**Cień niespełnionych marzeń**
Kinga siedziała w przytulnej kawiarni na rynku w Poznaniu, naprzeciw swojej przyjaciółki Agnieszki. Ta, mieszając herbatę, wpatrywała się w nią uważnie, jakby próbowała rozwikłać zagadkę.
— Jakaś dziwna jesteś dzisiaj — zmrużyła oczy Agnieszka. — No gadaj, co się stało?
— Bartek się oświadczył — cicho powiedziała Kinga, ale w jej uśmiechu czaiła się gorycz.
— Serio? W końcu! — Agnieszka ożywiła się, ale natychmiast spochmurniała. — Ale gdzie twoja radość? Przecież tyle lat na to czekałaś!
— Odmówiłam mu — głos Kingi zadrżał, a ona odwróciła wzrok.
— Co?! — Agnieszka o mało nie wylała herbaty. — Przecież marzyłaś o tym! Bartek był przy tobie tyle lat, a ty… Dlaczego?
— Po tym, co zrobił, nie mogłam inaczej — odpowiedziała Kinga tajemniczo, a jej oczy pociemniały od wspomnień.
— Co takiego zrobił? — Agnieszka pochyliła się do przodu, nie mogąc ukryć ciekawości.
Kinga wzięła głęboki oddech, zbierała myśli, i zaczęła opowiadać. Agnieszka słuchała, wstrzymując oddech, nie wierząc własnym uszom.
Kinga zawsze wyobrażała sobie miłość jak sceny z romantycznego filmu: bukiety róż, płomienne wyznania, gotowość do poświęceń dla ukochanej osoby. Widziała siebie jako bohaterkę, której życie to wieczna uczuciowa feta. Te obrazy, podszyte kinem i literaturą, stały się dla niej jedynym scenariuszem miłości.
Lecz życie okazało się bardziej skomplikowane. Młoda Kinga, pełna złudzeń, uczyła się miłości na własnych błędach, wpadając w kolejne związki i z nich wychodząc. Jej teatralna natura, głęboko zakorzeniona w duszy, nadawała każdemu romansowi dramatyczny posmak.
Pierwszemu mężczyźnie poświęciła kilka lat. Miała ledwie osiemnaście, gdy się poznali. Naiwna, zakochana, po raz pierwszy znalazła się blisko faceta i uczyła się, jak budować relację. ale jej płomienne uczucia rozbiły się o jego chłód. Mieli różne wyobrażenia o miłości, a intymności, której Kinga tak pragnęła, nie było.
Postanowiła odejść, ale nie byle jak — potrzebowała pięknego finału, jak w filmie. Oświadczyła, iż musi natychmiast wyjechać nad morze, sama, „poukładać sobie wszystko w głowie”. Nie protestował, bo nie mieszkali razem, tylko się spotykali.
Na dworcu żegnał ją, nieświadomy jej planu. Na minutę przed odjazdem pociągu Kinga, stojąc w przedziale, wyrzuciła z siebie:
— Kończymy.
— Jak? Dlaczego? — oniemiał.
— Tak będzie lepiej — rzuciła i zniknęła w wagonie.
Pociąg ruszył. Pobiegł za nim, krzycząc:
— Kinga! Kocham cię! Wyjdź za mnie!
Wyjrzała i zimno odpowiedziała:
— Nigdy!
Tak, z kinowym dramatyzmem, skończyła się jej pierwsza miłość.
Rok później zaczęła się nowa historia — z informatykiem Krystianem. Był galant niczym bohater romansu: kwiaty, prezenty, wspólne wyjazdy. Przy nim Kinga czuła się bezpieczna, a spojrzenia przechodniów zdawały się pełne zazdrości. Krystian przedstawił ją rodzicom, zabierał na wakacje, obsypywał podarunkami. Dwa lata wszystko zmierzało do ślubu, a Kinga już widziała siebie jako jego żonę.
Aż pewnego dnia Krystian oznajmił, iż dostaje przeniesienie do innego miasta. I dodał, z marzycielskim uśmiechem:
— Wyobraź sobie, pobierzemy się, będziesz czekała na mnie w domu z dziećmi, gotowała mój ulubiony żurek…
Kinga zdrętwiała. Wizja rodzinnej rutyny, którą jej maluje, była daleka od jej marzeń o wiecznej romantyce.
— To mało prawdopodobne — odcięła się. — Nienawidzę żurku.
Odwróciła się i niemal pobiegła, wyobrażając sobie, jak jej szal powiewa na wietrze, a Krystian patrzy za nią ze złamanym sercem.
Potem miała wielu adoratorów, ale nikt nie został na dłużej, aż spotkała Bartka. Ich związek gwałtownie przerodził się w wspólne życie. Urodził im się syn, i Kinga była pewna, iż chce zostać jego żoną. Bartek był opoką, dbał o nią i dziecko, ale romantycznym duchem nie był.
Czekała na oświadczyny, ale lata mijały, a Bartek się nie spieszył. Pięć lat razem, syn rósł, a pierścionka wciąż brak. Wewnątrz Kingi rosła frustracja. Zmieniła się — z romantycznej dziewczyny stała się kobietą gotową walczyć o swoje marzenia.
Próbowała wszystkiego: czułości, manipulacji, prowokacji — byle tylko Bartek zrozumiał, jak bardzo chce ślubu. Ale on jakby nie widział jej sygnałów. W końcu spojrzała na swoje życie inaczej: Bartek jej nie docenia, nie szanuje, tylko udaje kochanka. Prawdziwa miłość powinna być ognista, namiętna, a on choćby nie proponuje małżeństwa!
Rozżalenie przerodziło się w chęć zemsty. Nie byle jakiej — miała być tak bolesna, by poczuł to, co ona. Postanowiła, iż będzie zimna i precyzyjna.
Okazja nadarzyła się po pięciu latach. Bartek niespodziewanie zaprosił ją do restauracji.
— Po co? — spytała Kinga, choć serce podskoczyło jej w piersi.
— Chcę porozmawiać — wymijająco odparł.
— Dobrze — zgodziła się, w duszy triumfując.
W lokalu było tak, jak marzyła: kwiaty, przytulny stolik, przygaszone światło. Po pierwszym kieliszku wina Bartek zaczął:
— Kinga, jesteśmy razem tyle lat. Mamy syna, ma już pięć lat. Czas uregulować naszą sytuację.
Milczała, patrząc mu w oczy. Kontynuował:
— No i dostałem propozycję pracy za granicą. Ale tam biorą tylko żonatych. Z rodziną.
— Żonatych? — Kinga parsknęła. — Tobie to na rękę? A mi?
— Co? — Bartek się zagubił. Spodziewał się, iż będzie promieniała.
— Mi to na rękę? — jej głos stał się lodowaty. — Mam to gdzieś. Nie wyjdę za ciebie.
Zapadła ciężka cisza.
— Wytłumacz się — wykrztusił.
— Nie zrozumiałeś przez dziesięć lat, nie zrozumiesz i teraz — odparła, wstając. — Odchodzę.
Kinga wyszła z restauracji, czując się jak bohaterka melodramatu. „Jak w filmie” — pomyśla, idąc wieczorną ulicą.
— Nie rozumiem cię, Kinga! — wybuchnęła Agnieszka**Ona spojrzała w lustro, a jej odbicie uśmiechnęło się szeroko i powiedziało: „Gratuluję, właśnie stałaś się życiową anegdotą”.**