Dzisiaj coś mnie poruszyło głęboko. To był zwykły dzień, a jednak niezwykły.
Dom Kultury w małym miasteczku na Podkarpaciu był stary, ale przytulny. Dzieci tłoczyły się w sali, wpatrzone w scenę. Stał tam pod światłem wysłużonych reflektorów znany w całej okolicy starszy pan – pan Franciszek Nowak, iluzjonista. Jego kapelusz, choć wytarty i pełny śladów czasu, wciąż krył w sobie niespodzianki.
Nie był zwykłym cyrkowcem. Pan Franciszek miał serce otwarte jak dziecko. Jego sztuczki nie były tylko trikami – niosły nadzieję. Dziś finałowy numer: miał wyczarować z kapelusza żywą kurę, którą nazywał Henia. Sala zamarła.
– A teraz – uwaga! – zawołał teatralnie i wyciągnął z kapelusza zmierzwione ptaszysko.
Śmiech i okrzyki zachwytu wypełniły pomieszczenie jak wiosenny wiatr. Gdy pan Franciszek już się kłaniał, nagle poczuł na sobie czyjś wzrok. Jeden jedyny – poważny, nierozbawiony. Należący do chłopca około siedmiu lat, który siedział w ostatnim rzędzie, wpatrzony w kurę.
– Witaj, mały. Jesteś sam? – zapytał iluzjonista, podchodząc.
– To prawdziwa kura? – szepnął chłopiec z zachwytem.
– Oczywiście! Chcesz ją pogłaskać? Nazywa się Henia.
Chłopiec podszedł ostrożnie, przesunął dłonią po piórach. Oczy mu błyszczały, usta drżały.
– A jej nie straszno w kapeluszu?
– Henia się nie boi. Jest dzielna. Jak ty.
– Kuba! – rozległo się wołanie.
Podbiegła do nich kobieta o zmęczonej twarzy.
– Kubuś, znowu się wyrwałeś?! – załamała ręce i zwróciła się do iluzjonisty: – Przepraszam. To nasz szczególny chłopiec. Wiecznie gdzieś wędruje.
– Pani jest jego matką? – spytał pan Franciszek.
– Wychowawczynią. Jest z domu dziecka, niedawno stracił rodziców…
Gdy Kuba odszedł, przygnębiony, iluzjonista poczuł, jakby ktoś uderzył go pięścią w piersi. Nie mógł tak po prostu o nim zapomnieć.
– Proszę podać adres tego domu dziecka.
Kobieta zdziwiła się, ale podała ulicę i numer.
Całą noc pan Franciszek nie spał. Przypominał sobie, jak lata temu, po rozwodzie, stracił kontakt z własnym synem. Teraz, patrząc w oczy tego chłopca, czuł, iż los daje mu drugą szansę.
Rano przyszedł do domu dziecka z wielką paczką cukierków. Kuba siedział w kącie, z dala od hałaśliwej gromadki. Gdy zobaczył pana Franciszka – rozpromienił się. A gdy zauważył, iż przyprowadził też Henię – skakał z radości.
Tak zaczęła się ich przyjaźń. Najpierw rzadkie wizyty, potem wyjścia do zoo, czytanie książek, oglądanie bajek. Kuba przywiązał się do niego całym sercem. A pan Franciszek – do niego.
Pewnego dnia odważył się i podszedł do pani Agnieszki, tej samej wychowawczyni:
– Chciałbym adoptować Kubę.
– Samotnemu mężczyźnie nie pozwolą – odpowiedziała łagodnie, ale ze sm– Ale gdybym miał żonę, może by się udało – szepnął pan Franciszek, a w jego oczach zapaliła się iskra nadziei, gdy spojrzał na panią Agnieszkę.