie z nimi radzi? Bo ja już jestem na krawędzi, ale się nie poddam. Może do Wielkanocy osiągnę oświecenie. Albo chociaż nauczę się chować sok przed Weroniką.

**(Lekcja na dziś: Gość w dom, Bóg w dom — ale najwyraźniej niektórzy goście mylą to z prawem do wynajmu na czas nieokreślony.)**

Idź do oryginalnego materiału