Joanna zafascynowała się minimalizmem. Czytała książki i oglądała blogi japońskich perfekcjonistek. Te kobiety z delikatnym uśmiechem ustawiały gliniane doniczki na idealnie pustych blatach i mówiły, jak minimalizm zmienił ich życie.
– Co niby może się takiego zmienić? – pomyślała Joanna. – Chciałabym po prostu zrobić porządek w mieszkaniu.
I wyniosła kilka worków rzeczy na śmietnik. Stare swetry z kulkami, zepsuty mikser, torebkę z lat 90., kolekcję płyt, do których już nie miała choćby odtwarzacza.
W jej krakowskim mieszkaniu jakby zrobiło się więcej powietrza. Oddychało się lżej.
Potem posprzątała swoje biurko w pracy. Joanna pracowała jako sekretarka w biurze rachunkowym w Krakowie, do domu wracała późnym wieczorem. Na biurku postawiła ładny talerzyk do podgrzewania obiadu, modną butelkę na wodę z bezpiecznego plastiku i stylowy notes.
Po miesiącu zauważyła, iż talerzyka ani razu nie użyła – nie miała czasu jeść. A butelki nie zdążyła choćby porządnie umyć czy napełnić.
Wtedy zrobiła coś naprawdę ważnego.
Poszła do lekarza.
Od dawna miała problemy ze snem, była zmęczona, bolała ją głowa, czuła się rozbita. Diagnoza? Przemęczenie. Lekarka przepisała leki i poleciła odpocząć.
Joanna kupiła elegancki pojemnik na tabletki – chciała „uporządkować” także swoje zdrowie.
Następnego dnia w pracy spojrzała na swoją butelkę i pudełko z lekami. I wtedy – zupełnie niespodziewanie – pomyślała: co zrobiłaby teraz ta japońska blogerka?
I odpowiedź przyszła sama.
Joanna „wyrzuciła” z życia swoją pracę.
Znalazła nową – mniej stresującą, bliżej domu w Wieliczce. Płacili mniej, ale wystarczająco. Zwłaszcza jeżeli przestać co tydzień kupować nowe buty „na pocieszenie”. Miała więcej czasu dla siebie i poczucie, iż wreszcie oddycha.
Następnie pozbyła się czegoś jeszcze. Kogoś adekwatnie.
Chłopaka, który przez trzy lata wpadał do niej tylko na weekendy, robił sobie kanapki z jej lodówki i zalegał na kanapie z tekstem: „Obejrzymy coś?”. Myślała, iż to właśnie tak wygląda bliskość. Przecież czasy się zmieniły – równouprawnienie, żadnych kwiatków, tylko pizza na spółkę i sok z jej zapasów.
Ale w jej uporządkowanym, czystym mieszkaniu on nagle wydał się zupełnie nie na miejscu. I wtedy przypomniała sobie pytanie z bloga minimalistki: czy ta osoba wnosi do twojego życia iskry radości?
Nie – odpowiedziała sobie w myślach. – Przynosi tylko okruchy na sofę i zabiera mój czas. Zamiast tego mogłabym iść na basen.
I tak też zrobiła. Pożegnała się z nim. Nie wyglądał choćby na zaskoczonego – być może miał już inny kanapowy przystanek. A może kilka.
Joanna kupiła karnet na basen.
A potem wyrzuciła pojemnik na tabletki. I same tabletki. Spokojnie – po konsultacji z lekarzem. Opowiedziała jej o nowej pracy, o lepszym samopoczuciu, o spokojnym śnie i o byłym, który nie wnosił żadnych „iskier”. Lekarka tylko się uśmiechnęła i powiedziała: świetna decyzja – teraz tylko więcej basenu!
„Minimalizm zmienił moje życie” – mówiła japońska blogerka w kaszmirowym kardiganie i z lekkim uśmiechem.
Joanna nagle poczuła, iż jej życie też się zmieniło. I to nie dlatego, iż chciała je zmieniać.
Po prostu… wyrzucała rzeczy. A razem z nimi – zmęczenie, chaos, toksyczną relację i poczucie, iż „tak musi być”.
I wiecie co? Myślę, iż miała rację.