Cena zdrady. Jak kochanka zabrała męża z rodziny
Katarzyna siedziała w kuchni, powoli mieszając łyżeczką herbatę w filiżance. Za oknem kołysały się gałęzie lipy, słychać było dziecięcy śmiech – jej młodszy synek Staś bawił się na podwórku z sąsiadem Jankiem i jego szczeniakiem. Wszystko wydawało się zwyczajne, codzienne. Niemal idealną iluzją spokojnego rodzinnego życia. Nie przyszło jej choćby do głowy, iż w ciągu kilku krótkich dni jej świat wywróci się do góry nogami, rozpadając się na kawałki, które będzie musiała zbierać wszystkimi siłami.
Telefon zadzwonił w najmniej spodziewanym momencie. To nie był Marek – mąż dzwonił rzadko, zawsze krótko, mówiąc coś w stylu: „Będę późno” albo „Kup coś na obiad”. To był dziwny numer, anonimowy, chłodny w swojej obcości.
— Halo? — odezwała się Kasia, przytulając słuchawkę do ucha.
Głos kobiety po drugiej stronie brzmiał dziwnie pewnie.
— Kasiu? Dzień dobry. Nazywam się Zofia. Nie znamy się… jeszcze.
Katarzyna lekko zmarszczyła brwi. Wyłowiła lekką drwinę w tonie tej kobiety. Obce panie nie dzwoniły bez powodu.
— Tak… Słucham?
— Dzwonię, żebyś wiedziała. Twój mąż… powiedzmy, iż nie zawsze jest z tobą szczery. Ja i Marek jesteśmy razem od ponad pięciu lat.
Czy Katarzyna zareagowała? Nie. Jej twarz pozostała nieruchoma, jakby te słowa wcale jej nie dotyczyły. Jakby oglądała film: obraz był, ale jego rzeczywistość pozostawała tam, za szkłem ekranu. Tymczasem głos Zofii płynął dalej:
— Długo milczałam, bo, szczerze mówiąc, było mi cię żal. Ale to już przeszło wszelkie granice. On cię od dawna nie kocha. Został tylko z przyzwyczajenia, z litości.
Litość. To słowo zadziałało jak ukłucie szpilką, po którym krew nagle spływa po przegubie. Ukłucie w jej pamięć, w najczulsze miejsce – już dawno zauważyła, iż ich spojrzenia przestały się spotykać, a słowa w sypialni brzmiały bardziej jak uprzejmości sąsiada niż rozmowa między mężem a żoną.
— Dobrze. Czego chcesz? — spytała niespodziewanie twardo.
Zofia uśmiechnęła się lekko.
— Spotkajmy się. Dowiesz się wszystkiego. Przez telefon to za mało.
Dwa dni później faktycznie się spotkały. Katarzyna przyszła do kawiarni na obrzeżach miasta – miejsce było duszne i ciemne, ale idealne na takie rozmowy. Zofia już czekała przy stoliku w kącie. Młoda, zadbana, z lekkim makijażem i sztuczną pewnością siebie.
— Dziękuję, iż przyszłaś. Nie każda żona by potrafiła, wiesz?
Kasia usiadła naprzeciw, splatając dłonie, by ukryć drżenie palców.
— Kim jesteś dla niego?
Zofia tylko uniosła brew, jakby się wybierała, co odpowiedzieć. W końcu zaczęła mówić.
Jeśli słowa mogłyby parzyć, te płynęły jak wrzątek, paląc Katarzynę od środka. Zofia bez skrępowania opowiadała, jak poznała Marka, jak podróżowali razem, jak on jej kupował prezenty. „Nawet pierścionek… tyle iż nie na tę rękę”, dodała z zagadkowym uśmiechem. Twierdziła, iż jego miłość do Kasi wygasła lata temu, iż został tylko przez dzieci i trochę z litości.
Każde jej zdanie było jak kartka z napisem: „Wygrałam”. Katarzyna ledwo słyszała własne serce. Siedziała, zaciskając pięści, ale słuchała do końca.
Gdy tamtego wieczoru wróciła do domu, Marek był już po pracy. Wszystko wyglądało, jak zawsze – jego marynarka wisiała na oparciu krzesła, w telewizji leciał mecz. Ale Kasia nie mogła już milczeć.
— Wynoś się — powiedziała, ledwo przekroczywszy próg.
— Kasiu, o co chodzi? — jego głos brzmiał szczerze zaskoczony.
Nie wytrzymała – łzy nagle popłynęły, jakby ktoś otworzył śluzę.
— Wiem wszystko, Marku. Wynoś się. Przecież kochasz inną.
Najpierw próbował się tłumaczyć, ale Katarzyna była nieugięta. Mimo bólu, wskazała mu drzwi.
Pierwsze miesiące po odejściu męża to była prawdziwa próba. Staś i Tomek, jej chłopcy, nie mogli zrozumieć, dlaczego tata już nie przychodzi. Staś co noc pytał, czemu tata ich zostawił; Tomek cicho czekał pod oknem każdego wieczora.
Kasia musiała znaleźć nową pracę – jedna pensja nie wystarczała na utrzymanie ich dawnego mieszkania. Do tego Marek uparł się na „sprawiedliwy” podział majątku. Teraz ich domem było małe mieszkanko na przedmieściu: kuchnia tak wąska, iż starczyło miejsca tylko na cztery kroki, a z okna widać było jedynie parking. Ale znosiła to. Znajdowała w sobie siłę, by uśmiechać się do dzieci rano, czytać im bajki przed snem. choćby gdy nocą płakała w poduszkę, wierzyła, iż kiedyś będzie lżej.
Tymczasem Marek nie czuł ani ulgi, ani szczęścia. Zofia okazała się zupełnie inna niż w szale zauroczenia. Jej ciągłe pretensje, niechęć do codziennych obowiązków, porównywanie go z „bardziej interesującymi” mężczyznami – wszystko to zatruwało ich związek. Z każdym dniem rosła między nimi przepaść.
Pewnego dnia Zofia zimno spakowała swoje rzeczy i rzuciła:
— Przepraszam, Marku, ale jesteś nudny. Szukam kogoś młodszego, kto nadąży za mną.
Kiedyś zniszczyła jego rodzinę dla czegoś, z czego teraz tak łatwo zrezygnowała.
Marek próbował wrócić do Kasi. Zapukał do jej drzwi, drżącym głosem prosił o wybaczenie.
— Wybacz mi, Kasiu. Byłem głupcem. Możemy zacząć od nowa?
Patrzyła na niego z ledwie dostrzegalnym uśmiechem. Kogo widziała przed sobą? Nie tego pewnego siebie, ambitnego mężczyznę, z którym kiedyś związała życie. Stał przed nią człowiek, który sam pozbawił się wszystkiego – rodziny, szacunku, miłości. choćby dachu nad głową, bo wszystkie pieniądze z podziału mieszkania włożył w remont u Zofii.
— Nie — odpowiedziała po prostu. — Dla ciebie tu już nie ma domu.
Jej życie toczyło się dalej. Wciąż mieszkała w tym małym mieszkaniu, ale znalazła w nim dziwny spokój. Stała się wolna. Nauczyła się radzić sobie sama zZ czasem zrozumiała, iż największym zwycięstwem było nie to, iż odeszła od niego, ale to, iż odnalazła siebie.