Dzisiaj zapisuję tę historię, bo muszę ją wyrzucić z głowy.
— Serio? — głos Wojtka zadrżał, ale nie ze zdumienia, tylko z wysiłku, by nie powiedzieć czegoś, czego pożałuje. Siedział na skraju kanapy, wpatrzony w pudełko sushi, którego ani on, ani Dominika choćby nie zaczęli jeść. — Naprawdę kupiłaś sobie Porsche?
— Nie Porsche, tylko Taycan. Elektryczne. Mogłeś chociaż nazwę zapamiętać, skoro zamierzasz mi to wypominać — odparła Dominika, choćby nie odrywając wzroku od telefonu. W feedzie Instagrama jej koleżanka wrzuciła zdjęcie z konferencji w Zurychu. Wszyscy w garniturach, ale z kieliszkami szampana. Jak zawsze.
W mieszkaniu unosił się zapach wasabi, irytacji i świeżo umytej łazienki — Dominika odruchowo przetarła płytki przed przyjściem Wojtka. Chociaż wiedziała, iż to i tak nic nie da.
— Po prostu nie rozumiem, po co ci taki samochód? — Wojtek zerwał się i zaczął krążyć po kuchni. — Nie jesteś kierowcą rajdowym. Nie jesteś miliarderem. Myślisz, iż ludzie będą cię bardziej szanować, jak będziesz jeździć tym… kosmicznym statkiem?
— Tak. Dokładnie. I jeszcze będę mogła parkować nie gdzieś w piekle, tylko na normalnych miejscach z ładowarką. I wyobraź sobie, nie będę stać w korkach, bo Taycan ma adaptacyjny tempomat. To nie jest o pokazówce, Wojtek. To o komforcie, bezpieczeństwie i — o rany! — o moich pieniądzach.
— Słyszałaś, co powiedział ojciec? — nacisnął Wojtek, jakby powtarzał formułkę, którą wkuwał całą noc.
— Niestety, słuch mam wciąż sprawny — Dominika w końcu odłożyła telefon. — On powiedział, iż dla kobiety nie wypada mieć takiego auta, bo to wywołuje „niezdrowe podniecenie wśród mężczyzn”. Cytuję, między innymi.
— Po prostu się martwi. Jest starej daty.
— Jest daty przeterminowanej, Wojtek. I ty w tę samą stronę zmierzasz, jeżeli teraz nie powiesz czegoś, co choć trochę przypomina wsparcie.
Wojtek otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął je z powrotem. Jakby w środku miał radziecki telewizor — dźwięk był, obrazu brak.
— A dlaczego nie mogłaś ze mną tego omówić? Przecież jesteśmy rodziną. Mógłbym…
— Co? Doradzić KIA Ceed, jak twoja mama? Albo w ogóle zrezygnować i kupić ci dziadkowy kombiak?
Uśmiechnął się, ale bez radości:
— Dzięki za zaufanie.
Dominika westchnęła i spojrzała na niego tak, jak patrzy się na taboret z pękniętą nogą — teoretycznie jeszcze stoi, ale siadać już ryzykownie.
— Wojtek, miałeś kiedyś wrażenie, iż możesz robić to, co chcesz? Bez oglądania się na opinie, oczekiwania czy kaprysy innych?
— Nie zarabiam tyle co ty, jeżeli o to ci chodzi.
— Nie o pieniądze. O wolność wewnętrzną.
Wzruszył ramionami, jakby te słowa wywoływały u niego alergię.
— Wiedziałaś, iż moi rodzice tacy są. Wiedziałaś, w co się pakujesz.
— Miałam nadzieję, iż przynajmniej mnie zaczną szanować. Albo iż ty zaczniesz.
Cisza w pokoju stała się gęstsza niż wczorajszy bigos z budki pod metrem. Wojtek znów usiadł, spuścił wzrok.
— Po prostu uważają, iż powinnaś być… no, bardziej kobieca.
— Aha. I najlepiej bez prawa jazdy, bez własnego zdania i z wieczną wdzięcznością za obrączkę? — Dominika gorzko się uśmiechnęła. — Wybacz, ale nie jestem dodatkiem do żurku. Jestem człowiekiem, między innymi.
Odwrócił się. I w tej chwili, jak w teatrze absurdu, do drzwi zapukano. Zbyt pewnie jak na kuriera. Zbyt cicho jak na sąsiadkę.
— To mama — westchnął Wojtek, wstając. — Chciała wpaść, zobaczyć, jak żyjemy.
— „Przypadkiem” tu była? Czy może założyła lokalizator na mój samochód? — Dominika uniosła brew i poprawiła bluzkę.
— Po prostu… bądź milsza, dobrze?
— Jestem miękka jak żel pod prysznic. A tobie czas nauczyć się być gąbką, która nie chłonie wszystkiego.
Drzwi się otworzyły. Pani Bożena weszła z siatką z Biedronki, z miną osoby, która nie przychodzi w gości, tylko na inspekcję.
— No, dzień dobry, moje skarby. Przyniosłam zdrową sałatkę, bez konserwantów, przyda wam się trochę witamin. — Rzuciła okiem na Dominikę, przesuwając wzrokiem po jej szpilkach. — A ty czemu taka odświętna? Na bal się wybierasz?
— Zawsze tak wyglądam. Nie mogę sobie pozwolić na styl emerytki na urlopie macierzyńskim — spokojnie odparła Dominika.
— O kim ty teraz mówisz? — Pani Bożena zmarszczyła brwi.
— O abstrakcyjny wzór, niech pani nie brać tego do siebie. Chociaż jeżeli pasuje…
— Wojtuś, ty jej na to pozwalasz? — zwróciła się teściowa do syna, ignorując Dominikę jak drukarkę w weekend.
— On nie jest moim dozorcą. Ani tłumaczem z polskiego na rodzinny — Dominika przeszła obok, zabierając sushi z kuchni. — Chce pani herbaty? Czy od razu przejdziemy do oceny mojego niegodnego samochodu?
— Widzę, iż sama rozumiesz, brawo. — Pani Bożena uśmiechnęła się słodko. — Nam z twoim teściem takie auto byłoby potrzebniejsze. Dojazdy na działkę, wizyty u rodziny. A tobie po co? Dla szpanu?
— Tak. I dla zemsty. Na was. — Dominika powiedziała to cicho, spokojnie. Jak chirurg informujący, iż wyrostek już dawno powinien być usunięty.
Zapadło milczenie. choćby Wojtek chyba zrozumiał, iż stało się coś poważnego. Dominika odłożyła sushi.
— Przepraszam, ale nie mam już siły udawać, iż to normalne.
— Co jest „to”? — zdziwiła się teściowa.
— Wszystko. To, iż przychodzicie jak na dyżur. Że Wojtek milczy jak pomnik swojego dzieciństwa. Że mnie się mówi, jak mam żyć, wyglądać, wydawać swoje pieniądze. Kończę z tym.
Zdjęła szpilki, jakby zrzucała zbroję, i wyszła do sypialni. Wojtek stał z otwartymi ustami, a pani Bożena odwróciła się do niego z wyrazem twarzy, na którym już malowała się złość.
— Ona mnie obraża przy tobie, a ty jak ten słup soli! Tak nie można żyć!
— I już tak nie będzie —A gdy Dominika zamknęła za sobą drzwi nowego życia, zrozumiała, iż najtrudniejsze nie było odejście, ale to, by w końcu przestać się za nie przepraszać.















