Barbara siedziała na zniszczonej kanapie w swoim mieszkaniu we Wrocławiu, wpatrując się w wyblakłe tapety, których nie zmieniała od dwudziestu lat. Jej dłonie, spracowane latami prania, gotowania i sprzątania, bezwładnie spoczywały na kolanach. Była matką trojga dzieci, żoną, która zawsze stawiała rodzinę na pierwszym miejscu. Ale w wieku czterdziestu ośmiu lat nagle dotarło do niej: całe życie była nie matką, nie żoną, ale służącą. Służącą we własnym domu, gdzie jej pragnienia i marzenia dawno rozpłynęły się w codziennej rutynie.
Jej dzieci — Krzysztof, Kinga i Ania — były centrum jej świata. Od dnia ich narodzin Barbara zapomniała, co znaczy myśleć o sobie. Wstawała o piątej rano, by przygotować śniadanie, pakowała ich do szkoły, sprawdzała lekcje, prała ubrania, podczas gdy jej własne sukienki niszczały w szafie. Gdy Krzysztof w dzieciństwie zachorował, nocami czuwała przy jego łóżku, zapominając o śnie. Gdy Kinga zapragnęła tańca, Barbara oszczędzała na wszystkim, by opłacić zajęcia. Gdy Ania marzyła o nowym telefonie, dorabiała, by spełnić jej zachciankę. Nigdy nie pytała, czego chce ona sama. Zdawało jej się, iż jej rola — to oddawać wszystko, do ostatniego grosza.
Jej mąż, Marek, nie był lepszy. Wracał z pracy, siadał przed telewizorem i czekał na obiad, jakby to było oczywiste. „Jesteś matką, twoim obowiązkiem jest…” — mówił, gdy Barbara odważyła się poskarżyć na zmęczenie. Milczała, połykając łzy, i kręciła się jak wiewiórka w kołowrotku. Jej życie sprowadzało się do jednego: uszczęśliwiać innych, choćby jeżeli dla niej samej zostawały tylko okruchy ich uwagi. Dzieci rosły, stawały się coraz bardziej samodzielne, ale ich żądania nie malały. „Mamo, ugotuj coś dobrego”, „Mamo, wypierz mi spodnie”, „Mamo, daj pieniądze do kina”. Barbara spełniała wszystko, jak automat, nie zauważając, jak jej własne życie umyka.
Teraz, w wieku czterdziestu ośmiu lat, czuła się jak cień. W lustrze widziała kobietę ze zmęczonymi oczami, z siwizną, której nie miała czasu farbować, z dłońmi zgrubiałymi od pracy. Jej przyjaciółka, Bogna, pewnego dnia rzuciła: „Basia, żyjesz dla innych. A gdzie ty jesteś?” Te słowa zabolały, ale odsunęła je od siebie. Czy mogła zrobić inaczej? Przecież była matką, żoną, jej obowiązkiem — troszczyć się o rodzinę. Ale głęboko w sercu coś zaczęło tlić — iskra, która niedługo przewróciła jej świat do góry nogami.
Przełom nastąpił niespodziewanie. Tego dnia Kinga, już dorosła, rzuciła obojętnie: „Mamo, znowu źle wyprałaś, zniszczyłaś moje rzeczy!” Barbara, która całą noc prasowała jej ubrania, nagle zastygła. Coś w niej pękło. Spojrzała na córkę, na porozrzucane po pokoju ciuchy, na kuchnię pełną brudnych naczyń i zrozumiała: nie może już dłużej. Nie chce. Tego wieczoru nie ugotowała kolacji. Po raz pierwszy od dwudziestu lat zamknęła się w swoim pokoju i zapłakała — nie z powodu urazy, ale z przerażenia, iż jej życie przeszło obok.
Następnego dnia Barbara zrobiła coś, czego nigdy wcześniej nie robiła: poszła do fryzjera. Siedziała na fotelu, obserwując, jak nożyce ścinają jej matowe włosy, i czuła, jak z każdym cięciem znika ciężar przeszłości. Kupiła sobie sukienkę — pierwszą od lat, nie myśląc, czy spodoba się dzieciom czy mężowi. Zapisała się na kurs malarstBarbara poczuła, jak wolność powoli wypełnia jej serce, i postanowiła, iż już nigdy nie pozwoli, by jej życie przeszło obok niej niezauważone.