Cienie przeszłości: podróż ku rodzinnemu ciepłu
Krzysztof z Jagodą szykowali się do wyjazdu do jej rodziców do małego miasteczka nad Wisłą. Krzysztof był ponury, jego twarz przesłaniał smutek, a w ruchach czuło się napięcie. Ich sześcioletni syn Wiktor biegał po mieszkaniu, rozradowany perspektywą podróży pociągiem. W końcu, po męczącej drodze, wysiedli na peronie małego dworca, gdzie powietrze przesiąknięte było zapachem rzeki i żywicy. Rodzice Jagody już na nich czekali. „Jesteście po drodze, pewnie zmęczeni i głodni – powiedziała matka Jagody, mocno ściskając córkę. – Najpierw zjemy, a potem idźcie pospacerować po mieście!” – „Bożena, obawiam się, iż nic z tego – odparł ostro Krzysztof, rzucając Jagodzie szybkie spojrzenie. – Wiktor zaraz będzie spał.” Bożena uniosła zdziwione brwi. „To my posiedzimy z wnukiem! Co w tym złego?” – zaprotestowała, nie rozumiejąc, dlaczego zięć jest tak spięty. Krzysztof zmarszczył brwi, a Jagoda delikatnie ścisnęła jego dłoń, próbując rozładować sytuację.
Tydzień wcześniej Jagoda odebrała telefon od matki. „Przyjedźcie w przyszłym tygodniu – błagała. – Tak za wami i Wiktorem tęsknimy!” Krzysztof, usłyszawszy to, od razu spochmurniał. „Nie chcę nigdzie jechać!” – odciął się, odwracając wzrok. Jagoda, zaskoczona jego reakcją, usiadła obok i zajrzała mu w oczy. „Krzysiu, co się dzieje? Mamy urlop, naprawdę nie możemy odwiedzić moich rodziców? Widzieli Wiktora tylko raz, na naszym weselu! Czy to w porządku?” Krzysztof ciężko westchnął. Wiedział, iż żona ma rację, ale wyjazd do jej rodziców budził w nim cichy sprzeciw. Jego własni rodzice, mieszkający niedaleko, już dawno go zmęczyli swoimi pouczeniami. „Jagoda, czy to konieczne? Może w przyszłym roku pojedziemy?” – wybąkał. Jagoda stanowczo pokręciła głową. „Tak, koniecznie! Pociąg w środę, bilety już kupione. Sam mówiłeś, iż nie masz nic przeciwko tej podróży. Co się stało?” – „Nic” – burknął Krzysztof, odwracając się do okna. „Tylko na tydzień – dodała Jagoda, próbując złagodzić jego nastrój. – Potem pojedziemy nad morze. Już zaczęłam pakować, droga daleka.” Krzysztof tylko westchnął, pogrążając się w myślach.
Rodzice Krzysztofa byli surowi. Matka kontrolowała go nonstop, choćby teraz, gdy dawno ożenił się i wychowywał syna. Wtrącała się w jego życie, mówiąc mu, jak żyć i jak wychowywać Wiktora. Ojciec, Mieczysław, nie był lepszy – jego motto brzmiało: „Zawsze bądź pierwszy!” Jeszcze w szkole, gdy Krzysztof przyniósł ocenę niższą niż piątka, w domu czekała go godzina rozmowy o tym, iż „w takim tempie niczego nie osiągnie”. Kary w postaci zakazu wyjść czy zabrania komputera były na porządku dziennym. Te niekończące się nauki zniszczyły jakąkolwiek bliskość z rodzicami. choćby teraz Krzysztof niechętnie ich odwiedzał i nigdy nie dzwonił pierwszy.
Myślał, iż u wszystkich tak jest: rodziców trzeba znosić. Ale w Jagodzie dostrzegał coś innego. Mogła godzinami gawędzić z matką, dzielić się radościami i troskami, opowiadać o Wiktorze. Krzysztof uważał to za dziwny nawyk, który minie. Nigdy nie pytał o jej rodziców, ograniczając się do suchego „pozdrów”. „Krzysiu, tak się cieszę, iż jedziemy do nich! – powiedziała Jagoda tego wieczoru, promiennie szczęśliwa. – Tak za nimi tęskniłam!” Krzysztof tylko wzruszył ramionami. On sam byłby szczęśliwy, uciekając jak najdalej od swoich rodziców. „Jesteś dziwna – rzucił. – Ja bym swoich nie widział z dziesięć lat!”
Jagoda spojrzała na męża ze współczuciem. Znała jego rodziców i nie mogła powiedzieć, iż ją urzekali. W ich domu było ciężko, gdy teść znów pouczał Krzysztofa lub Wiktora, a teściowa wszystkim wydawała rozkazy. Jagoda rozumiała uczucia męża, ale jej rodzice byli zupełnie inni. „Krzysiu, nie gniewaj się, ale moja mama i tata nie są tacy jak twoi – powiedziała łagodnie. – Oni mnie kochają.” Krzysztof skrzywił się. „Tak, moi też tak mówili, gdy byłem mały – zamruczał, powtarzając słowa ojca: – „Robimy wszystko dla twego dobra, kochamy cię”. Tyle iż miłości tam nie było ani krzty.” Jagoda objęła męża, uspokajająco gładząc go po ramieniu, ale milczała, wiedząc, iż teraz nie jest gotowy jej usłyszeć.
Dni minęły szybko. Jagoda pakowała rzeczy, wyczekując spotkania z rodziną. Krzysztof chodził posępny, a Wiktor, zarażony euforią matki, biegał po domu, marząc o pociągu. Wreszcie wysiedli na dworcu. „Trzeba wziąć taksówkę” – z„Nie trzeba, tata nas zawiezie!“ – zdziwiła się Jagoda, gdy Krzysztof zacisnął wargi, bo jego ojciec nigdy nie pomyślałby, by odebrać ich z dworca.