Cienie troski: Dramat Oli i jej rodziny
Ola leżała w szpitalnym łóżku w niewielkiej klinice w Łodzi, jej twarz była blada, ale oczy błyszczały ulgą. Do sali weszła jej przyjaciółka Kasia, trzymając w rękach siatkę z owocami.
— No i nastraszyłaś nas, Olu! — zawołała Kasia, siadając przy łóżku. — Jak mogłaś tak długo zwlekać? A gdyby nie zdążyli cię dowieźć?
Ola słabo się uśmiechnęła, jej głos był cichy.
— Przepraszam, Kasiu. Wszystko zdarzyło się tak nagle, choćby nie myślałam, iż to coś poważnego. Myślałam, iż przejdzie. Dzięki Bogu, już za mną. A co z moją babcią? Daje sobie radę z Bartkiem? Stała się teraz taka kapryśna.
— Wszystko w porządku, Olu, nie martw się — uspokoiła Kasia. — Babcia żyje, jest zdrowa, nakarmiona, zadbana. Tylko marudzi, jak zwykle.
— Dziękuję ci, Kasiu, iż pomogłaś ze staruszką! — Ola ścisnęła dłoń przyjaciółki. — Jestem ci winna.
— Ach, winna! — roześmiała się Kasia, ale w jej oczach błysnęła iskra. — A za co mi dziękujesz? Wiesz, biegnę do was, niosę garnek z zupą, myślę, biedna babcia tam leży głodna. A u was tam… takie rzeczy się dzieją!
— Co się dzieje? — Ola zaniepokoiła się, nie rozumiejąc, o co chodzi.
— Wyobraź sobie, jak wszyscy się o ciebie martwiliśmy! — kontynuowała Kasia, jej głos drżał od emocji. — Co ty sobie myślałaś, Olu? Cierpiałaś, milczałaś, mało nie doszło do tragedii!
Ola, wciąż osłabiona po operacji, leżała przykryta cienkim szpitalnym kocem i ledwo się uśmiechała.
— Przepraszam, Kasiu, sama się nie spodziewałam. Bóle zaczęły się nagle, myślałam, iż miną. Naprawdę, o mało nie pożegnałam się z życiem. Ale wszystko już dobrze, niedługo mnie wypiszą. W domu babcia, nie mam czasu się tu wylegiwać. Bartek sam z nią, a ona teraz taka wymagająca.
— Nie martw się, w domu wszystko pod kontrolą — łagodnie powiedziała Kasia. — Babcia w porządku: najedzona, czysta, marudzi, ale to jej norma.
— Kasiu, jesteś aniołem! — Ola spojrzała na przyjaciółkę z wdzięcznością. — Nie wiem, jakbyśmy sobie bez ciebie poradzili.
— Oj, daj spokój! — Kasia machnęła ręką, ale na jej twarzy pojawił się przebiegły uśmiech. — To nie mnie dziękuj, ale twojemu Bartkowi. On u ciebie to nie mąż, a skarb! Zawsze wiedziałam, iż jest dobry, ale teraz to go zupełnie doceniłam. Wyobraź sobie, biegnę do was, z garnkiem zupy, myślę, trzeba babcię ratować. A u was tam… takie rzeczy!
— Co takiego? — Ola zmarszczyła brwi, serce jej zabiło mocniej.
— No właśnie! — Kasia ożywiła się. — Wchodzę, a w mieszkaniu pachnie bigosem na całe piętro! Babcia leży czyściutka, najedzona, zadowolona jak królowa. Ja jeszcze w progu: „Zaraz umyję ręce, babcię przebiorę, nakarmię”. A Bartek tak spokojnie: „Nie kręć się, Kasia, wszystko pod kontrolą. Obiad gotowy, babcię przebrałem, nakarmiłem”. Mało garnka nie upuściłam!
— Sam? — Ola aż sapnęła, jej oczy się rozszerzyły.
— Sam, Olu, sam! — Kasia skinęła głową. — Nie mogłam uwierzyć, pytam: „Jak to ją przebrałeś? Przecież ona, poza tobą, nikogo do siebie nie dopuszcza!” A on tak spokojnie: „Dogadaliśmy się z babcią”. Weszłam do niej — i rzeczywiście, czysta, zadbana, choćby się uśmiecha. O tobie oczywiście się martwi, płacze. Uspokoiłam ją, powiedziałam, iż wszystko w porządku.
Ola zmęczona zamknęła oczy, czując, jak policzki płoną jej ze wstydu. Jak jej głupio przed Bartkiem! Zawiodła go, zostawiła samego z babcią, a on, jak się okazało, wszystko wziął na siebie. I choćby słowem się nie zająknął, kiedy dzwonił! Spytała go wtedy: „Kasia była? Obiecała pomóc”. A on tylko odpowiedział: „Była, wszystko w porządku, nie martw się”. choćby babcia, gdy Ola mówiła z nią, nic nie wspomniała, tylko płakała i pytała o jej zdrowie.
Ola od dziesiątego roku życia mieszkała z babcią w starej kamienicy na obrzeżach Łodzi. Najpierw oczywiście z rodzicami, ale ci nagle uznali, iż ich małżeństwo było błędem. Ojciec po rozwodzie wyjechał za granicę, osiadł tam, ożenił się. Pieniądze przysyłał regularnie, na początku przyjeżdżał, ale niedługo zapomniał, iż córce potrzebne jest nie tylko wsparcie finansowe, ale i ojcowska miłość. O swojej matce, u której mieszkała Ola, też nie pamiętał. Matka Oli niedługo się smuciła: znalazła nowego męża, urodziła dwóch synów, a Ola jakoś zeszła na drugi plan.
Gdy rodzice się rozstali, dla Oli nie było miejsca w ich nowych rodzinach. Matka z nowym mężem postanowili przenieść się do innego miasta, a dziewczynka została z babcią. Ta od razu powiedziała:
— Podoba się, nie podoba, ale co zrobisz? Teraz żyjemy we dwójkę. Umówmy się od razu: pomagamy sobie, bo nie mamy na kogo więcej liczyć. Rodzice się rozbiegli, a my nie mamy dokąd iść.
Oli też nigdzie nie chciało się iść. Z babcią było spokojnie. Była surowa, ale sprawiedliwa. Kłóciła się tylko w ważnych sprawach, i to bardziej dla zasady, nazywając wnuczkę pełnym imieniem: „Olga, tak się rzeczy nie robi!”
Matka przypomniała sobie o córce, gdy jej synowie podrośli. Zaczęła dzwonić, zapraszać: „Przyjedź, Olu, zabierz dokumenty, będziesz się uczyć u nas, tu więcej możliwości”. Ola kończyła wtedy szkołę i zastanawiała się, gdzie studiować. Ucieszyła się, niemal ruszyła do matki, ale babcia powstrzymała:
— Oczywiście, Olga, leć, skoro matka cię przypomniała! Ale pomyśl: oni tam ile lat żyją? I dopiero teraz o tobie pomyśleli. Dlaczego wcześniej nie zapraszała, a teraz cię woła? Może darmowa niania im się przyda? Skończ szkołę, zdaj maturę, a potem jedź. A na razie siedź cicho.
Ola posłuchała i została. Matka się obraziła, rzuciłaTelefon, odłożyła słuchawkę, choćby rozmawiać nie chciała, a gdy Ola po maturze zebrała się w końcu do wyjazdu, matka ozięble odparła: „Za późno, Olu, nie przyjechałaś, kiedy byłaś potrzebna, teraz już nie musisz, zostań i opiekuj się babcią”.