Podróżując często szukamy tzw. naszych miejsc. Muszą one spełniać kilka kryteriów. Powinny być dzikie, pozwalać na uprawianie różnych form aktywnej turystyki, oferować liczne punkty widokowe oraz nie być zatłoczone. I w Andaluzji takim właśnie miejscem okazało się… Cabo de Gata. Dodatkowo, był to doskonały cel kamperowego road tripu, który stanowił też zwieńczenie naszej andaluzyjskiej przygody.
O Cabo de Gata słów kilka
Zacznijmy od tego, czym w ogóle jest Cabo de Gata. Pod nazwą tą kryje się przylądek, stanowiący obszar krajobrazu chronionego (Parque Natural del Cabo de Gata-Níjar), położony na wschód od Almerii. Co ważne, znajduje się pod protektoratem UNESCO wchodząc na listę rezerwatów biosfery. Na pierwszy rzut oka Cabo de Gata może sprawiać wrażenie miejsca o surowym krajobrazie, w którym dominują skały pochodzenia wulkanicznego i rozległe, dość puste przestrzenie. Równocześnie jednak, tutejsza linia brzegowa uznawana jest za jedną z piękniejszych i bardziej różnorodnych w całej Hiszpanii. Wspaniałe plaże i klify stanowią niezaprzeczalny wabik na turystów. Na terenie Cabo de Gata znajdują się również bagna i słone jeziora. A te przyciągają… ptaki, w tym przede wszystkim flamingi. Z racji wielkości, Cabo de Gata to interesujący kierunek road tripu. Warto jednak pamiętać, iż ze względu na znajdujący się tam park przyrody, nie można nocować poza wyznaczonymi miejscami lub płatnymi campingami. Aczkolwiek jest na to sposób, o którym za chwilę Wam opowiemy.



Cabo de Gata – nasza wizyta
Na Cabo de Gata mieliśmy przeznaczone półtora dnia. Jest to stanowczo za mało na tak rozległy teren. Mimo to chcieliśmy z naszego pobytu w tym zakątku Andaluzji wycisnąć jak najwięcej. Plan był więc ambitny i napięty. Co nam z niego wyszło?
Dojazd do Cabo de Gata
Noc poprzedzającą wycieczkę do Cabo de Gata spędziliśmy w okolicach miasteczka Calahonda, na parkingu przy szosie N-340. W marcu było tam bardzo spokojnie. W szczególności, iż podobnych parkingów jest w tej okolicy sporo, a sama szosa nie była zbyt ruchliwa. Więc fani nocowania na dziko mają tam w czym wybierać. Stamtąd mieliśmy do pokonania ok. 140 km, częściowo autostradą, dzięki czemu choćby sporych rozmiarów kamperem można było tę trasę zrealizować całkiem sprawnie.



Słone jezioro i flamingi
Po dotarciu na miejsce, pierwszy przystanek zrobiliśmy na niewielkim parkingu obok słonego jeziora, przy drodze do miejscowości Cabo de Gata. Znajduje się tu specjalny punkt obserwacyjny, z którego podziwiać można brodzące po płytkiej wodze ptaki. Oczywiście głównie zobaczyć tu można flamingi. I nie inaczej było podczas naszej wizyty. Ptaki znajdowały się jednak w znacznej odległości, co bez teleobiektywu nieco utrudniało ich sfotografowanie. Natomiast, jeżeli jesteście fanami ornitologii, to na Cabo de Gata będziecie mieli co robić.


Faro de Cabo de Gata
W najbardziej na południe wysuniętym punkcie Cabo de Gata wznosi się latarnia morska. Trasa do niej biegnie najpierw wzdłuż wybrzeża, następnie wspina się stromą, wąską drogą po skalnym zboczu, by następnie zjechać ponownie nad brzeg morza. Kampera zaparkowaliśmy na sporym placyku nieco poniżej latarni, by następnie w huraganowym wietrze udać się bezpośrednio w jej okolice. Widoki były obłędne. W szczególności na Arrecife de las Sirenas. Rafa ta prawdopodobnie zawdzięcza swoją nazwę… fokom. Przed wiekami żeglarze widząc je z oddali, myśleli, iż to syreny. Niestety foki od dawna nie mieszkają już w tej okolicy, podobnie zresztą… jak syreny. Nazwa pozostała, a skały robią ogromne wrażenie.






