Chusteczka pełna tajemnic.

newskey24.com 2 dni temu

**CHUSTECZKA DO NOSA**

— Znowu Grzesiek chrapie! — pomyślała z irytacją Weronika. Odsunęła rękę męża, na której leżała, i przewróciła się na drugi bok. Spojrzała na telefon — była druga w nocy.

— No dobrze, nie zasnę już, a jutro do pracy — zirytowała się sama ze sobą. — Znów będę kiwać nosem. Chociaż muszę wstać dopiero po południu, bo mam popołudniową zmianę, ale i tak… To nie te czasy, gdy miałam dwadzieścia lat i mogłam tańczyć całą noc, a rano nie czuć zmęczenia. To nie były te romantyczne randki pod księżycem, po których nie dało się zasnąć, bo w głowie wciąż krążyły rozmowy z Grześkiem — mądre, głębokie, ważne. A teraz? Pamięta się tylko kilka zdań i uśmiecha głupio, szczęśliwie, tak po prostu. Jego twarz, jak w filmie, klatka po klatce — bliska, znajoma. Te szare, ciepłe oczy, w których nie było fałszu…

A Grzesiek? Chrapie dalej, choćby się nie obudził.

— Co mam teraz zrobić? Może umówić się, żebyśmy kładli się spać w różnych pokojach? — rozważała Weronika.

Z braku lepszego zajęcia zaczęła w myślach wyliczać wszystkie stare i nowe pretensje do męża. Wydawało jej się, iż tych żalów jest już tyle, iż mogłyby wypełnić cały wagon towarowy i jeszcze jedną wielką wózkarkę spożywczą. Co nią kierowało? Żal? Złość? Rozczarowanie? Kto wie…

— Dzieci już dorosłe. Zostaliśmy sami. Wszystko niby dobrze, ale coś jest nie tak. Co? — te niepokojące myśli wierciły się w głowie jak tępym świdrem i teraz nie dało się ich stamtąd wyrzucić choćby największą miotłą.

W ciemności spojrzała na śpiącego męża. Chrapał spokojnie, nieświadomy, iż żona wpatruje się w niego, szukając wad i mnożąc je w myślach przez dwa, zapominając podzielić przez zero. Chociaż gdzieś głęboko w pamięci tkwiła szkolna wiedza — przez zero się nie dzieli. Ale przecież w cudzym oku zawsze widać drzwi, prawda?

— Cały już siwy. I trochę przytył. Zmarszczki jak rzeki na mapie pokryły mu czoło, zdradzając wiek, trudne chwile, choroby. A jaki był przystojny!

— Teraz już nie cieszy się, gdy wracam z pracy. Dawniej wychodził do przedpokoju, zabierał płaszcz, całował, pytał, jak mi minął dzień. A teraz? Pije herbatę, głośno siorbiąc, aż mnie to wkurza! Brudne ubrania chowa przede mną, a ja, jak tylko zaśnie, wrzucam je do pralki. Rano wykładam czystą koszulę i spodnie, a on i tak niezadowolony: „Jeszcze się nie przyzwyczaiłem do starej, a ty już nową dajesz! Oddaj mi moje rzeczy!” — nakręcała się Weronika.

— Oczywiście, nie raz mnie zranił. Przeżywaliśmy kryzysy. Kłóciliśmy się, godziliśmy, znów kłóciliśmy. A jego rodzina! Zawsze uważali, iż nie jestem dla niego odpowiednią żoną. Na naszym weselu gratulowali tylko jemu, a ja stałam obok. Liczyli choćby moje sukienki i buty, mówiąc wprost, iż jestem rozrzutna! A przecież zawsze pracowałam i mój garderoba była skromna — najtańsze rzeczy, a resztę szyła mi przyjaciółka według wzorów z gazety. A Grzesiek? Nigdy mnie nie bronił. Tylko mówił: „Nie przejmuj się, kochanie. To przez zazdrość. Nie zniżaj się do babskich przepychanek.”

— A najboleśniejsze wspomnienie… — kontynuowała swoją wewnętrzną rozprawę. — Nasza córka, Marysia, poważnie zachorowała. Jeździłam z nią po wszystkich szpitalach, zanim postawili diagnozę. Miałam ją zabrać na specjalistyczne badania do Warszawy. Nie spałam, bałłam się najgorszego. A Grzesiek? Wydawało mi się, iż jest obojętny. Milczał, gdy wychodziłam z płaczem do drugiego pokoju. Każdy przeżywa stres inaczej, ale wtedy tak potrzebowałam, żeby tylko przytulił i powiedział: „Wszystko będzie dobrze.” Nie zrobił tego. Oddaliliśmy się od siebie.

Gdy trudne chwile minęły, płakaliśmy razem, przepraszając się nawszczelnię.

— A jak on się o mnie starał! Jak się poznaliśmy! Szłam obcą ulicą i płakałam. Nie chciałam wracać do domu. Niebo lało razem ze mną. Nie miałam parasola. Byłam przemoczona do suchej nitki, sukienka kleiła się do nóg. A powód moich łez?

Studiowałam. Lato. Sesja. Dziewczyny z grupy postanowiły kupić kwiaty i słodycze dla wykładowców. Koszt? Pięć złotych od osoby. Nie miałam tych pieniędzy. Mama stanowczo odmówiła, mówiąc, iż nie będę się płaszczyć, i radziła, żebym więcej się uczyła. A ja i tak byłam przygotowana.

Stypendium, które dostawałam za dobre wyniki, oddawałam rodzicom, a oni wydzielali mi złotówkę na trzy dni stołówki. Nic więcej! Po co? Mieszkałam z nimi, miałam bilet miesięczny, a „zbędne” pieniądze mogłyby prowadzić do nieprzemyślanych wydatków — tak uważali moi surowi rodzice. Ale nie mam do nich pretensji, nauka oszczędzania mi się przydała.

— Szłam więc, zalana łzami, wściekła na cały świat i myśląc: „Gdzie zdobyć te pięć złotych?” Jutro muszę oddać pieniądze, a w kieszeni miałam dwa złote i trzydzieści pięć groszy. Te grosze oszczędziłam, bo nie jadłam dziś w stołówce — głód dokuczał, ale cóż. Babcia, moja jedyna sojuszniczka, dostanie emeryturę dopiero za tydzień. Dała mi dwa złote — więcej nie mogła. Nie miałam od kogo pożyczyć. Wszystkie koleżanki w takiej samej sytuacji. A dziś był pierwszy lipca — do wypłaty jeszcze pięć dni.

Nagle nad moją głową rozpostarł się parasol. Czarny, z drewnianą rączką.

— Proszę pani, co pani robi sama po ciemku? I jeszcze bez parasola? Może się pani przeziębić albo wpakować w kłopoty! — usłyszałam męski głos.

— Co pan sobie pozwala?! — oburzyłam się. — To nie pana sprawa. Niech pan da mi spokój!

— Chciałem tylko podać chusteczkę. Suchą i czystą. Niech pani nią przynajmniej otrze łzy — odezwał się spokojnie Grzesiek.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, iż ma na imię Grzesiek.

Z kieszeni marynarki wyjął chusteczkę — dużą, białą, w niebieską kratkę. Do dziś leży w naszej szufladzie.Weronika westchnęła cicho, przyciskając się do męża, i w końcu zasnęła z uśmiechem, bo zrozumiała, iż najważniejsze jest to, co trwa mimo wszystko.

Idź do oryginalnego materiału