Serce Jadwigi bolało dla syna, który głupio zniszczył swoją rodzinę, ale radowała się za dawną synową, co zrzuciła jego kajdany.
Jadwiga siedziała na ganku swego domu w Poznaniu, ściskając w dłoniach filiżankę z ostudzoną herbatą. Jej serce rozdzierało się na dwoje: jedna część płakała za synem, Witkiem, który własnymi rękami zrujnował wszystko, co miał, druga zaś cicho triumfowała dla Anieli, swej byłej synowej, co wreszcie odzyskała wolność. Jadwiga wiedziała, iż jej uczucia – ta mieszanina miłości i wstydu, żalu i ulgi – nigdy nie zostaną zrozumiane przez sąsiadów, którzy plotkowali o rozwodzie. ale nie potrafiła czuć inaczej, patrząc na gruzowisko, które pozostawił jej syn, i na światło, które znów rozbłysło w oczach Anieli.
Witek był jej jedynym dzieckiem, jej dumą. Wychowywała go sama, odkąd mąż odszedł, zostawiając ją z maleństwem na rękach. Jadwiga wkładała w syna całą duszę: szyła mu koszule, nocami sprawdzała lekcje, oszczędzała na sobie, by miał nowe buty. Marzyła, iż wyrośnie na człowieka mądrego, silnego, godnego. I długo zdawało się, iż tak właśnie będzie. Witek ożenił się z Anielą – dobrą, pracowitą dziewczyną, która patrzyła na niego z uwielbieniem. Urodziła im się córka, Zosia, i Jadwiga sądziła, iż jej syn wreszcie odnalazł szczęście. Ale się myliła.
Witek się zmienił. A może po prostu pokazał, kim naprawdę był. Zaczynał znikać nocami, wracając z zapachem obcych perfum. Aniela, z oczami czerwonymi od łez, milczała, chcąc ratować rodzinę dla Zosi. Jadwiga widziała, jak synowa gasła, ale nie wtrącała się – bała się, iż syn się obrazi. On zaś, zamiast docenić żonę, która dźwigała dom, dziecko i jego samego, szukał uciech poza domem. Jadwiga próbowała z nim rozmawiać, ale Witek tylko machał ręką: „Mamo, nie wtrącaj się, wiem, co robię”. Milczała, ale każde jego szorstkie słowo kłuło jak nóż w serce.
Ruina zaczęła się niewinnie, ale skończyła katastrofą. Witek związał się z koleżanką z pracy, choćby się z tym nie kryjąc. Aniela się dowiedziała, ale zamiast awantury cicho spakowała rzeczy. Wzięła rozwód, zabrała Zosię i wyjechała do rodziców. Jadwiga pamięta tamten dzień, gdy syn wrócił do pustego mieszkania. Był zagubiony, ale nie żałował. „Ona sama jest winna, nie umiała mnie docenić” – rzucił, a wtedy Jadwiga po raz pierwszy spojrzała na niego jak na obcego. Jej chłopiec, jej duma, stał się człowiekiem, który zniszczył rodzinę przez własną głupotę i egoizm.
Sąsiedzi plotkowali, obwiniając Anielę: „Porzuciła męża, zabrała dziecko, egoistka!” Jadwiga milczała, ale w środku kipiała. Znała prawdę. Wiedziała, jak Aniela nocami kołysała Zosię, jak harowała na dwóch etatach, gdy Witek „odpoczywał” z kolegami. Wiedziała, jak synowa próbowała ratować małżeństwo, nim on podeptał jej godność. Teraz, gdy Aniela odeszła, Jadwiga nie mogła jej winić. Przeciwnie – podziwiała jej siłę. Odejść od ukochanego dla własnego ocalenia – to czyn, którego jej syn nigdy nie pojmie.
Minął rok. Witek żył sam, narzekając na samotność, ale nie robiąc nic, by się zmienić. Obwiniał wszystkich – Anielę, los, choćby matkę, która „go nie wsparła”. Jadwiga patrzyła na niego i widziała nie mężczyznę, ale rozpuszczone chłopczysko, które może ona sama zepsuła ślepą miłością. Serce bolało za niego, ale nie umiała już usprawiedliwiać jego czynów. Wspominała, jak krzyczał na Anielę, jak ignorował Zosię, i rozumiała – sam wybrał tę drogę.
Za to Aniela rozkwitła. Znalazła nową pracę, zapisała się na kurs fotografii, o którym marzyła. Zosia, jej mała kopia, śmiała się częściej, niż płakała. Jadwiga ujrzała je raz w parku – Aniela huśtała dziecko, a Zosia śmiała się do łez. Wtedy Jadwiga poczuła dziwną ulgę. Jej synowa, którą tak kochała, była wolna. Zrzuciła kajdany, które nałożył na nią Witek, i żyła tak, jak zasługiwała. Jadwiga się uśmiechnęła, ale łzy spływały po jej twarzy. Cieszyła się dla Anieli, ale płakała za synem, który stracił wszystko.
Teraz Jadwiga żyje z tym rozdwojeniem. Kocha Witka, ale nie może być z niego dumna. Tęskni za Zosią, ale cieszy się, iż dziewczynka rośnie przy matce, która uczy ją siły. Myśli o Anieli i modli się, by ta nigdy nie oglądała się za siebie. A nocami dręczy ją pytanie: czy mogła wychować syna inaczej? Na to nie ma odpowiedzi. Jest tylko prawda: jej syn zburzył swój dom, a synowa znalazła w sobie moc, by zacząć od nowa. I w tym gorzkim zakończeniu Jadwiga widzi nadzieję – nie dla siebie, ale dla tych, którzy potrafili się uwolnić.