To, iż wydawało mi się, iż nigdy się nie rozstaliśmy…
Każdego dnia Zosia wracała do domu z nadzieją, iż Krzyś wróci. Wiedziała, iż nie ma kluczy – zostawił je, odchodząc. Mimo to wciąż miała tę jedną myśl: iż otworzy drzwi i w przedpokoju zobaczy jego trampki. Cud się nie zdarzył. I tym razem.
Byli razem dwa lata. Wypełnił pustkę po śmierci matki. Dlaczego w ogóle zaczęła tamtą rozmowę? Między nimi od początku nie było wielkiej namiętności. Po prostu było im dobrze. Ale Krzyś nie mówił o małżeństwie, nie planował przyszłości – ich przyszłości.
— Co dalej? — spytała kiedyś Zosia.
— Chodzi ci o pieczątkę w dowodzie? Co by to zmieniło?
— Dla kobiety to ważne. jeżeli dla ciebie nie, może się rozstaniemy? — powiedziała półżartem, chcąc go przestraszyć, zmusić do działania.
— No to się rozstaniemy — odparł nagle i wyszedł.
Minął tydzień. Zosia żyła sama. Czekała. Zadzwonić? Poprosić, by wrócił? Ale jeżeli mężczyzna odchodzi tak łatwo, to znaczy, iż nigdy nie kochał.
Pojawił się w jej życiu dokładnie wtedy, gdy została zupełnie sama. Dwa lata temu kierowca busa dostał zawału, stracił panowanie nad pojazdem i wjechał w przystanek. Jej matka i jedna kobieta zginęły na miejscu. Reszta pasażerów miała więcej szczęścia – przeżyli, choć byli ranni. Kierowca zmarł w szpitalu, gdy dowiedział się, iż przez niego zginęli ludzie. Rozległy zawał.
Wiadomość pokazały wszystkie stacje. Po pogrzebie Zosia chodziła jak we mgle. O mało nie wpadła pod samochód Krzysia. Zahamował w ostatniej chwili, wysiadł i zaczął na nią krzyczeć, ale gdy zobaczył jej twarz, urwał. Zawiózł ją do domu i został.
Był trzy lata młodszy. Nie była to duża różnica, ale Zosia czuła, jakby dzieliło ich całe pokolenie. On nie planował, żył dniem, rozmowy o dzieciach ucinał śmiechem. — „Jakie dzieci? Zdążymy. Zocha, czy nam źle we dwoje?” —
A ona chciała normalnej rodziny, dzieci, wspólnego wyboru wózka i ubranek. Denerwowały go takie rozmowy.
W domu celowo nie wyciągała telefonu z torebki, by nie sprawdzać co chwilę. Ledwo powstrzymywała się od dzwonienia. Każdego ranka, szykując się do pracy, z zapartym tchem sprawdzała wiadomości. Krzyś nie pisał.
Kolejny pusty wieczór. W telewizji leciał jakiś film. Zosia myślała o swoim, nie widząc, co się dzieje na ekranie. Dlatego dopiero po chwili usłyszała cichą melodię z przedpokoju. Długo grzebała w torebce, przeszkadzał portfel, grzebień, drobiazgi. W końcu wyciągnęła telefon, ale dzwonił nie Krzyś. Odebrała, myśląc, iż może mu się rozładował albo miał wypadek…
— Zosia? — zapytał kobiecy, starszy głos.
I nagle przestało mieć znaczenie, kto dzwoni i po co.
— To sąsiadka twojej ciotki Jadzi. Jadwiga zmarła dziś rano.
Jaka ciotka Jadzia? Jaka sąsiadka? O czym w ogóle mówi ta kobieta? Nagle w głowie zapaliło się wspomnienie z dzieciństwa. Niska, okrągła kobieta, trochę jak Kopciuszek. Zakrywała usta ręką, gdy się uśmiechała. Nie miała przednich zębów – mąż wybił je w pijackiej awanturze. Pachniała piecem i ciastem.
Zosia nie mogła doczekać się lata, by jechać do ciotki Jadzi. Ale mama powiedziała, iż już tam nie pojadą. Nie pamiętała dlaczego. Potem zapomniała i o samej ciotce.
— Słyszysz mnie? — spytał obcy głos.
— Tak. Z czego zmarła?
— Lekarz powiedział, iż oderwał się zakrzep. Szpital w powiecie, nie taki jak w mieście. Mogli zostawić ją w domu, ale upały… Przyjedziesz?
— Kiedy pogrzeb? — spytała Zosia. Nie miała zamiaru jechać.
— Pojutrze, trzeciego dnia, jak trzeba. jeżeli nie możesz, powiedz, przeniesiemy…
— Nie, przyjadę. Powiedzcie, jak dojechać, nie pamiętam — przyznała się z trudem.
— No pewnie — ucieszyła się kobieta. — Skąd masz pamiętać? Wieś Leśna. Autobusem dwie godziny, samochodem szybciej.
— Autobusem — powiedziała Zosia, przypominając sobie, iż już nie ma Krzysia z samochodem.
— Jedź do wsi Brzozowo, do nas nie dojeżdża, trzeba iść piechotą. Może cię odebrać?
— Nie trzeba.
— Przyjedź. Nie ma przy niej nikogo więcej…
*Nie pojadę. Po co? Prawie nie pamiętam ciotki Jadzi. Skąd ta sąsiadka wzięła mój numer?* Zosia otworzyła szafę. Wzrok padł na sukienkę, w której chowała mamę. *Mamo… Ty byś pojechała.*
Wyciągnęła długą niebieską spódnicę w drobne kwiatki i czarną bluzkę. Reszta ubrań była zbyt jaskrawa na pogrzeb. Spakowała je do torby.
Rano poszła do pracy i napisała podanie o trzy dni wolnego na swój koszt. Jak trzeba.
— jeżeli będzie potrzeba więcej, zadzwoń — powiedziała przełożona ze współczuciem.
Wróciła do domu, spakowała niezbędne rzeczy i pojechała na dworzec. Autobus już odjechał, na następny czekała dwie godziny. Nie było sensu wracać. Zosia zabijała czas w kawiarni i sklepach na dworcu. Kupiła ciastka, wino. Nie pojedzie z pustymi rękami. Na stypie się przyda.
Przez całą drogę myślała o bezsensie tej podróży. Gdy wysiadła z autobusu, słońce chyliło się ku zachodowi, ale prażyło jeszcze niemiłosiernie. Zosia gwałtownie się spociła, ubranie przykleiło się do ciała. niedługo wyprzedził ją samochód. Zatrzymał się nieopodal, wysiadł młody mężczyzna.
— Zosia? — zapytał.
— Tak. Skąd…
— Nie pamiętasz mnie? Jestem Tomasz.
W pamięci zamajaczył chuderlawy chłopak z wiecznym katarem. Nie mogło być, żeby z tego niezdary wyrósł taki przystojniak.
— Wsiadaj, podwiozę. Wszyscy czekają.
— Na mnie? — zdziwiła się Zosia.
— No tak. Twoja ciotka zmarła. O matce wiemy. Współczuję. Ciotka Marysia martwiła się, iż nie znajdzie nikogo z rodziny. A jednak znalazła.
— To ta, co dzwoniła? A skąd mia”Wtedy Zosia zrozumiała, iż czasami życie wraca do nas przez drzwi, których nie zauważyliśmy od lat, a śmierć bywa początkiem, a nie końcem.”