Cień niespełnionych marzeń
Siedziałam w przytulnej kawiarni w samym sercu Poznania, naprzeciwko mojej przyjaciółki Zuzanny. Ta, mieszając herbatę, wpatrywała się we mnie uważnie, jakby próbowała zgadnąć, co się dzieje.
— Jakaś dziwna jesteś dzisiaj — zmrużyła oczy Zuzanna. — No mów, co się stało?
— Krzysztof oświadczył mi się — szepnęłam cicho, ale w moim uśmiechu czaił się smutek.
— Naprawdę? W końcu! — Zuzanna ożywiła się, ale zaraz spochmurniała. — Gdzie twoja radość? Tyle lat na to czekałaś!
— Odmówiłam mu — mój głos zadrżał, a ja odwróciłam wzrok.
— Co?! — Zuzanna o mało nie wylała herbaty. — Przecież marzyłaś o tym! Krzysztof był przy tobie przez tyle lat, a ty… Dlaczego?
— Po tym, co zrobił, nie mogłam inaczej — odpowiedziałam zagadkowo, a moje oczy pociemniały na wspomnienie tamtych chwil.
— Co zrobił? — Zuzanna pochyliła się do przodu, nie mogąc ukryć ciekawości.
Wzięłam głęboki oddech, zebrałam myśli i zaczęłam opowiadać. Zuzanna słuchała, wstrzymując oddech, nie wierząc własnym uszom.
Zawsze wyobrażałam sobie miłość jak sceny z romantycznego filmu: bukiety róż, płomienne wyznania, gotowość do poświęceń dla ukochanego. Widziałam siebie jako bohaterkę, której życie to wieczna uczta uczuć. Te obrazy, podszyte filmami i książkami, stały się dla mnie jedynym scenariuszem miłości.
Ale życie okazało się znacznie bardziej skomplikowane. Młodsza, pełna złudzeń, uczyłam się miłości na własnych błędach, zakochując się i rozstając. Moja teatralność, głęboko zakorzeniona w duszy, nadawała każdemu związkowi dramatyczny posmak.
Pierwszemu mężczyźnie poświęciłam cztery lata. Miałam zaledwie osiemnaście lat, gdy się poznaliśmy. Naiwna, zakochana, po raz pierwszy byłam blisko mężczyzny i uczyłam się budować relację. Ale moje gorące uczucia rozbiły się o jego chłód. Mieliśmy różne wyobrażenia o miłości, a intymności, na którą tak czekałam, nigdy nie było.
Postanowiłam odejść, ale nie po prostu – potrzebowałam pięknego finału, jak w kinie. Oświadczyłam, iż muszę pilnie wyjechać nad morze, sama, „aby się zastanowić”. Nie protestował, bo i tak nie mieszkaliśmy razem, tylko się spotykaliśmy.
Na dworcu żegnał mnie, nie podejrzewając mojego planu. Na minutę przed odjazdem pociągu, stojąc w przedziale, wykrztusiłam:
— Odchodzę od ciebie.
— Jak? Dlaczego? — zupełnie się zagubił.
— Tak będzie lepiej — rzuciłam i zniknęłam w wagonie.
Pociąg ruszył. Pobiegł za nim, krzycząc:
— Kinga! Kocham cię! Wyjdź za mnie!
Wyjrzałam i zimno odpowiedziałam:
— Nigdy!
Tak, z kinematograficzną dramą, skończyła się moja pierwsza miłość.
Po roku zaczęłam nowy związek — z informatykiem Dariuszem. Był galant jak bohater romansów: kwiaty, prezenty, wyjazdy. Przy nim czułam się bezpieczna, a spojrzenia przechodniów zdawały się pełne zazdrości. Dariusz poznał mnie z rodzicami, zabierał na wakacje, obsypywał podarkami. Dwa lata wszystko zmierzało do ślubu, a ja już widziałam się jako jego żona.
Ale pewnego dnia Dariusz oznajmił, iż zostaje przeniesiony do innego miasta. I dodał, z marzycielskim uśmiechem:
— Wyobrażasz sobie? Pobierzemy się, będziesz czekała na mnie w domu z dziećmi, gotowała mój ulubiony żurek…
Zimno przeszło mi po plecach. Wizja rodzinnej rutyny, którą mi malował, była daleka od moich marzeń o wiecznej romantyce.
— Mało prawdopodobne — odparłam szorstko. — Nie znoszę żurku.
Odwróciłam się i prawie pobiegłam, wyobrażając sobie, jak mój szal powiewa na wietrze, a Dariusz patrzy za mną ze złamanym sercem.
Później miałam wielu adoratorów, ale nikt nie został na długo, dopóki nie poznałam Krzysztofa. Nasz romans gwałtownie przerodził się w wspólne życie. Mieliśmy syna, a ja byłam pewna, iż chcę zostać jego żoną. Krzysztof był wiarygodny, opiekował się mną i dzieckiem, ale romantyzmu w nim brakowało.
Czekałam na oświadczyny, ale lata mijały, a Krzysztof się nie spieszył. Pięć lat wspólnego życia, syn rósł, a pierścionka na palcu wciąż nie było. Wewnątrz narastała we mnie irytacja. Zmieniłam się — z romantycznej dziewczyny stałam się kobietą gotową walczyć o swoje marzenia.
Próbowałam wszystkiego: byłaPrzez chwilę stałam w pustym mieszkaniu, słuchając ciszy, która nagle wydała mi się najgłośniejszą rzeczą na świecie.