Jesienny zmierzch otulał Kraków delikatnym blaskiem latarni. Liście szeleściły pod stopami, tworząc pozór spokoju. Kamil, w ciemnym płaszczu, ściskał bułat białych lilii, stojąc pod blokiem ukochanej Kingi. Dziś był wyjątkowy dzień – mieli poznać się z jego rodzicami. Serce biło mu szybciej, wyobrażał sobie, jak przedstawi Kingę mamie i tacie, jak będą się razem śmiać przy kolacji. ale los szykował mu cios, z którego trudno się podnieść.
Drzwi klatki zaskrzypiały i na progu pojawiła się Kinga. Nie wyglądała tak, jak się spodziewał: zamiast eleganckiej sukienki – znoszone dresy, włosy niedbale spięte, twarz bez makijażu. Wyglądała, jakby nigdzie nie zamierzała wychodzić.
– Lilie są niepotrzebne – powiedziała chłodno, odsuwając bukiet. – Kamil, nie chcę cię oszukiwać. Mam kogoś innego. Jest starszy, ma sukcesy, może dać mi wszystko, o czym marzę. Jesteś miły, ale… nie pasujemy do siebie. Przepraszam.
Jej słowa, ostre jak nóż, przebiły go na wylot. Kamil nie odpowiedział. Nie kłócił się, nie prosił o wyjaśnienia. Bukiet, który chwilę wcześniej symbolizował jego miłość, wylądował w koszu. Razem z nim zdawały się rozpadać wszystkie marzenia. Odszedł, czując, jak w piersi narasta tępy ból.
Kawiarnia „Lawenda” powitała go ciepłem i zapachem świeżo parzonej kawy. To było ich z Kingą miejsce, gdzie spędzali wieczory, śmiejąc się i planując przyszłość. Teraz wszystko przypominało o zdradzie. Kamil usiadł przy oknie, zamówił espresso i pogrążył się w myślach. Jak mogła? Dlaczego nie powiedziała wcześniej? Dlaczego wybrała akurat dziś, gdy miał jej przedstawić swoją rodzinę?
W domu czekali rodzice. Mama pewnie już nakryła do stołu, ustawiła ulubione talerze, przygotowywała się na spotkanie z „idealną dziewczyną syna”. Kamil wstydził się, iż będzie musiał im powiedzieć prawdę. Nie zasłużyli na takie rozczarowanie. Cichy jazz z głośników tylko pogłębiał jego smutek. Przypomniał sobie, jak Kinga w ostatnich tygodniach się oddalała, jak pojawiały się drogie kolczyki, które tłumaczyła „premiami”. Jak mógł być tak ślepy?
Nagle jego uwagę przykuł stolik naprzeciwko. Siedziała tam dziewczyna z jasnymi włosami spiętymi w nieporządny kucyk. Jej oczy, pełne łez, wpatrywały się w okno, jakby szukały odpowiedzi w ciemności. Kamil pomyślał mimowolnie: *Co za dzień? Wszyscy dziś z rozbitym sercem?*
Dopił kawę i ruszył ku wyjściu. Mijając jej stolik, przypadkiem zahaczył o torbę.
– Przepraszam, ja nie… – zaczął.
– Nic się nie stało, dziś chyba dzień przeprosin – odpowiedziała, zmuszając się do uśmiechu. Jej ciepły, lekko drżący głos zatrzymał go.
Nie wiedział, dlaczego zaczął z nią rozmawiać. Może dlatego, iż w jej smutnych oczach widział własny ból. Nazywała się Ewelina. Opowiedziała, iż jej chłopak, z którym planowała ślub, rzucił ją słowami: „Jesteś dla mnie zbyt zwyczajna”.
– Myślałam, iż zwyczajność to szczerość – westchnęła, poprawiając włosy. – Ale on chciał lalkę, nie mnie.
Ewelina mówiła, jakby wylewała serce, a Kamil czuł, iż jej słowa rezonują z jego historią. Podzielił się swoją bólem i tak zaczęła się rozmowa – lekka, ale pełna zrozumienia. Obcemu człowiekowi dziwnie łatwiej było się otworzyć.
Nagle zadzwonił telefon. Mama.
– Kamil, gdzie jesteście? Czekamy! Barszcz już stygnie! – w jej głosie było niecierpliwe podniecenie.
Wyobraził ją sobie, jak krząta się w kuchni, i zrozumiał, iż nie może jej zawieść.
– Zaraz będziemy – odpowiedział, a potem spojrzał na Ewelinę. Szalony pomysł błysnął mu w głowie.
– Zagramy narzeczonych. Tylko na godzinę. Potem zniknę z twojego życia.
Ewelina uniosła brwi, ale nagle się roześmiała:
– Jesteś scenarzystą? Skąd takie pomysły?
– Rodzice tak czekali… Nie chcę ich martwić – wyjaśnił.
Zamyśliła się, w końcu skinęła głową:
– Dobrze. Masz w oczach tyle bólu, iż nie mogę odmówić. Poza tym dziś oboje mamy pecha. Pomogę. I barszcz nie może się zmarnować!
Droga do rodziców minęła szybko. Kamil gwałtownie tłumaczył: „Lubimy spacerować nad Wisłą… Poznaliśmy się w antykwariacie… Tak, Ewelina, ale mów do niej Ewa”. Słuchała uważnie, zapamiętując szczegóły, jakby uczyła się roli.
– Jesteś pewna, iż chcesz kłamać? – spytał przed drzwiami, widząc, jak nerwowo kręci włosy.
– Dziś mam dość prawdy – odparła, biorąc go pod rękę. – I mówmy sobie po imieniu, jesteśmy parą, pamiętasz?
Mama w odświętnej sukience rzuciła się przytulać „narzeczoną”. Zwykle powściągliwy tata promieniał:
– W końcu Kamil przyprowadził taką piękność! Ewelina, opowiadaj, jak się poznaliście?
Przy stole Ewelina rozkwitła. Mówiła o pracy w bibliotece, miłości do starych płyt i kotów, śmiała się z żartów taty. Kamil patrzył na nią i nie mógł uwierzyć: kilka godzin temu jego świat się zawalił, a teraz uśmiechał się, słuchając tej nieznajomej, która tak naturalnie wplotła się w jego życie.
Rodzice byli zachwyceni. Kamil czuł lekkie wyrzuty sumienia, ale też wiarę, iż wszystko będzie dobrze. Ewelina porwała go swoją szczerością. Z Kingą było inaczej – zawsze stawiała warunki, chciała więcej. Próbował jej dogodzić, kupował prezenty, ale nie potrafił stać się „jej ideałem”.
Odprowadzając Ewelinę, poprosił o numer:
– Muszę ci podziękować. Może zaproszę cię gdzieś?
– Godzina minęła, Kopciuszek wraca do rzeczywistości – zażartowała, ale podała numer. – Zobaczymy.
Ich pierwsza prawdziwa randka była w „Lawendzie”. Potem spacery w deszczu, rozmowy do rana, śmiech, który leczył rany. Ewelina, z wiarą w dobro, przywróciła mu euforia życia.
Pewnego dnia spotkali Kingę. Była z nowym partnerem – ważnym, w drogim garniturze. Zobaczywszy Kamila z Eweliną, zastygła, a w jej oczach mignął cień żalu.
– gwałtownie znalazłeś zastępstwo! – rzuciła kąśliwie.
Kamil ścisnąłOni szli dalej, trzymając się za ręce, a wiatr niósł za nimi tylko zapomniane słowa przeszłości.