Cena zdrady: Jak kochanka zniszczyła rodzinę

polregion.pl 2 dni temu

**Cena zdrady**

Kinga siedziała w kuchni, powoli mieszając herbatę w kubku. Za oknem kołysały się gałęzie klonu, słychać było dziecięcy śmiech — jej młodszy syn Kuba biegał po podwórku z sąsiadem Wojtkiem i jego szczeniakiem. Wszystko wydawało się zwyczajne, dobrze znane. Prawie idealna iluzja spokojnego rodzinnego życia. choćby przez myśl jej nie przeszło, iż za kilka krótkich dni jej świat wywróci się do góry nogami, rozpadając się na kawałki, które przyjdzie jej zbierać z wielkim trudem.

Telefon zadzwonił w zupełnie nieoczekiwanej chwili. To nie był Marek — mąż dzwonił rzadko, zwykle krótko rzucał coś w stylu: *„Będę późno”* albo *„Weź coś na kolację”*. Ten numer był dziwny, obcy, chłodny w swojej anonimowości.

— Halo? — powiedziała Kinga, przykładając słuchawkę do ucha.

Głos dziewczyny po drugiej stronie był niezwykle pewny siebie.

— Kinga? Dzień dobry. Nazywam się Weronika. Nie znamy się… jeszcze.

Kinga lekko zmarszczyła brwi. Wyłapała lekką drwinę w tonie tej dziewczyny. Nieznajome kobiety nie dzwoniły do niej bez powodu.

— Tak… Słucham?

— Dzwonię, żebyś wiedziała. Twój mąż… no cóż… powiedzmy, iż nie zawsze jest z tobą szczery. Ja i Marek jesteśmy razem od ponad pięciu lat.

Zareagowała Kinga? Nie. Jej twarz pozostała nieruchoma, jakby słowa nie dotyczyły jej osobiście. Jakby oglądała jakiś film: obraz był, ale jego rzeczywistość zatrzymywała się tam, za szkłem ekranu. Tymczasem głos Weroniki uparcie ciągnął dalej:

— Długo milczałam, bo, szczerze mówiąc, było mi ciebie żal. Ale to już przerodziło się w absurd. Wiesz, on już cię nie kocha. Został z litości, z przyzwyczajenia.

*Litość*. To słowo jak ukłucie szpilką, od którego krew nagle wypływa na nadgarstek. Ukłucie w jej pamięć, w najczulsze miejsce — gdy zaczęła podejrzewać, iż ich spojrzenia już dawno nie spotykają się, a słowa wypowiadane w sypialni bardziej przypominały uprzejmą rozmowę sąsiadów niż męża i żony.

— Dobrze. Czego chcesz? — spytała niespodziewanie twardo.

Weronika uśmiechnęła się z wyższością.

— Spotkajmy się. Usłyszysz całą prawdę. Więcej niż można powiedzieć przez telefon.

Dwa dni później rzeczywiście się spotkały. Kinga przyjechała do kawiarni na obrzeżach miasta — miejsce wydawało się duszne i mroczne, ale idealne na takie rozmowy. Weronika już czekała przy stoliku w kącie. Młoda, zadbana, z lekką falą we włosach i udawaną pewnością siebie.

— Dziękuję, iż przyszłaś. Nie każda żona by potrafiła.

Kinga usiadła naprzeciwko, splatając dłonie, by ukryć drżenie palców.

— Kim dla niego jesteś?

Weronika tylko uniosła brwi, jakby wahając się przez chwilę, ale w końcu zaczęła mówić.

Słowa płynęły jak trująca rzeka, rozrywając Kingę od środka. Weronika bez skrępowania opowiadała, jak poznała Marka, jak podróżowali razem, jak dawał jej prezenty. *„Nawet pierścionek… tyle iż nie na tę rękę”* — dodała z tajemniczym uśmiechem. Twierdziła, iż miłość do Kingi wygasła lata temu, iż został tylko dla dzieci i z litości.

Każde jej zdanie brzmiało jak kartka z napisem: *„Wygrałam”*. Kinga ledwo słyszała bicie własnego serca. Siedziała, zaciskając pięści, ale słuchała do końca.

Gdy wróciła tamtego wieczoru do domu, Marek już był. Wszystko wydawało się jak zwykle — jego marynarka wisiała na krześle, w telewizji leciał mecz. ale Kinga nie mogła już milczeć.

— Wynoś się — powiedziała, ledwo przekraczając próg.

— Kinga, o co chodzi? — jego głos brzmiał szczerze zaskoczony.

Nie wytrzymała. Łzy trysnęły nagle, jakby przerwano tamę.

— Wiem wszystko, Marek. Wynoś się. Przecież kochasz inną.

Z początku próbował się tłumaczyć, ale Kinga była nieugięta. Mimo bólu, zdecydowanie wskazała mu drzwi.

Pierwsze miesiące po jego odejściu były trudne. Kuba i Tomek, jej chłopcy, nie rozumieli, dlaczego tata nie wraca. Kuba pytał co noc, czemu ich zostawił; Tomek cicho czekał przy oknie.

Kinga musiała znaleźć nową pracę — sama nie utrzymałaby ich starego mieszkania. Do tego Marek naciskał na „sprawiedliwy” podział majątku. Teraz ich domem stało się maleńkie mieszkanie na przedmieściu: kuchnia tak ciasna, iż można było zrobić w niej cztery kroki, a z okna widać było tylko parking. ale znosiła to. Uśmiechała się do chłopców rano, czytała im bajki na dobranoc. choćby gdy nocą płakała w poduszkę, wierzyła, iż kiedyś będzie lżej.

Marek nie czuł ani ulgi, ani szczęścia. Weronika okazała się zupełnie inna, niż widział przez różowe okulary zauroczenia. Jej ciągłe pretensje, niechęć do codzienności, porównania do „ciekawszych” mężczyzn — zatruwały ich związek. Czul, jak przepaść między nimi rośnie z każdym dniem.

Pewnego dnia Weronika spakowała zimno swoje rzeczy i rzuciła:

— Przepraszam, ale jesteś nudny. Szukam kogoś młodszego, kto dotrzyma mi kroku.

Zniszczyła jego rodzinę dla czegoś, z czego tak łatwo zrezygnowała.

Marek próbował wrócić. Zapukał do drzwi Kingi, błagając o przebaczenie drżącym głosem.

— Wybacz mi. Byłem głupcem. Możemy to naprawić?

Spojrzała na niego z ledwo widocznym uśmiechem. Kogo widziała? Nie tego pewnego siebie mężczyznę, z którym związała życie. Stał przed nią człowiek, który sam pozbawił się wszystkiego — rodziny, szacunku, miłości. choćby dachu nad głową, bo całe pieniądze z podziału mieszkania wydał na remont u Weroniki.

— Nie — odpowiedziała krótko. — Nie ma już dla ciebie miejsca w tym domu.

Jej życie toczyło się dalej. Wciąż mieszkała w małym mieszkaniu, ale znalazła w tym spokój. Stała się wolna. Nauczyła się radzić sobie sama z chłopcami — było ciężko, ale teraz byli rodziną, która budowała życie bez fałszywych obietnic.

Lepiej być samotną, niż z kimś, kto ukradł ci wiarę w miłość.

Z czasem wszystkoRodzina Kingi znalazła w końcu prawdziwe szczęście, a jej dawny mąż został tylko cieniem przeszłości, którego już nikt nie żałował.

Idź do oryginalnego materiału