*Cena szczęścia*
Kacper leżał na kanapie, przymknął oczy i wsłuchiwał się w odgłosy domu oraz te płynące zza okna. Przez szczelne szyby dobiegały stłumione klaksony, syreny policji lub karetki. W sąsiednim mieszkaniu ktoś się kłócił, gdzieś dzwonił telefon, trzasnęły drzwi…
Niegdyś uwielbiał tak leżeć i zgadywać, w którym mieszkaniu oglądają telewizję, a w którym wybucha awantura, na którym piętrze zatrzyma się winda…
— Znowu bujasz w obłokach? A lekcje odrobione?
Kacper przysiągłby, iż to nie złudzenie — usłyszał głos mamy, odległy, ale wyraźny. Wzdrygnął się i otworzył oczy. Pokój był pusty, drzwi do przedpokoju otwarte. Gdyby teraz wyszła stamtąd z ciemności, nie zdziwiłby się — ucieszył. Ale mama już nigdy nie przekroczy tego progu. Od tygodnia nie żyła. A jej głos? Fantomowy ból.
Podniósł się, opuścił stopy na podłogę, poczuł pod stopami miękkie runo dywanu. *„Oszaleję, jeżeli tu zostanę. Trzeba było wziąć bilet powrotny na dzień po pogrzebie, najdalej na drugi”* — pomyślał. Oparł łokcie na kolanach, objął głowę dłońmi i zaczął się kołysać.
Nagły dzwonek telefonu wyrwał go z zamyślenia. Łokieć ześlizgnął się z kolana, głowa szarpnęła w dół. Kacper wstał, sięgnął po telefon ze stołu, choćby nie patrząc na wyświetlacz. Wzrok przykuła kartka: *„Synku, mój jedyny…”*
— Kacper, to ciocia Hania. Jak się trzymasz? Ciężko samemu, co? Może jednak do mnie przyjedziesz?
— Nie, wszystko w porządku. — Odłożył telefon, złożył list i schował go do szuflady w meblościance.
Nie mógł dłużej zostawać sam. Już choćby głosy zaczęły mu się majaczyć. Znów wziął telefon, otworzył listę kontaktów i przewinął. *„Staszek, stary przyjaciel ze studiów. O to mi chodzi!”*
— Staszek, cześć! — powiedział Kacper, gdy usłyszał głos kolegi.
— Hej! Coś nie…
— Nie poznajesz? gwałtownie zapominasz starych kumpli. Nie spodziewałem się po tobie.
— Czekaj. Kacper?! Ty tu jesteś? — uradowany Staszek wrzeszczał mu do ucha.
— Jestem, ale widzę, iż nie tęskniłeś — odparł Kacper z fałszywym urażeniem.
— Jak nie tęskniłem, ty draniu. Nie spodziewałem się — to prawda. Gdzie teraz siedzisz?
— W domu — zmienił ton.
Po tej zmianie Staszek od razu wyczuł, iż coś jest nie tak.
— Mama?
— Nie żyje. Pogrzeb miałem tydzień temu. Dziewięć dni już minęło.
— Współczuję. Widziałem ją pół roku temu. Wyglądała kiepsko, schudła. Ledwo poznałem. Jak długo jeszcze tu jesteś?
— Trzy dni.
— Mam do ciebie przyjechać? Albo nie, lepiej do nas. Oszalejesz tam sam.
— Do was? — powtórzył Kacper.
— No, ożeniłem się. Z Olą. Wyobrażasz sobie? Stoi tu obok, pozdrawia i też cię zaprasza. Wpadaj teraz, akurat na obiad zdążysz. Tylko adres mam nowy. Mieszkanie wzięliśmy z żoną na kredyt.
— Podawaj adres — rzeczowo odparł Kacper.
*„No proszę, ożenił się. Ola od pierwszego roku wariowała za Staszkiem, a on to z Kasią, to z Martą się kręcił, aż mu oczy otworzyłem…”* Kacper gwałtownie się spakował i zamówił taksówkę.
W drodze poprosił kierowcę o postój przy sklepie. Kupił dla siebie i Staszka koniak, dla Oli wino, pudełko czekoladek i wędliny.
Nie czekając na windę, ruszył schodami na szóste piętro. Ostatnie dwa dni nie wychodził z domu. Przyjemnie było rozprostować nogi. Mijając mieszkanie na trzecim piętrze, usłyszał ciche zawodzenie — dziecka czy szczeniaka? Zatrzymał się.
— Hej, kto tam? — zapytał, przyciskając ucho do drzwi.
Zawodzenie ucichło. Stał chwilę i już miał iść dalej, gdy znów dobiegł go monotonny dźwięk.
— Kto tam płacze? — spytał.
— Ja nie płaczę, tylko śpiewam — odpowiedział dziecięcy głosik.
— A czemu pod drzwiami?
— Czekam na mamę.
— Gdzie ona? Jesteś sam?
— Mama pojechała do babci do szpitala, a mnie zamknęła. Jestem chory.
— Zamknęła? Ile masz lat?
— Pięć. A ty kto?
— Ja Kacper. Szedłem i usłyszałem twój śpiew.
— A ja Tomek. Chcesz, powiem ci wierszyk o Mikołaju?
— No dawaj — zgodził się Kacper.
Słuchał z uśmiechem. Sam taki wierszyk znał z dzieciństwa, tylko zapomniał.
— Za wierszyk należy się prezent. Tylko jak ci go dam? Przecież jesteś zamknięty. Zaraz wpadnę do kolegi i wrócę. Dobrze?
— Jaki prezent? Ty jesteś Mikołajem?
— Nie. Czekaj.
Drzwi otworzył Staszek i od razu złapał go w pół.
— Witaj, stary! Ile lat, ile zim.
— Daj człowiekowi się rozebrać — rozległ się kobiecy głos.
Kacper odsunął się i zobaczył w drzwiach pokoju Olę. Zmieniła się, wypiękniała.
— Wchodź, niedawno się wprowadziliśmy, jeszcze nie wszystko ogarnięte — w głosie Staszka brzmiała duma. *Patrz, zazdrość.*
Kacper rozejrzał się i gwizdnął.
— O rany! Nie skromniej. Porządnie u was.
— W długi wlazliśmy, ale przynajmniej osobno od rodziców. Planujemy dziedzica — Staszek promieniał jak nowy samowar.
— Siadajcie od razu do stołu — zadecydowała Ola.
Pili, jedli, wymieniali się nowinami.
— A ty, żonaty? Dzieci masz? — spytała Ola.
I wtedy Kacper przypomniał sobie o chłopcu.
— Słuchajcie, nie wydam się wam niewdzięczny, jeżeli poproszę o cukierki i mandarynki? Na trzecim mieszka chłopiec, powiedział mi wierszyk. Obiecałem mu prezent. Poważny dzieciak, sam w domu.
— Jasne — Ola spakowała torebeczkę ze słodyczami.
Kacper zadzwonił do drzwi na trzecim. Za nimi już nikt nie płakał. Zaskoczyła klamka, drzwi się otKacper uśmiechnął się, patrząc, jak Tomek rozradowany rozpakowuje prezent, i w tej chwili zrozumiał, iż prawdziwe szczęście nie ma ceny — trzeba je po prostu złapać, gdy nadarza się okazja.