A co, jeżeli ktoś spacerując po
zabytkowych uliczkach Cusco nie zechce spróbować cuy al horno,
pieczonej świnki morskiej? Ano nic. Dawna inkaska stolica to
największe centrum turystyczne Peru, stąd przecież wyrusza się do
Machu
Picchu i w okoliczne
góry, miasto jest przystosowane
turystycznie, liczne agencje, wypożyczalnie sprzętu, hotele,
hostele, hosteliki, sklepy z pamiątkami. I knajpy dla turystów –
znaczy drogie. Knajpy, dodajmy, wszelkiego autoramentu: włoskie,
francuskie, jarskie... Brakuje tylko polskich, bo i naszych rodaków
tu niewielu (choć każdy bez mała Peruwiańczyk wie kim był
Malinowski, miejscowy bohater; znają też Lewandowskiego, Bońka i
św. Jana Pawła II) a i nasza kuchnia nie uzyskała jeszcze
należnego jej miejsca wśród smaków Świata. Niemniej za totalnie
bezsensowne uważam jedzenie w restauracjach serwujących dania
międzynarodowe – je można zjeść wszędzie. A świnki morskiej
albo alpaki już niekoniecznie.
Cuy w wydaniu odświętnym |
Ja osobiście staram się jeść
to co miejscowi – czyli w Peru głównie ryż z kurczakiem,
serwowany najczęściej w azjatyckich restauracjach chi-fa. To
charakterystyczny element peruwiańskiej kuchni miejskiej. Chińczycy
przybyli tu masowo w XIX wieku jako robotnicy – podobnie jak do USA
budować kolej. Tu budowali projektowaną przez naszego Ernesta
Malinowskiego kolej andyjską, do niedawna najwyżej położoną na
Świecie (rekord pobili ostatnio... Chińczycy; zbudowali trasę
kolejową do Tybetu – by ułatwić kolonizację podbitej i
okupowanej od siedemdziesięciu lat krainy). Budowali i zostali, a
wraz z nimi ichnie jedzenie, wspaniale połączone z miejscowymi
składnikami.
Ryż z kurczakiem w dżungli |
Chi-fa, kuchnia sino-peruwiańska |
Co jednak, jeżeli ktoś chce zjeść coś na
szybko, przekąsić (albo jest biednym miejscowym, którego nie stać
na drogie restauracje dla Białych – takie, w których turyści
siadają na balkonach i spoglądają z góry na kuzkańskie ulice)?
No, przecież jesteśmy w Dzikich Krajach. Tu uliczne jedzenie i
picie jest rozbudowane do granic niespotykanych w zatęchłej i
umierającej cywilizacji Zachodu. Przede wszystkim – nie ma
s*nepidu, a czasem i placowego (w Cuzco akurat jest, urzędnicy
codziennie inkasują od sprzedających niewielkiego dukata i porcję
jedzenia). Kto chce, może sprzedawać uliczne jedzenie. Warunek jest
jeden. No, dwa. Musi być tanio i smacznie.
Anticuchos |
Niekoniecznie
zdrowo.
- Tias venenas – nasz cicerone, Jamel, wskazał na panie
sprzedające anticuchos, przepyszna szaszłyki z wolego serca –
Ciotki trucicielki.
- Ciotki trucicielki? - zapytaliśmy ze
śmiechem.
- Tak. Tak na te panie mówimy w tu w Cuzco. Jedzenie
potraw od nich wiąże się z jednym hasłem: co cię nie zabije, to
cię zgrubi.
Stoisko uliczne w Cerro Azul |
I rzeczywiście – ciotki-trucicielki sprzedawały
jedzenie tanie i smaczne. A jak smaczne (musiało być takie: w
Dzikich Krajach na ulicach panuje kapitalizm, konkurencja, trzeba być
lepszym od sąsiadki) to wiadomo – tłuste. Bowiem to tłuszcz jest
najlepszym nośnikiem smaku. A iż nie ma tu zbrodniczych instytucji
pokroju s*nepidu to bardzo często utensylia kuchenne – rzecz
niebywała w gnijącej cywilizacji Zachodu – pokryte bywały patyną
smaku, czyli ni mniej ni więcej mocno przypalonym, zapieczonym
tłuszczem gwarantującym odpowiedni (czyli taki jak ma być)
smak.
Stoiska kulinarne na kuzkańskim rynku San Pedro |
A czy takie jedzenie nie pogoni aby – ktoś zapyta. Ano:
może. Ale nie powinna. Przede wszystkim dlatego, iż na ulicach w
Dzikich Krajach panuje bandycki kapitalizm. Jedzenie powodujące
jakąś krzywdę klientowi sprawi, iż taki sprzedawca straci owych
klientów i pójdzie z torbami (czyli do następnej dzielnicy) albo –
w ostateczności – zostanie obity przez zdenerwowanych i zatrutych
konsumentów lub przez, jeżeli zatrucie będzie wyjątkowo poważne,
pogrążoną w żałobie rodzinę. Owszem, Gringos, mający inną
florę jelitową mogą taki ładunek tłuszczu i miejscowych zarazków
przyjąć w bardzo zły sposób, Oczywiście, przypalona patyna smaku
zawiera trochę węgla, który detoksykuje w jakimś stopniu burzę w
jelicie (te słynne miłosne motylki; tu uaktywniają się w wyniku
uczucia wspaniałego jedzenia i kosmków jelitowych), ale komuś
niezwyczajnemu, kto dopiero tu przyleciał, rzeczywiście może
zdarzyć się klops. Jak ktoś jest niepewny własnego jelita – i
jest pełnoletni – powinien po takim posiłku wypić
profilaktycznego gżdyla mocnego alkoholu. Jeden – nie więcej –
łyczek rumu czy pisco powinien załatwić sprawę. Nieletni i
abstynenci powinni zaś zawsze nosić ze sobą węgiel medyczny i
lopremid (uwaga: nie wolno zażywać na raz, bo wtedy działania tych
środków znoszą się); ten drugi bardziej pożądany w nagłych
przypadkach.
Kompot z suszu w La Paz |
Niemniej zdecydowanie polecam uliczne jedzenie –
jak dotąd nie spotkały mnie żadne przykre konsekwencje, choć
rzeczywiście, stało się tak jak w owym przytoczonym powyżej
powiedzeniu – to, co mnie nie zabiło, to mnie zgrubiło.
Wesoły sprzedawca soków w Maroko |
Niektóre
ciotki-trucicielki dają się przekonać, i zamiast wspaniale
spreparowanego mięsa potrafią zrobić kanapkę z sadzonym (na
patelni pokrytej patyną smaku oczywiście) jajkiem – ot,
kapitalizm, tak więc jak jest klient jarosz, też nie odejdzie
głodny (choć możliwe, iż lekko podtruty).
Potencjalna ofiara ciotek-trucicielek gdzieś w górskiej dżungli |
Tak, zgadza się, opis sprzedawcy lekko podtruwającego klienta odpowiada słynnemu Gardło Sobie Podrzynam Dibblerowi z
książek niesamowitego Terry'ego Prachetta z cyklu Świat Dysku. Polecam.
Uliczny sprzedawca chichy w andyjskiej wiosce - wujek-trucicelek. |