Cena radości

newsempire24.com 1 tydzień temu

*Cena szczęścia*

Kacper leżał na kanapie, przymknął oczy i wsłuchiwał się w odgłosy domu oraz te płynące zza okna. Przez szczelne szyby dobiegały stłumione klaksony, syreny policji lub karetki. W sąsiednim mieszkaniu ktoś się kłócił, gdzieś dzwonił telefon, trzasnęły drzwi…

Niegdyś uwielbiał tak leżeć i zgadywać, w którym mieszkaniu oglądają telewizję, a w którym wybucha awantura, na którym piętrze zatrzyma się winda…

— Znowu bujasz w obłokach? A lekcje odrobione?

Kacper przysiągłby, iż to nie złudzenie — usłyszał głos mamy, odległy, ale wyraźny. Wzdrygnął się i otworzył oczy. Pokój był pusty, drzwi do przedpokoju otwarte. Gdyby teraz wyszła stamtąd z ciemności, nie zdziwiłby się — ucieszył. Ale mama już nigdy nie przekroczy tego progu. Od tygodnia nie żyła. A jej głos? Fantomowy ból.

Podniósł się, opuścił stopy na podłogę, poczuł pod stopami miękkie runo dywanu. *„Oszaleję, jeżeli tu zostanę. Trzeba było wziąć bilet powrotny na dzień po pogrzebie, najdalej na drugi”* — pomyślał. Oparł łokcie na kolanach, objął głowę dłońmi i zaczął się kołysać.

Nagły dzwonek telefonu wyrwał go z zamyślenia. Łokieć ześlizgnął się z kolana, głowa szarpnęła w dół. Kacper wstał, sięgnął po telefon ze stołu, choćby nie patrząc na wyświetlacz. Wzrok przykuła kartka: *„Synku, mój jedyny…”*

— Kacper, to ciocia Hania. Jak się trzymasz? Ciężko samemu, co? Może jednak do mnie przyjedziesz?

— Nie, wszystko w porządku. — Odłożył telefon, złożył list i schował go do szuflady w meblościance.

Nie mógł dłużej zostawać sam. Już choćby głosy zaczęły mu się majaczyć. Znów wziął telefon, otworzył listę kontaktów i przewinął. *„Staszek, stary przyjaciel ze studiów. O to mi chodzi!”*

— Staszek, cześć! — powiedział Kacper, gdy usłyszał głos kolegi.

— Hej! Coś nie…

— Nie poznajesz? gwałtownie zapominasz starych kumpli. Nie spodziewałem się po tobie.

— Czekaj. Kacper?! Ty tu jesteś? — uradowany Staszek wrzeszczał mu do ucha.

— Jestem, ale widzę, iż nie tęskniłeś — odparł Kacper z fałszywym urażeniem.

— Jak nie tęskniłem, ty draniu. Nie spodziewałem się — to prawda. Gdzie teraz siedzisz?

— W domu — zmienił ton.

Po tej zmianie Staszek od razu wyczuł, iż coś jest nie tak.

— Mama?

— Nie żyje. Pogrzeb miałem tydzień temu. Dziewięć dni już minęło.

— Współczuję. Widziałem ją pół roku temu. Wyglądała kiepsko, schudła. Ledwo poznałem. Jak długo jeszcze tu jesteś?

— Trzy dni.

— Mam do ciebie przyjechać? Albo nie, lepiej do nas. Oszalejesz tam sam.

— Do was? — powtórzył Kacper.

— No, ożeniłem się. Z Olą. Wyobrażasz sobie? Stoi tu obok, pozdrawia i też cię zaprasza. Wpadaj teraz, akurat na obiad zdążysz. Tylko adres mam nowy. Mieszkanie wzięliśmy z żoną na kredyt.

— Podawaj adres — rzeczowo odparł Kacper.

*„No proszę, ożenił się. Ola od pierwszego roku wariowała za Staszkiem, a on to z Kasią, to z Martą się kręcił, aż mu oczy otworzyłem…”* Kacper gwałtownie się spakował i zamówił taksówkę.

W drodze poprosił kierowcę o postój przy sklepie. Kupił dla siebie i Staszka koniak, dla Oli wino, pudełko czekoladek i wędliny.

Nie czekając na windę, ruszył schodami na szóste piętro. Ostatnie dwa dni nie wychodził z domu. Przyjemnie było rozprostować nogi. Mijając mieszkanie na trzecim piętrze, usłyszał ciche zawodzenie — dziecka czy szczeniaka? Zatrzymał się.

— Hej, kto tam? — zapytał, przyciskając ucho do drzwi.

Zawodzenie ucichło. Stał chwilę i już miał iść dalej, gdy znów dobiegł go monotonny dźwięk.

— Kto tam płacze? — spytał.

— Ja nie płaczę, tylko śpiewam — odpowiedział dziecięcy głosik.

— A czemu pod drzwiami?

— Czekam na mamę.

— Gdzie ona? Jesteś sam?

— Mama pojechała do babci do szpitala, a mnie zamknęła. Jestem chory.

— Zamknęła? Ile masz lat?

— Pięć. A ty kto?

— Ja Kacper. Szedłem i usłyszałem twój śpiew.

— A ja Tomek. Chcesz, powiem ci wierszyk o Mikołaju?

— No dawaj — zgodził się Kacper.

Słuchał z uśmiechem. Sam taki wierszyk znał z dzieciństwa, tylko zapomniał.

— Za wierszyk należy się prezent. Tylko jak ci go dam? Przecież jesteś zamknięty. Zaraz wpadnę do kolegi i wrócę. Dobrze?

— Jaki prezent? Ty jesteś Mikołajem?

— Nie. Czekaj.

Drzwi otworzył Staszek i od razu złapał go w pół.

— Witaj, stary! Ile lat, ile zim.

— Daj człowiekowi się rozebrać — rozległ się kobiecy głos.

Kacper odsunął się i zobaczył w drzwiach pokoju Olę. Zmieniła się, wypiękniała.

— Wchodź, niedawno się wprowadziliśmy, jeszcze nie wszystko ogarnięte — w głosie Staszka brzmiała duma. *Patrz, zazdrość.*

Kacper rozejrzał się i gwizdnął.

— O rany! Nie skromniej. Porządnie u was.

— W długi wlazliśmy, ale przynajmniej osobno od rodziców. Planujemy dziedzica — Staszek promieniał jak nowy samowar.

— Siadajcie od razu do stołu — zadecydowała Ola.

Pili, jedli, wymieniali się nowinami.

— A ty, żonaty? Dzieci masz? — spytała Ola.

I wtedy Kacper przypomniał sobie o chłopcu.

— Słuchajcie, nie wydam się wam niewdzięczny, jeżeli poproszę o cukierki i mandarynki? Na trzecim mieszka chłopiec, powiedział mi wierszyk. Obiecałem mu prezent. Poważny dzieciak, sam w domu.

— Jasne — Ola spakowała torebeczkę ze słodyczami.

Kacper zadzwonił do drzwi na trzecim. Za nimi już nikt nie płakał. Zaskoczyła klamka, drzwi się otKacper uśmiechnął się, patrząc, jak Tomek rozradowany rozpakowuje prezent, i w tej chwili zrozumiał, iż prawdziwe szczęście nie ma ceny — trzeba je po prostu złapać, gdy nadarza się okazja.

Idź do oryginalnego materiału