Żurawie-okręty płyną po niebie…
Kinga obudziła się i przeciągnęła z rozkoszą. Zastanawiała się, jaki dziś dzień. Odwróciła głowę, by spojrzeć na zegarek, ale wzrok natrafił na białą chmurę sukni ślubnej wiszącej na drzwiach szafy. Zbyt długa, powiesiła ją na zewnątrz, żeby się nie pogniotła. Wspomnienia nagle spadły na nią jak lawina, przygniatając tak mocno, iż zabrakło jej tchu.
Gdy przymierzała tę suknię w sklepie, przez chwilę wydawało jej się, iż postępuje słusznie. Dawida nie ma. A Filip jest tuż obok – żywy, troskliwy, przystojny i dobrze sytuowany. Nie da się już nic zmienić. Za kilka godzin włoży tę suknię i pojedzie w korowodzie ślubnym do urzędu stanu cywilnego.
Kingę przeszedł dreszcz na tę myśl. Odwróciła wzrok od sukni, symbolu jej zdrady.
Wczoraj powiedziała to mamie. Blada, wynędzniała po chemii i operacjach, matka patrzyła na córkę zapadniętymi oczami.
— Rozumiem, córeczko. Ale Dawida już nie ma.
— Zaginął, nie zginął — odparła Kinga ostro. — Może jest w niewoli? Wymieniają jeńców.
— Kinguś, a jaki wróci po niewoli? Oglądasz wiadomości? choćby jeżeli fizycznie będzie cały, to psychika… Po co ci to? Masz dopiero dwadzieścia cztery lata. Życie dopiero się zaczyna. Zresztą, krótko się znaliście.
— Mamo, obiecałam na niego czekać. jeżeli wyjdę za Filipa, zdradzę go. A jeżeli wróci? Jak spojrzę mu w oczy? — Kinga już krzyczała, dusząc się łzami.
— Cicho, nie krzycz. On też obiecał wrócić. Wojna. Łatwo obiecywać, trudno dotrzymać. Gdyby żył, dałby znać — matka objęła córkę.
Kinga położyła głowę na ramieniu matki i usłyszała, jak ciężko oddycha. W płucach szumiało jak papier.
„Mama ma rację. Filip tyle dla nas zrobił. Załatwił mamie miejsce w najlepszej klinice w Warszawie, dał pieniądze na leczenie. Wyciągnął ją dosłownie z grobu. Chemia jeszcze trwa, ale jest nadzieja. A jeżeli znów zachoruje? Pieniędzy nie ma, jedyna szansa to Filip. Nie mogę odmówić… To przecież mama, marzy o wnukach… A ja myślę tylko o sobie…”
Kinga otarła łzy.
— Wszystko będzie dobrze, mamo. Nie martw się.
Matka wzdychała, zerkała ukradkiem na córkę i raz po raz żegnała ją w myślach, sądząc, iż Kinga tego nie widzi.
— Nie bądź głupia. Trzymaj się takiego Filipa na śmierć i życie — strofowała Kingę przyjaciółka Maja, nie kryjąc zazdrości.
— No to ty się go trzymaj. Jesteś ładniejsza.
Maja pokręciła głową i zakręciła palcem przy skroni.
— Jestem mu winna, rozumiesz? — Kinga unosiła głos. — I zawsze będę. To jak dobrowolne więzienie. On może robić, co chce, a ja choćby pisnąć nie śmiem. Bo ja… mu… wi…nna — mówiła wolno, sylabizując. — To nie życie, tylko klatka.
— Głupia jesteś. Pożyjesz trochę, nie zniesiesz, rozwiedziesz się. Nic trudnego — rzuciła Maja beztrosko.
Te słowa wszystko przesądziły. ale im bliżej było ślubu, tym cięższe było serce Kingi. „Oj, pewnie, iż mnie puści — myślała z goryczą. — Tyle pieniędzy w nas włożył. I gdzie ucieknę? Mamy nie zostawię. To by ją zabiło. Dopiero zaczyna jeść, tyle nabrała sił. Pułapka. Gdyby tylko napisał jedno słowo: „żyję”, odwołałabym ślub…”
Filip zapewniał, iż ją kocha, nie nalegał na bliskość, choć kilka razy Kinga ledwo wymknęła się jego namiętności. Wykupił ekskluzywną restaurację, zaprosił ważnych gości. Będzie wiceprezydent miasta. Nie chciała wystawić Filipa na pośmiewisko, zostawić go przed ołtarzem. Nie zrobił nic złego, pomógł mamie…
Do pokoju zajrzała matka.
— Jeszcze nie wstałaś? Za dziesięć minut przyjdą robić fryzurę i makijaż. Wstawaj, pod prysznic. Śniadanie na stole.
Kinga poderwała się z łóżka i poszła do łazienki. Pytanie „co robić?” pozostało bez odpowiedzi, zawisło w powietrzu jak lekki przeciąg.
Umyła się szybko, z mokrymi włosami usiadła do stołu. Żeby nie urazić mamy, przełknęła łyk kawy i odgryzła kęs kanapki. Kawałek utknął jej w gardle.
— Wystarczy, mamo. Nie mogę. Niedobrze mi. — Odstawiła filiżankę.
— Ja też przed ślubem z twoim ojcem nic nie jadłam, tak się denerwowałam. Potem wypiłam szampana i myślałam, iż padnę ze wstydu przed gośćmi. — Matka zaśmiała się, ale zaraz się skrzywiła.
— Co? — Kinga uniosła wzrok.
— Szew ciągnie.
W tej chwili zadzwoniono do drzwi.
— Otworzę — matka wyszła do przedpokoju, a serce Kingi zabiło jak ptak w klatce.
Zaczęło się krzątanie z fryzurą i makijażem. Kinga nie przejmowała się, jak będzie wyglądać. Gdy w końcu spojrzała w lustro, aż sapnęła. Patrzyła na nią hollywoodzka gwiazda — Zofia Wichłacz.
Od razu uprzedziła, iż nie chce wysokich fryzur ani sztucznego wyglądu. I nie pomyliła się. Matka przycisnęła dłonie do piersi, w oczach zabłysły łzy.
Fryzjerka wyszła, a Maja pomogła Kingi włożyć suknię.
— Za wcześnie — broniła się Kinga.
— Wcale nie. A nuż trzeba coś poprawić. Mama mówiła, iż nic nie jesz.
— Ty też? — Kinga westchnęła bezradnie.
Znów rozległ się dzwonek.
— Mama otworzy? — spytała Maja, sznurując suknię z tyłu.
Kinga wzruszyła ramionami.
— Nie ruszaj się! — Maja przycisnęła ją.
Dzwonek powtórzył się i Maja pobiegła otworzyć, zostawiając Kingę z odsłoniętymi plecami. Kinga nadstawiła ucha. Usłyszała szamotanie i głos Mai:
— Nie wolno, to zły znak.
— Celowo przyjechałem wcześniej, żeby sprawdzić, czy wszystko gra. Żenię się, muszę wiedzieć, iż moja narzeczona wygląda idealnie — upierał się Filip.
— Idealniej nie może, wierz mi. Nie wpuszczę — odpowiedziałaW końcu Kinga i Dawid spotkali się po latach, a Filip i Maja znaleźli swoje szczęście w innej historii, bo życie, jak zawsze, potrafi zaskoczyć.