Chłopiec został wyrzucony z domu przez rodziców w Sylwestra. Lata później otworzył im drzwi… A czekała na nich nieoczekiwana niespodzianka.

newsempire24.com 2 dni temu

Chłopiec został wyrzucony z domu przez rodziców w Sylwestra. Lata później otworzył im drzwi A czekało ich niespodziewane zaskoczenie.
Za oknami domów migotały ciepłe lampki z girland, drzewka choinkowe odbijały się w nich, a w tle słychać było nuty świątecznych melodii. Poza tymi murami panował białawy, przytłumiony półmrok. Grube płatki śniegu spadały jakby niewidzialna ręka nieskończenie je zsyłała z nieba. Cisza była tak gęsta, iż nabierała wymiaru sakralnego, niczym w świątyni. Nie było kroków, nie było głosów. Jedynie jęk wiatru przy kominach i cichy szmer płatków, które po opadnięciu na ziemię rozpościerały na mieście zasłonę zapomnianych losów.
Kolja Sušanov stał na schodzie wejściowym. Wciąż nie mógł uwierzyć, iż to wszystko dzieje się naprawdę wydawało się jak okrutny, bezsensowny koszmar. Mroźny wiatr przenikał jego ubrania, mokrze nasiąknięte skarpety, a lodowate podmuchy drapały twarz. Plecak porzucony w zawiei przypominał mu brutalną rzeczywistość.
Znikaj z mojego pola widzenia! I nie chcę cię już więcej widzieć! ryknął ojciec, głosem surowym i pełnym nienawiści. Zaraz potem drzwi zamknęły się przed nim w twarz.
Wyrzucono go w noc Bożego Narodzenia, bez rzeczy, bez pożegnania, bez szansy powrotu.
A co z matką? Stała przy ścianie, ręce skrzyżowane, nie wypowiadając ani słowa. Nie próbowała powstrzymać męża. Nie mówiła To nasz syn. Zwykła, bezradna, przygryzając wargi, by nie wypłynęły łzy. Po prostu milczała.
Kolja powoli zsunął się ze schodów, czując, jak śnieg wdziera się w jego buty i drażni skórę lodowatymi igłami. Nie miał pojęcia, dokąd zmierza. W środku odczuwał głęboki próżność, jakby serce zatonęło pod żebrami.
Masz już dość, Koljo. Nie przydajesz się nikomu, choćby im. adekwatnie szczególnie im.
Nie płakał. Oczy pozostały suche, ale ostry ból w klatce piersiowej przypominał mu, iż wciąż żyje. Było już za późno na łzy. Wszystko się stało, nie było odwrotu.
Wyruszył więc w drogę bez celu, przez burzę, pod lampami rozświetlającymi opustoszałe ulice. Za oknami ludzie śmiali się, pili herbatę, rozpakowywali prezenty. On jednak był sam, pośród przyjęcia, w którym nie znalazł miejsca.
Nie pamiętał, ile godzin włóczył się wędrówką. Ulice zlewały się w jedną niekończącą się ścieżkę. Strażnik ścigał go od wejścia budynku, przechodnie ustępowali, widząc jego spojrzenie. Był obcym, niepotrzebnym, niepożądanym.
Tak rozpoczęło się jego lato pierwsze lato samotności, lato przetrwania. W pierwszym tygodniu spał, gdzie tylko mógł: na ławkach, w metrze, przy przystankach autobusowych. Wszyscy odpychali go: sprzedawcy, strażnicy, roztargnieni przechodnie. Nie spotkał w ich oczach współczucia, a jedynie irytację. Chłopak w podniszczonej kurtce, czerwonych oczach, z zaniedbanym wyglądem żywy przykład tego, czego sami się bali.
Jadał, co znalazł: resztki z koszy na śmieci; pewnego dnia podkraść się udało mu się do kiosku i zabrać kanapkę, gdy sprzedawca odszedł. Po raz pierwszy w życiu kraść nie z podstępu, ale z głodu. Z obawy przed śmiercią.
Wieczorem schronił się w opuszczonym piwniczu starego pięciopiętrowego budynku na obrzeżach. Pachniało tam pleśnią, śladami kota, gnijącymi zapachami. Jednak było ciepło: pobliska miejska instalacja grzewcza wydobywała parę, wystarczającą na noc. Ten piwniczy kąt stał się jego domem. Rozkładał gazety na podłodze, zbierał kartony i okrywał się bałaganem z odpadów. Czasem siadał i płakał w ciszy, nie wydobywało się łez, a jedynie gwałtowne skurcze w klatce piersiowej, ból ściskający od wewnątrz.
Pewnego dnia znalazł go starszy mężczyzna z laseczką i długą brodą. Zbadał go i rzekł:
Żyję? Lepiej. Myślałem, iż to koty znów wyciągają torby.
Człowiek zostawił w puszce konserwę i kawałek chleba nic więcej. Kolja nie podziękował. Zjadł głodny, rękoma.
Od tego czasu starszy pojawiał się od czasu do czasu, przynosząc jedzenie. Nie zadawał pytań. Raz wyszeptał:
Miałem czternaście lat, kiedy zmarła matka, a ojciec powiesił się. Idź dalej, chłopcze. Ludzie są głupi. Ty nie jesteś.
Te słowa wryły się w pamięć Kolji. Powtarzał je sobie, gdy siła opuszczała go.
Pewnego poranka nie mógł wstać. Miał nudności, dreszcze, ciało drżało. Gorączka pulsowała w skroniach, kolana podginały się…
Chłopiec został wyrzucony z domu przez rodziców w Sylwestra. Lata później otworzył im drzwi A czekało ich niespodziewane zwroty.

Idź do oryginalnego materiału