Trekking z Faro de Cabo de Gata do Playa de Mónsul
Ponieważ poruszanie się dużym kamperem po Cabo de Gata nie zawsze jest możliwe (niektóre drogi są wąskie, bardzo nierówne lub za strome), to z okolic latarni morskiej postanowiliśmy pieszo udać się do jednej ze słynniejszych plaże tej okolicy, czyli Playa de Mónsul. Szlak prowadzi początkowo szutrową drogą wzdłuż wybrzeża, która po ok. 2 km zaczyna piąć się zakosami na przełęcz Collado de Vela Blanca. Z niej mogliśmy podziwiać bardzo rozległe widoki na tę część Cabo de Gata. I musimy przyznać, iż było się czym zachwycać!



Z przełęczy szlak przeprowadził nas w dół, ku pierwszym zatoczkom z plażami. Najpierw zawitaliśmy na Cala Carbón, a następnie na Ensenada de la Media Luna. Później przeszliśmy bezpośrednio na Playa de Mónsul, której znakiem rozpoznawczym jest charakterystyczna, ogromna skała znajdująca się tuż przy brzegu. Dysponując większą ilością czasu moglibyśmy odwiedzić znajdujące się nieco dalej plaże. A tych jest tam pod dostatkiem. Zamiast tego wyruszyliśmy w drogę powrotną. Tu musieliśmy podążać tym samym szlakiem, jakim się tam dostaliśmy. Nie było niestety opcji, by zrobić pętlę. W sumie pokonaliśmy ok. 15 km, co zajęło nam jakieś 4 godziny.







Carboneras i dziki nocleg
Przed zapadnięciem zmierzchu udaliśmy się do miasta Carboneras. Znajduje się przy północno wschodnim krańcu Cabo de Gata i chroniącego go rezerwatu. Dlatego wyjeżdżając kawałek za miasto, w okolice Playa de la Galera, można już legalnie nocować na dziko. A raczej, parkować. Bo biwakowanie w Hiszpanii jest zakazane (pod słowem tym rozumiane jest wystawianie różnych, campingowych gadżetów typu stół i krzesła, stawianie czy rozwieszanie lampek etc.). Oprócz nas w okolicy stało kilka kamperów czy kampervanów. Jednak o tłoku nie było mowy. Zaletą tej okolicy było to, iż tam akurat nie wiało. Prawdopodobnie była to zasługa wzgórza z Torre del Rayo, które osłaniało nas przed silnymi podmuchami wiatru.

Hippie temple
Po śniadaniu postanowiliśmy udać się na spacer po okolicy. Pierwsze kroki skierowaliśmy ku miejscu, które na mapach oznaczone było jako… hippie temple (Templo hippie Miguel Ángel). I tak, chodzi o hipisowską świątynię. Miejsce to stworzone zostało przez mieszkańca Carboneras, czyli Ángela el Madrileña.


To dość barwna postać. Nie dość, iż przez 30 lat pracował jako policjant, to dodatkowo był buddystą, nurkiem czy rybakiem. w tej chwili przebywa na emeryturze. I w jej trakcie, spacerując po okolicach plaży la Galera, dostrzegł sporo leżących kamieni. Zaczął z nich układać kopczyk i z zaskoczeniem stwierdził, iż to całkiem relaksujące zajęcie. Od tego momentu wpadał tam częściej i tworzył coraz to większe i bardziej skomplikowane konstrukcje. Kiedy było ich już sporo, uznał, iż warto zapytać się lokalnych władz, czy to co robi jest w ogóle legalne. Park przyrody skierował go do osób odpowiedzialnych za wybrzeże. A ci stwierdzili, iż dopóki jego kamienne konstrukcje są w 100% naturalne i do ich powstania nie jest używany cement, to… może je budować. Z czasem ta swoista świątynia relaksu i dumania zaczęła przyciągać turystów. Ci również stawiali tam małe kopczyki, przynosili pomalowane przez siebie kamienia, zostawiali intencje czy wspomnienia po ich bliskich, którzy już odeszli. Hippie temple była już wielokrotnie niszczona przez sztormy i burze. Ale Ángel el Madrileñ za każdym razem ją odbudowuje. I trzeba przyznać, iż miejsce jest na swój sposób magiczne i piękne. Bo nie dość, iż malowniczo położone, to ma jakąś niepowtarzalną atmosferę, która z jednej strony wywołuje radość, a z drugiej skłania do zadumy.




