Cienie w nadmorskiej posiadłości

newsempire24.com 3 dni temu

W nadmorskiej wiosce, gdzie słony wiatr hulał wąskimi uliczkami, Kinga spędzała wieczór u swojej teściowej. Za oknem szumiały fale, a w domu unosił się zapach świeżo ugotowanego barszczu. Głęboką nocą ciszę przerwał dzwonek telefonu. Kinga spojrzała na ekran – dzwoniła sąsiadka Agnieszka.

– Kinga, przyjeżdżaj natychmiast! – głos Agnieszki drżał z niepokoju. – Ktoś właśnie przyjechał do twojego domu! Wjechali samochodem na podwórko, weszli do środka!
– Co?! – jęknęła Kinga, serce waliło jej jak młotem. – Jaki samochód?
– Duży czarny SUV! Dwoje ich, mężczyzna i kobieta. Ona blondynka, on z wąsami – wyrzuciła z siebie Agnieszka.

Kinga, nie tracąc czasu, zamówiła taksówkę. Po godzinie wsuwała klucz w zamek swojego domu, a w piersi narastał niepokój. Ostrożnie otworzywszy drzwi, przekroczyła próg i zastygła, nie wierząc własnym oczom.

– Bartosz – Kinga wybrała numer syna, głos jej drżał ze złości. – Co ty, za moimi plecami urządzasz sobie spotkania w moim domu? Jak to – nie? To kto się tu kręci, kiedy mnie nie ma? Przecież masz klucze!
– Mamo, o co ci chodzi? – zdziwił się syn. – Sto lat u ciebie nie byłem, haruję bez urlopu! Co się stało?

Kinga opowiedziała o dziwnych rzeczach: przedmioty nie na swoich miejscach, jedzenie znika z lodówki.

– Przecież wiem, gdzie co leży! – oburzała się. – Wracam od babci, a wszystko poprzestawiane!

Kinga Piotrowska mieszkała sama już trzy lata. Mąż, Mariusz, większość roku spędzał na zarobkach, pracując na spokojną starość. Kinga nie narzekała: ogród porzucili, zwierząt nie trzymali, postanawiając, iż na emeryturze wrócą do grządek i kur.

Ostatnie miesiące dzieliła między swój dom a wieś, gdzie mieszkała teściowa, Helena Nowak. W swoich osiemdziesięciu siedmiu latach teściowa często chorowała, i Kinga spędzała u niej połowę miesiąca, pomagając w gospodarstwie.

Dziwne rzeczy zaczęły się niedawno. Wracając pewnego razu od teściowej, Kinga zauważyła, iż w łazience wiszą cudze ręczniki – zamiast jej niebieskich, starannie złożonych, pojawiły się jaskrawozielone. W lodówce zniknęły słoiki z bigosem, choć na pewno ich nie ruszała. Na łóżku w sypialni kołdra była pognieciona, jakby ktoś spał.

Najpierw Kinga pomyślała, iż jej się wydaje. Może się pomyliła? Może tych słoików nie było, a ręczniki sama powiesiła? Ale ślady obcej obecności były zbyt wyraźne. Nic nie zginęło – ani pieniądze, ani biżuteria, ani technika. Zamki całe, okna nie wybite.

Zrzuciła wszystko na zmęczenie, ale niedługo historia się powtórzyła. Ręczniki znów się zmieniły, a z lodówki zniknęły przetwory. Kinga postanowiła nie gdybać i przed wyjazdem do teściowej zrobiła telefonem kilka zdjęć. Wróciwszy po tygodniu, porównała fotografie z rzeczywistością – wątpliwości zniknęły: ktoś mieszkał w jej domu.

Kinga pobiegła do sąsiadki Agnieszki. Ta, wysłuchawszy, zdziwiła się:
– Nikogo nie widziałam, Kinga. U was przecież wysoki płot, nic nie widać. Co się stało?

– Rzeczy nie na miejscach! – podzieliła się Kinga. – To ręczniki się zmieniają, to jedzenie znika. Już nie wiem, co myśleć!
– Słuchaj, a może to Bartosz? On ma przecież klucze. Może przyprowadza tu kogoś? – zasugerowała Agnieszka.

Kinga zamyśliła się. Syn z żoną Kasią żyli zgodnie, ale może jednak przyprowadzał kogoś pod jej nieobecność? Dla świętego spokoju zadzwoniła do Bartosza.

– Mamo, na serio? – oburzył się syn. – Jaka kochanka? Siedzę w pracy dniami i nocami, zapytaj Kasi! Jak nie wierzysz, dajmy alarm. Otworzysz drzwi – dzwonisz na pulpit, podajesz kod. Inaczej przyjedzie policja.

– Alarm? – machnęła ręką Kinga. – Toż to nie bank! Straty – parę słoików bigosu. Dobrze, synku, pomyślę. Wybacz podejrzenia.

Po rozmowie z synem zadzwoniła do męża. Mariusz, wysłuchawszy, roześmiał się:
– Kinga, ty zawsze wszystko pomylisz! Pamiętasz, jak na wesele się spóźniłaś, czas pomyliłaś? To i teraz pewnie zapomniałaś, gdzie co zostawiłaś.

Kinga trochę się uspokoiła. Faktycznie, na weselu omal nie spóźniła się na ślub, myląc godziny. Ale zdjęcia? One nie kłamią!

Przed kolejnym wyjazdem do teściowej zadzwoniła synowa Kasia:
– Kingo PiotrowKiedy jednak po latach wspominała tamten incydent, uśmiechała się gorzko, bo zrozumiała, iż czasem choćby najbliżsi potrafią przejść po sercu jak po oblodzonym chodniku – ostrożnie, ale zostawiając ślad.

Idź do oryginalnego materiału