Przyznaję, iż decyzja o braku dzieci była trafna. Mam 70 lat i nie żałuję tej decyzji.
Nazywam się Jadwiga Nowak i mieszkam w Toruniu, gdzie kujawsko-pomorskie okolice kryją zasłonę przeszłości. Niedawno zapisałam się do dermatologa i czekałam w korytarzu przychodni, aż nadejdzie moja kolej. Obok mnie usiadła kobieta – elegancka, z łagodnym uśmiechem. Zaczęłyśmy rozmawiać, a jej słowa przewróciły mój światopogląd do góry nogami. Jej historia skłoniła mnie do refleksji nad tym, co dotąd uważałam za oczywiste.
Jej styl przyciągnął moją uwagę od razu: zadbane dłonie, staranna fryzura, ubrania jak szyte na miarę. Myślałam: nie ma więcej niż 50 lat. W trakcie rozmowy wspomniała, iż przekroczyła siedemdziesiątkę. Zaskoczona, nie mogłam się nadziwić – brak zmarszczek, brak zmęczenia w oczach. Pełna życia, w odróżnieniu od innych kobiet w jej wieku, przytłoczonych latami i troskami. Była niczym promień światła, od którego nie mogłam oderwać wzroku.
Opowiedziała mi swoją historię – szczerą i bez retuszu. Dwa razy zamężna, w tej chwili sama. Rozstała się z pierwszym mężem, Wiktorem, kiedy byli młodzi. Powód był prosty i brutalny: nie chciała mieć dzieci. Wiedział od początku – jej marzeniem było życie bez pieluch i wózków. Gdy skończyła trzydzieści lat, zaczął naciskać: „Pełna rodzina to dzieci, czas pomyśleć”. Jej serce milczało, instynkt macierzyński się nie obudził. Trwała przy swoim jak skała: urodzić wbrew sobie to zdradzić siebie. Choć rozmawiali szczerze, rozwód okazał się łatwiejszy niż życie w kłamstwie.
Z drugim mężem, Jurkiem, rozwodnikiem z córką z pierwszego związku, połączyło ich to, iż nie chciał więcej dzieci. Żyli w zgodzie, tematu potomstwa nie poruszając. Jurek cieszył się, iż podzielała jego poglądy. Jednak los miał inny plan – zginął w wypadku samochodowym. Sama, ale nie złamana, czuła się wolna. „Jestem szczęśliwa” – powiedziała, patrząc mi w oczy. – „Nic nie muszę, żyję dla siebie”. W jej głosie nie było żalu, tylko siła i spokój.
Opowiedziała o przyjaciółkach, które całe życie czekały na dzieci, które teraz odleciały własnymi ścieżkami, zostawiając rodziców w pustce. „Dzieci nas nie potrzebują, gdy jesteśmy starzy” – mówiła. – „Widziałam to, dlatego nigdy nie chciałam mieć dzieci. Nie brakowało mi tego”. Jej życie jest pełne podróży, książek, porannych spacerów nad Wisłą. Brak dzieci to nie dziura, a skrzydła, które dają jej siłę.
„A co ze szklanką wody na starość?” – spytałam, przypominając sobie starą mądrość. Roześmiała się: „Nie umrę z pragnienia ani choroby. Moi znajomi wydawali wszystko na dzieci, ja oszczędzałam. Teraz mam dość, by wynająć opiekunkę na resztę życia”. Jej słowa brzmiały jak wyzwanie – nie społeczeństwu, a lękowi, iż bez dzieci życie traci sens. Pokazała coś wręcz przeciwnego: w wieku 70 lat rozkwita, a nie gaśnie, żyje dla przyjemności, a nie z myślą o wdzięczności innych.
Patrząc na nią, zastanawiałam się, jak często zamykamy się w klatkach strachu przed oceną. Wybrała własną drogę – bez dziecinnych głosów, bez pieluch i nieprzespanych nocy – i to uczyniło ją wolną. Jej historia jest jak lustro: widzę w niej kobietę, która nie dała się złamać. Pierwszy mąż odszedł, drugi zginął, ale ona się nie poddała – stworzyła życie, w którym jest jej dobrze samotnie. Przyjaciółki narzekają na obojętność dzieci, a ona pije poranną kawę w ciszy i uśmiecha się do nowego dnia.
Teraz sama pytam: co, jeżeli ma rację? Jej słowa głęboko mnie poruszyły. Widzę, jak moi znajomi starzeją się w samotności, mimo posiadania dzieci, jak ich nadzieje upadają, gdy dorosłe dzieci zapominają zadzwonić. A ona – mając 70 lat – nie czeka na niczyją pomoc, nie żyje przeszłością, nie tęskni za tym, co nie było. Jest wolna jak wiatr nad Wisłą i szczęśliwa, jak nikt z tych, których znam.
Co o tym myślicie? Zgadzacie się z takim wyborem? Jej życie jest wyzwaniem dla stereotypów, dowodem, iż szczęście to słuchanie samego siebie. Opuściłam przychodnię z jej uśmiechem w pamięci i myślą: może i ja powinnam przestać bać się swoich pragnień? Ona nie żałuje niczego, i to każe mi przemyśleć wszystko, w co dotąd wierzyłam.