Playa de los Muertos
Po pobycie w hipisowskiej świątyni przejechaliśmy za zachodni kraniec Carboneras, by odwiedzić kolejną, słynną plażę. Playa de los Muertos pojawia się chyba we wszystkich zestawieniach najpiękniejszych miejsc na terenie Cabo de Gata. W jej okolice wiedzie niezła, asfaltowa, szeroka szosa. Kampera zaparkowaliśmy na sporym parkingu, z którego szlak przeprowadza w dół, bezpośrednio do plaży. Już idąc, mogliśmy podziwiać całkiem rozległe widoki. Jednak najpiękniej plaża prezentuje się, gdy człowiek już na niej stanie. Fakt, gdy spojrzy się na wschód, to głównie rzucają się w oczy zabudowania cementowni. Ale skieruje się wzrok na zachód, wtedy podziwiać można wspaniałe skały, biel piasku i intensywnie błękitny kolor morza. Mimo dość dynamicznej aury spotkaliśmy tam trochę plażowiczów. Większość osób, podobnie jak i my, spacerowało i robiło zdjęcia. A po te warto też wybrać się na punkt widokowy ponad plażą, do którego dojść można stromą ścieżką bliżej jej wschodniego krańca.



Trekking do Torreón de Mesa Roldán
Pieszą wycieczkę można kontynuować dalej i wyżej, a dokładniej na pobliskie wzgórze, na którym wznosi się Torreón de Mesa Roldán. Mniejszym autem lub motocyklem da się tam też wjechać. Do wieży wiedzie nowa, asfaltowa szosa. My jednak postanowiliśmy się wdrapać tam o własnych siłach. Co przy wciąż huraganowym wietrze stanowiło jednak pewne wyzwanie. Ale było warto! Bo widoki, jakie spod Torreón de Mesa Roldán rozciągają się w kierunku zachodnim, są po prostu bajkowe. Wzburzone morza, liczne plaże i zatoki, góry. No coś wspaniałego! I o ile na wzgórze wchodziliśmy wzdłuż drogi, o tyle do parkingu zeszliśmy szlakiem, który całkiem przyjemne trawersuje zbocza.



Agua Amarga
Ostatnim miejscem, jakie odwiedziliśmy podczas naszego pobytu na Cabo de Gata, było miasteczko Agua Amarga. Słynie z jednolitej, białej zabudowy oraz cuevas. To niewielkie jaskinie, które powstały w wyniku erozji w obrębie skalnego zbocza przy zachodnim krańcu plaży. Według jednej z lokalnych historii zamieszkiwali je kiedyś pracownicy kolei, którzy transportowali rudę żelaza. Później, jednak, w okresie ich największej popularności, zamieszkali tam… hipisi. Jak widać, motyw hipisowski jest na Cabo de Gata dość popularny. Agua Amarga, jak i jej plaża, są całkiem malownicze. To dobre miejsce na krótki spacer połączony z relaksem. W marcu było tu dość pusto, ale w okresie raczej musicie się liczyć ze sporym ruchem i tłokiem na plaży.



Cabo de Gata – nasze wrażenia
W Agua Amarga zakończyliśmy naszą przygodę z Cabo de Gata. I jedno jest pewne. Kiedyś musimy tam wrócić. Najlepiej… z rowerami. Oczywiście przy marcowych, huraganowych wiatrach raczej średnio by się sprawdziły. Ale, gdyby trafić tam na bardziej sprzyjającą aurę, to będą stanowić idealny środek transportu do eksplorowania tutejszych zatoczek z plażami, punktów widokowych czy najciekawszych miejscowości. Na Cabo de Gata jest wyznaczonych sporo szlaków pieszych i rowerowych, a wiele dróg jest raczej mało obleganych przez auta, więc planowanie wycieczek raczej nie powinno nastręczać problemu. I na pewno warto dysponować większą ilością czasu. Cabo de Gata to miejsce na wskroś piękne i ciekawe, które dodatkowo poza sezonem pozwalało cieszyć się całkiem kameralną atmosferą. Dlatego jeżeli planujecie wizytę w Andaluzji, to koniecznie odwiedźcie Cabo de Gata. Nie pożałujecie!
Jeśli artykuł ten jest dla Was przydatny, zainspirował Was lub się Wam spodobał, będzie nam bardzo miło, jeżeli postawicie nam wirtualną kawę. Mała rzecz, a wesprze naszą blogową działalność!

Post Cabo de Gata – najpiękniejsze miejsce, jakie odwiedziliśmy w Andaluzji pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.