W małym miasteczku, otoczonym posępnymi górami i szarymi polami, gdzie jesień pachniała wilgocią i melancholią, życie płynęło wolno jak rzeka w dolinie. W domu na skraju miasta, tonącym w cieniu starych lip, mieszkała Kinga. Jej życie wydawało się bajką: zamożni rodzice, przestronna willa, troskliwa ciocia Grażyna, która zastąpiła jej drugą matkę. Ale za tą sielanką krył się cień, gotowy w każdej chwili zniszczyć wszystko.
„Już dwa tygodnie grzebiesz w jedzeniu, zakochałaś się czy co, Kinga?” – pytała Grażyna, wycierając ręce o fartuch.
„Jest jeden chłopak” – przyznała się Kinga, rumieniąc się. „Uczy się na innym kierunku, przystojny, ale jakby mnie nie widzi. Nie wiem, jak zagadać.”
„Nie waż się pierwsza się narzucać!” – zmarszczyła brwi Grażyna. „Dziewczynie nie przystoi biegać za chłopakami. Za moich czasów…”
„Oj, ciociu Grażynko, nie zaczynaj o waszych czasach!” – zaśmiała się Kinga, kończąc śniadanie. „Dobra, lecę, dziś nie mogę się spóźnić. Wykładowca surowy, wyrzuci z zajęć.”
„Biegnij, biegnij” – Grażyna przeżegnała ją i zamknęła drzwi, wzdychając z niepokojem.
Kinga dorastała w dostatku, nie znając odmowy. Rodzice, zapracowani, powierzyli jej wychowanie cioci Grażynie, starszej siostrze matki. Wszyscy nazywali ją Grażyną Pawłowską, ale Kinga – ciocią Grażynką. Była dobrą, ale stanowczą kobietą, ucząc dziewczynkę życia, jakby przeczuwając, iż los nie zawsze będzie łaskawy.
Grażyna miała własną tragedię. W młodości, na wsi, wyszła za mąż za leśniczego Bolesława. Miłość nie trwała długo – po roku zaginął. Mówili, iż utonął w bagnie. Szukali go, ale nigdy nie znaleźli. Grażyna została sama, bez męża i dzieci. Chciała wstąpić do zakonu, ale się rozmyśliła: „Jaka ze mnie zakonnica? Jeszcze młoda, a język za zębami nie umiem trzymać.” Została na wsi, dopóki siostra Ewa nie zaprosiła ją do miasta.
„Grażynko, przeprowadź się do nas” – namawiała Ewa. „My z mężem w pracy, za Kingą popilnujesz, w domu pomożesz.”
„Och, Ewuniu, z chęcią!” – odparła Grażyna. „Bolek był dobry, już po nim wszystkie łzy wypłakałam. Boję się, iż na wsi z tęsknoty zmarnieję. Za mąż już nie chcę. Przyjadę, cały dom na siebie wezmę.”
Tak Grażyna stała się częścią ich rodziny, nazywając się gospodynią. Gotowała z sercem, dbała o ogród, sadziła kwiaty. Kinga była dla niej jak córka. Odprowadzała ją do szkoły, kupowała zabawki, szyła sukienki. Dom był pełen ciepła, ale Grażyna uczyła Kingę: „Przyzwyczajaj się do pracy, Kinguś. Dziś wszystko jest, a jutro – kto wie? Naucz się gotować – to kobieta przewaga. Jak gotujesz z sercem, to mężczyznę do siebie przyciągasz.”
„A ty masz swoje sekrety?” – dopytywała się Kinga.
„A jakże! Każda gospodyni swoje ma” – uśmiechała się Grażyna.
Kinga zakochała się w Dominiku, wysokim chłopaku z sąsiedniego wydziału. Myślała, iż jej nie zauważa, ale się myliła. Na uczelni wszyscy wiedzieli, iż Kinga pochodzi z bogatej rodziny. Dominik, syn samotnej matki, był urodziwy, ale prosty. Grażyna od razu poczuła niepokój, gdy Kinga wróciła do domu rozpromieniona.
„Ciociu Grażynko, on mnie zauważył!” – wykrzyknęła. „Po wykładach poszliśmy na spacer, poczęstował mnie lodami.”
„Spryciarz, wie, iż dziewczyny słodycze lubią” – zmarszczyła brwi Grażyna. „Przyprowadź go, przyjrzę mu się.”
Po miesiącu Dominik przyszedł w gości. Grażyna ich nakarmiła, bacznie obserwując gościa. Gdy wyszedł, Kinga podbiegła do niej: „No i jak ci się podoba? Super, prawda?”
„Urodziwy” – odparła oschle Grażyna. „Ale nie dla ciebie. Oczy ma chciwe, jak wszedł, zaraz wszystko obmacał. Zazdrość w nim, Kinguś. Nie twój to człowiek.”
„Oj, ciociu, co ty wygadujesz!” – oburzyła się Kinga. „To moja sprawa, z kim być chcę!”
Grażyna westchnęła, martwiąc się o dziewczynę. „Niech kocha – myślała. – Na własnym bólu się nauczy.”
Jej przeczucia się spełniły. Po czterech miesiącach Kinga zgubiła złoty pierścionek. Poza Dominikiem, obcych w domu nie było. Kinga milczała, nie mówiąc rodzicom, ale wyznała cioci.
„Mówiłam, iż on wziął” – powiedziała Grażyna. „Trzeba zgłosić.”
„Nie trzeba” – błagała Kinga. „Rodzicom nie mówmy, niech się nie martwią. To nasza tajemnica. Z Dominikiem już koniec.”
Spytała go: „Wiem, iż wziąłeś pierścionek. Nikt inny nie mógł.” Dominik wybuchnął: „O co ci chodzi, zwariowałaś? Po co mi twój pierścionek!” Pokłócili się i rozstali. Grażyna pocieszała Kingę, ciesząc się, iż uniknęła większej krzywdy.
Na przedostatnim roku Kinga poznała Krzysztofa na urodzinach przyjaciółki Oli. Od razu im się spodobali i zaczęli się spotykać. Ola poradziła: „Nie zapraszaj go do domu, Kinga. Sprawdź, czy kocha ciebie czy twoje pieniądze. Umawiajcie się u mnie.” Kinga tak zrobiła. Krzysztof, już pracujący, zabierał ją do teatru, dawał kwiaty, był uważny. Kinga topniała, a choćby Grażyna poprosiła, by go jej pokazała.
Krzysztof przyszedł do ich domu z bukietami dla Kingi i jej matki. Rodzice przyjęli go serdecznie, ale Grażyna wydała wyrok: „Nieszczery. Oczy mu latają, nogami przebier”Nawet najlepsze maski w końcu opadają, i prawda wychodzi na jaw, jak słońce spod chmur.”