Cień przed nadchodzącym szczęściem

twojacena.pl 5 dni temu

W cichym miasteczku u podnóża wzgórz, gdzie o poranku unosiła się mgła, Weronika z przyjaciółkami hucznie świętowała wieczór panieński. Jutro miała zostać żoną swojego narzeczonego, Jacka. Zabawa była w pełni: dźwięk kieliszków, śmiech, muzyka. Nagle do drzwi zapukano. Weronika, poprawiając sukienkę, podeszła otworzyć.

– Dobry wieczór – powiedziała starsza kobieta miękkim, zawstydzonym tonem. Jej poorana zmarszczkami twarz wydawała się jakoś znajoma.
– Dobry wieczór – odparła Weronika, czując nagle gęstniejące w powietrzu napięcie. Czekała, co powie nieznajoma.
– Przyszłam cię ostrzec: nie wychodź za Jacka – wyrzuciła z siebie gość, a jej oczy, jak rozżarzone węgle, wpiły się w Weronikę.
– Co? Dlaczego? – Weronika patrzyła na staruszkę oszołomiona, nie rozumiejąc, co się dzieje.

W przeddzień ślubu przyjaciółki, jak to bywa, urządziły Weronice wieczór panieński. Ostatnie lata mieszkała w niewielkim domku na obrzeżach miasteczka, odziedziczonym po babci. Był to skromny, ale przytulny domek z drewnianą podłogą i oknami, za którymi rosły stare lipy. Choć droga do pracy zajmowała godzinę, Weronika nie narzekała. Tu powietrze pachniało bylicą, dojrzałymi jabłkami i poranną rosą. Rankami szeleściły liście, wieczorami śpiewały świerszcze, a ta prosta życie napełniało jej duszę spokojem, którego tak brakowało w miejskim zgiełku.

Koleżanki proponowały, by wieczór panieński spędzić w modnym klubie czy restauracji, ale Weronika uparła się na swój dom. To nie był tylko pożegnalny wieczór przed ślubem – to było pożegnanie z jej azylem, z tym kątem ciszy.

Jacek, jej narzeczony, stanowczo odmawiał życia na wsi. „Na emeryturze, może, i pociągnie mnie do grządek – mawiał – ale teraz nie mam zamiaru tracić połowy dnia na dojazdy. Co tam dobrego w tej głuszy? Nuda aż piszczy!”

Weronika milcząco się zgadzała. Domek zostanie, będzie przyjeżdżać w weekendy. Ale ich spojrzenia na życie często się rozmijały. Kłócili się o drobiazgi i poważne sprawy: jak wydawać pieniądze, gdzie jechać na wakacje, jak wychować przyszłe dzieci. Jacek zawsze pierwszy godził się, przywoził kwiaty, zabierał ją do kawiarni, przysięgał miłość. Jego uczucia były gwałtowne jak letnia burza.

Czy Weronika go kochała? Odsuwała te myśli od siebie. Kiedy się nad tym zastanawiała, w duszy czuła nie wzruszenie, ale pustkę – zimną, chłoną, pochłaniającą wszystko, co dla niej ważne: stare książki w zniszczonych okładkach, herbatę z miętą w ukochanym kubku w stokrotki, choćby jej kota, mruczącego na kolanach. Robiło się jej nieswojo. Oczywiście, to tylko wyobraźnia, ale wydawało się tak rzeczywiste, iż przechodziły ją ciarki.

Weronika nie kochała Jacka. A jednak szła z nim do ołtarza. Był od niej starszy o dziesięć lat, pewny siebie, spełniony zawodowo. „Z nim nie zginiesz” – szeptały przyjaciółki. Weronika kiwała głową, tłumiąc wątpliwości. I oto termin ślubu wyznaczony. Biała suknia wisiała w szafie, czarująca i przerażająca. Dzisiaj – szampan, truskawki, śmiech koleżanek, a jutro – przysięga przed ołtarzem.

Przez wesoły gwar Weronika ledwo dosłyszała pukanie do drzwi. Najpierw pomyślała, iż się jej zdaje, ale pukanie powtórzyło się. Gości więcej nie spodziewano się. Pospieszyła do drzwi.

– Dobry wieczór – powiedziała starsza kobieta. Przypominała emerytowaną nauczycielkę: siwe włosy ściągnięte w kocz, ciemny sweter na białej bluzce, długa spódnica, wyświechtane buty. Ale jej oczy – szare, przenikliwe – patrzyły tak, jakby widziały na wylot.

– Dobry wieczór – odpowiedziała Weronika, czekając na ciąg dalszy.

– Nazywaj mnie Bronisława Stanisławowa. Jestem matką Tomasza Nowaka – przedstawiła się kobieta.

– Z Tomaszem coś się stało? Albo z Bartkiem? – zaniepokoiła się Weronika. Tomasz był jej sąsiadem, a Bartek – jego synem. Żona Tomasza odeszła kilka lat temu, zostawiając go z dzieckiem i długami. Tomasz nie załamał się – pracował, wychowywał syna twardo, ale sprawiedliwie. Weronika pomagała sąsiedzko: piekła pierogi, przynosiła Bartkowi książki z biblioteki, posadziła pod ich oknami kwiaty – rumianki i floksy. Tomasz nie pozostawał dłużny: naprawiał płot, pomagał z półkami. Bartek zabierał Weronikę na spacery, razem zbierali jagody, z których robiła konfitury, dzieląc się nimi po równo. Weronika wiedziała, iż Tomasz ma matkę, ale ta mieszkała w sąsiedniej wsi i rzadko przyjeżdżała.

– Nie, z nimi wszystko w porządku – uspokoiła Bronisława Stanisławowa, un– i dzięki tobie, Weronika – dodała staruszka, a w jej głosie zadźwięczała twardość – ale nie o to przyszłam: nie wychodź za Jacka, to nie twój człowiek, twoja droga jeszcze przed tobą, a on ci ją zasłoni.

Idź do oryginalnego materiału