Tak więc siedziałem w Kapan An,
jednym z trzech karawanserajów na czarsziji, skopskiej (albo skopijskiej) starówce.
Zbliżało się południe, więc z pobliskich minaretów popłynął
zaśpiew wzywający wierzących muzułmanów do jednej z pięciu
codziennych modlitw. Przez chwilę można było pomyśleć, że
znajdowało się gdzieś w Azji – ale nie: była to jak najbardziej
Europa, choć po pięćsetletniej tureckiej okupacji.
Kapan An |
Jako, że
Kapan An jako jedyny z miejscowych hanów spełniał jeszcze funkcje zajazdu niedługo dostałem zamówiony obiad – na pierwsze danie
tarator, bułgarski chłodnik z kefiru z ogórkiem, oliwą i
orzechami, daleki krewny naszego chłodnika litewskiego.
Mroczne wnętrza karawanseraju |
Specjalnie
napisałem bułgarski – Macedończycy i Bułgarzy stanowili onegdaj
ludność Carstwa Bułgarii ze stolicą w Ochrydzie (chciałem
napisać, iż stanowili jeden naród, ale w Średniowieczu narodów
raczej nie było) i do dziś niektórzy (głównie Bułgarzy) uważają
język macedoński za bułgarski dialekt. Swoją drogą w Macedonii
jest najlepszy tarator w całej byłej Jugosławii.
Tarator, acz produkcji Autora |
Na drugie
danie były tradycyjne kebabcze (gdzie indziej zwane czevapczicze na
przykład) wspólne bałkańskie tureckie dziedzictwo kulinarne –
mielone grillowane mięso, z sałatką szopską. A może tavce gravce,
miejscowa fasola? Nie pamiętam, ale to chyba nie jest istotne dla
fabuły. Ważne, iż było tłusto i smacznie (często są to
synonimy).
Macedońska kuchnia |
Tłuste danie popić należy – w celach leczniczych
– jakimś medykamentem: albo lampką vraneca, endemicznej odmiany
wina, albo gorzkim jakimś dekotem, możliwe, iż z dodatkiem pelinu,
czyli po naszemu piołunu. Rakiji nie lubię, ot co.
Najedzonym
można iść na czarsziję – jak wspominałem, trzecią największą
turecką starówkę w Europie, dawną dzielnicę handlową. Kiedyś
były tu tylko zakłady rzemieślnicze oferujące konsumentom swe
wyroby, dziś głównie sklepy, na przykład złotników, i
niewielkie knajpki. Oraz najstarszy fryzjer na Bałkanach.
Najstarszy fryzjer na Bałkanach |
Zanim
jednak wyruszymy, jeszcze słowo o reszcie skopskich karawanserajach:
z pozostałych jeden, Suli An, odbudowany po tragicznym trzęsieniu ziemi z 1962 przez polskich architektów mieści Akademię Sztuk
Pięknych, drugi, Kurshumli An, stoi nieużywany.
Suli An |
Kurszumli An |
W każdym razie
czarszija to chyba największa atrakcja Skopje – jak powiedziałby
pan Makłowicz, nagrywający tu odcinek jednej ze swoich kulinarnych
podróży, najbardziej emblematyczna.
Emblematyczne miejsce makłowiczowego gotowania |
Lubię się tamtędy
przechadzać. Zjeść także, choć niekoniecznie wypić. Niektóre
knajpki przez cały czas prowadzą muzułmanie, i alkoholu tam nie dostaniemy.
Skosztować za to możemy tam herbatę – na sposób turecki.
Niezwykle słodką i podaną w charakterystycznej szklaneczce w
kształcie wazonu. Zresztą dostaniemy ją w całym dawnym świecie
osmańskim, czasem jako darmowy dodatek do transakcji, czasem jako
zwykły poczęstunek – podobny zwyczaj spotkałem też i w innych
zakamarkach islamskiej ekumeny. Jako ciekawostkę warto dodać, iż w
Turcji herbatę napojem narodowym uczynił Ataturk. Twórca państwa
(i Ojciec Narodu) ewidentnie nie był zwolennikiem tak kochanej przez
Osmanów kawy (owszem, niektórzy mułłowie protestowali przeciwko
jej piciu, bo to używka, a tych Koran zabrania, ale mistycy sufich
nie wyobrażali sobie bez niej medytacji) – zarządził więc, może
zapatrzony w Brytyjczyków, modę na herbatę, na całe szczęście
bez mleka, bo tak pito ją i przed Ataturkiem.
Herbata po turecku |
Jako ciekawostkę
ciekawostki dodam, iż kawa, będąca tak emblematyczna dla
wiedeńskich lokali trafiła na habsburskie stoły dzięki Polakom –
pierwsze kawiarnie założyli nasi rodacy: raczono w nich
Wiedeńczyków palonym ziarnem zdobytym na Turkach w czasie kampanii
Jana III.
Ale oczywiście to herbata rządzi. Do tego można
przekąsić burka – czyli popularny na całych Bałkanach
fast-food, albo ohydnie słodką baklawę. choćby ja, który lubi
słodycze jak mało kto, wymięka góra po drugim kawałku. Ciastko
jest tak słodkie, iż aż mdłe, niczym legumina z piosenki Homo
Homini o Karolinie.
Herbata, buza i bakława |
Z kulinarnych ciekawostek – wszędzie w
Macedonii (znaczy, w Macedonii Północnej) napić się można buzy (albo bozy) –
to napój z lekko fermentowanych ziaren zbóż, coś jak
południowoamerykańska chicha albo zacier na bimber. To ostatnie
porównanie może tłumaczyć, dlaczego najlepszą buzę – buzę
makedonikę – piłem na rynku w Białymstoku. Ot, w Dwudziestoleciu
na Podlasie przywiało za pracą grupę Macedończyków, i przywieźli
do tego multikulturalnego rejonu kilka swoich tradycji.
Rynek w Białymstoku, gdzie serwują najlepszą buzę makedonikę |
Z tą
sielską starówką graniczy – przez osmański most na Wardarze,
przetrwały tragiczne trzęsienie – nowe Skopje. Wybudowane na
początku XXI wieku straszy swoją gigantomanią – o tym zresztą
zdaje się wspominałem – i kiczem ocierającym się o znany na
Bałkanach mafijny barok. Doskonale rozumiem tą próbę zbudowania
przez Macedończyków nowej tożsamości, są nowym narodem, który
ze wszystkich stron ma pod górkę, ale czemu nie mogą, jak Bułgarzy
z Nesebyrem, nawiązać do tej swojej skopijskiej czarsziji albo z
piękna Ochrydy, tylko wymyślają potworki o których będzie w
następnym wpisie? Czyżby aż tak nie chcieli nawiązywać do
osmańskiej, muzułmańskiej, przeszłości tych ziem? Możliwe,
zwłaszcza, iż i na samej starówce zdarzają się niezbyt
macedońskie symbole narodowe.
Pit-bazar |