Chodź do mnie…
Kinga nienawidziła swojego ciała. Od dziecka była pulchna i zazdrościła szczupłym koleżankom. Próbowała różnych diet, ale waga ani drgnęła.
– Przestań się katować. Jedz normalnie. Kto ma cię pokochać, to pokocha – mówił ojciec. – Nie za wygląd, ale za charakter i serce. Mama też nigdy nie była chudzielcem, a przecież ją pokochałem. Kobieta powinna być miękka i przytulna.
– Łatwo ci mówić. Ty możesz jeść tyle pączków, ile chcesz, i nie przytyjesz. Dlaczego nie odziedziczyłam twoich genów? – jęczała Kinga.
– A może się zakochałaś? – spytała nagle mama.
Kinga spuściła wzrok.
– Ja też miałam w szkole miłość. Cierpiałam, bo wolał tę najładniejszą w klasie. Ale po maturze zapomniałam. Po latach spotkałam go. I wiesz co? Dziś cieszę się, iż nic z tego nie wyszło.
– Dlaczego?
– Ożenił się z tamtą. A ona ciągle chciała nowe sukienki, a on mało zarabiał. Więc ukradł pieniądze. Poszedł siedzieć. Wyszedł, żona go zostawiła, pracę stracił, zaczął pić… A zaczynało się tak pięknie – westchnęła mama.
– My z tatą też mieliśmy ciężko, gdy ty się urodziłaś. Ale jakoś przetrwaliśmy. jeżeli ktoś cię nie wybierze, to znaczy, iż nie był tego wart.
– A gdyby wybrał ciebie? Może nie skończyłby w więzieniu… – rozmyślała Kinga.
– Nigdy by mnie nie wybrał. Lubił tylko chude i piękne. A gdyby nawet, to i tak by mnie zdradził. Ale wtedy nie spotkałabym twojego taty. Wszystko, co się dzieje, dzieje się dobrze.
– I tak schudnę – uparła się Kinga.
Cały wieczór przeglądała strony o dietach, patrząc na zdjęcia „przed i po”. Skoro im się udało, to jej też się uda.
Rano obudziła się leniwie, ale przypomniała sobie decyzję o „nowym życiu”. Za oknem pochmurno, zaraz zacznie padać. *Może odłożyć na jutro? Nie, tak tylko się będę oszukiwać.* Włożyła dres i wybiegła z domu.
Ulice były puste, na szczęście. Biegła, aż w boku ukłuło, w gardle zaschło, a pot lał się strumieniami. Zatrzymała się, złapała oddech i wrócić do domu. Nic, z czasem będzie lepiej.
Następnego ranka bolaly ją wszystkie mięśnie. Mimo to znów wyszła pobiegać. Wróciła ledwo żywa.
– Skąd taka mokra? – spytała mama.
– Biegałam.
– Zaczęłaś trenować? Brawo! Ja nigdy nie miałam tyle silnej woli. Idź się wykąp i zjedz śniadanie, bo spóźnisz się do szkoły.
– Tylko kawa. Żadnych drożdżówek – oświadczyła stanowczo.
– Jak chcesz. Ale nie rób tego zbyt gwałtownie. Przed maratonem trzeba się rozgrzać, a nie rzucać od razu na głęboką wodę – powiedziała mama z wyrzutem.
– Szacun – poklepał ją ojciec. – Podziwiam twoją determinację – dodał, siadając do stołu i popijając kawę.
– Ty też się odchudzasz? Po co ja piekłam te drożdżówki? – zmartwiła się mama.
– Spokojnie. Zjem za Kingę – mrugnął porozumiewawczo i ugryzł wielki kawałek.
Kinga przełknęła ślinę. *Jeden nic nie zmieni. Nagłe głodówki są niezdrowe.* Ale i tak wstała od stołu.
– Teraz się będzie głodzić – westchnęła mama.
Z czasem Kinga zwiększyła dystans. Pewnego dnia spodnie zrobiły się luźniejsze. Pobiegła do lustra, ale zmian nie dostrzegła.
Pewnego razu wyprzedziły ją dwie szczupłe dziewczyny, zwinne jak sarny. Jedna powiedziała, iż śliskie chodniki to pewnie od tłuszczu, który z Kingi kapie. Roześmiała się melodyjnie. Druga ją uciszyła i przeprosiła Kingę spojrzeniem.
*Nic mi nie wyjdzie. Może spróbować tańca?* Zapisała się na zajęcia dla początkujących.
Głód doprowadzał ją do zawrotów głowy. W szkole omijała stołówkę. Na tańcach usłyszała, jak nazwano ją «krową». Wstydziła się przebierać przy innych.
Mama martwiła się, iż Kinga nie je, próbowała jej podsunąć dodatkową porcję. Kinga odmawiała i biegała jeszcze zawzięciej.
Na studniówkę schudła. Nie była jeszcze szczupła, ale już sobie się podobała.
Po rozdaniu świadectw i części artystycznej zaczęły się tańce. Kinga bała się wyjść na parkiet. Widziała, jak nauczycielka coś szepnęła do Jacka. Gdy zabrzmiała wolna melodia, podszedł do Kingi. *Pewnie go poprosiła, żeby mnie pocieszył.* Wyszła z nim, choć bolało ją to upokorzenie.
– Hej, Jacek, uważaj! Jak Kowalska nadepnie ci na stopę, zostaniesz kaleką! – krzyknęła najładniejsza dziewczyna w klasie.
Śmiechy. Kinga zacisnęła usta, łzy napłynęły do oczu. Jacek przerwał taniec.
– Dość. Wcale nie śmieszne. Jesteście wredne, bo jesteście głodne?
Zapadła cisza.
– Nie przejmuj się. Zazdroszczą. Świetnie tańczysz – szepnął Jacek i znów ją poprowadził.
Była w siódmym niebie. Ale więcej ją nie zaprosił. Ten jeden taniec zapamięta na zawsze.
Po szkole Kinga poszła na medycynę. Biegała dalej, mimo bólu. Taniec porzuciła – nauka pochłaniała czas.
Z czasem schudła bardziej, co ją cieszyło.
Z Jackiem nie miała kontaktu. Śledziła go w mediach. Zimą pojawiały się zdjęcia z zawodów narciarskich. Czasem z dziewczynami. Kinga umierała z zazdrości, ale jego status mówił „wolny”.
Stworzyła fałszywy profil – „Aniela”. Napisała mu komplement, życzyła sukcesów. Odpisał. Pisali często. W końcu zaproponował spotkanie. Zgodziła się, ale potem zrezygnowała. *Jeszcze jest gruba. Wyśmieje ją.*
Przyszła jednak, chowając się za rogiem. Prawie zapłakała z tęsknoty. Napisała mu potem, iż nie mogła przyjść.
„To jutro?” – odpisał.
„Nie, mam kolokwium” – skłamała.
Przestała odpowiadać. Śledziła go dalej. W końcu zobaczyła zdjęcie z pierścionkiem. „W końcu znalazłem tę jedyną”. Płakała całą noc.
Ale ślubnych zdjęć nie było. Nie sprawdzała już jego profilu.
Na starszym roku, podczas zajPewnego dnia, gdy Kinga wracała z dyżuru w szpitalu, Jacek czekał na nią pod jej domem z bukietem bzów i zapytał cicho: „Może teraz, gdy jesteś doktorem, powiesz mi, jak leczyć tęsknotę za tobą?” i wtedy zrozumiała, iż czasem największe marzenia spełniają się właśnie wtedy, gdy przestajesz na nie czekać.