Były mąż obudził dzwonkiem – jak mogłam zapomnieć wyłączyć dźwięk na noc?

newsempire24.com 1 dzień temu

No tak to się nie dzieje.

Obudził mnie telefon od byłego męża. I jak mogłam zapomnieć wyciszyć go na noc? Zamiast “halo” ziewnęłam, żeby wiedział, iż mnie obudził. Długo się tłumaczył, monotonnie rozprawiał o pogodzie, pracy, wiadomościach z telewizji. Przygotowywał grunt do czegoś. Weronika go nie poganiała, nie odpowiadała. Czasem tylko kiwała głową, jakby mógł to zobaczyć.

A on chyba naprawdę widział. Piętnaście lat małżeństwa to klucz do nadludzkich zdolności. Poszła do kuchni jak stała, tylko w majtkach, włączyła głośnomówiący, położyła telefon na stole i otworzyła lodówkę. Jej puste, białe półki od dawna były brudne i obrażone. Na drzwiach stała butelka wina, a obok wcisnięta paczka sklepowego sera w trójkątnym opakowaniu.
– Jak tam u Zosi?

Na imię córki musiała zareagować:
– A ty do niej nie dzwoniłeś, czy co?
– Dzwoniłem – były zaczął gwałtownie mówić – w czwartek gadaliśmy. Powiedziała, iż wszystko gra. “Kwitnie i pachnie” – zaśmiał się – a jeszcze mówiła, iż na tydzień wypadasz z obiegu, jedziesz na wakacje. Wzbogaciłaś się, matko? Dokąd lecisz? A twoje uczennice? Na wakacje puściłaś?

Wzięła łyk prosto z butelki, przytknęła telefon do ucha, żeby czuły mikrofon nie złapał, jak drży jej ręka, gdy szklane gardło uderza o kubek. Przełknęła, zebrała się i uśmiechnęła się kokieteryjnie:

– Mam dość wszystkiego. Mam prawo do tygodnia pod palmami z morzem. Jeszcze nie teraz. Miesiąc mam w zapasie. Zazdrościsz?
– Oczywiście – przerwa – iż nie. Były włączył się w starą grę.
– Przywiozę ci – pauza – nic. – Weronika się rozluźniła. – A czego adekwatnie chciałeś?
– Strasznie mi głupio prosić, ale trochę się zadłużyłem. Pożyczysz sto euro do końca miesiąca? Niespodziewane wydatki…
– Mmmm – odcięła kawałek sera i położyła na języku jak cukierek. – interesujące jakie to wydatki.

– Poznałem kobietę. Taka dobra kobieta. Bardzo dobra.
Bez powodu, dziwna, nielogiczna zazdrość ścisnęła Weronikę za gardło:
– To ją poproś! – przed oczami obraz: jeszcze przyszły mąż dwadzieścia lat temu, wysoki, chudy, długa według ówczesnej mody grzywka dzieli twarz na pół białymi piórami; uśmiech też krzywy, widać ostry kieł, a obok nie ona, tylko jakaś obca baba w mini i z czerwoną szminką.
– Lalu, co się stało? – głos zmienił się na ten znajomy, swojski. Od troski zaschło w gardle, oczy zabolały, zaraz się rozpłacze.

– Nic. Nie wyspałam się. Wybacz. Zaraz przeleję. Miłego dnia.
Gdy klikała w aplikacji bankowej, przyszła wiadomość od Krzysztofa:
“Dzień dobry, kochana! Cudowny dzień. Może urządzimy piknik nad jeziorem? Mogę po ciebie podjechać o 15.00”
– I ty mi tu! Spadajcie już wszyscy! – złość wybiła głupie łzy. W końcu nalała do kubka, wypiła, przeżuła ser. Podeszła do lustra w przedpokoju, powiodła dłonią po prawej stronie, na granicy czarnej koronkowej bielizny i białej skóry, bojąc się dotknąć nieco dalej, maleńkiego zgrubienia, nie większego niż pryszcz, w pachwinie, w tym miejscu, które wszyscy golą nie patrząc. Nic się nie zmieniło. Był na miejscu. Potem pod prysznic, myjką aż do zaczerwienienia, szampon dwa razy, maseczka, płatki, suszarka. Włączyła laptopa. Posypały się powiadomienia z mediów. Włożyła bluzę.

Otworzyła pierwszą lepszą wiadomość:
“Dzień dobry! Chciałbym uczyć się niemieckiego od podstaw. Czy ma pani jeszcze wolne terminy? Jakie są formy płatności?”
Ręce same wiedziały, co pisać. Rutyna dodawała siły. Wysyłając odpowiedź, przypadkiem kliknęła w awatar i zobaczyła zmęczenie i samotność. Ścisnęło.
“Ile razy w tygodniu chciałby pan mieć zajęcia? Muszę od razu uprzedzić, iż od pierwszego do dziesiątego nie będzie lekcji. Może w ogóle nigdy, bo umrę” – napisała i skasowała do “nie będzie”.

Odpowiedział od razu:
“Trzy razy w tygodniu. Czasowo jestem elastyczny. Pracuję zdalnie. Mogę się dostosować.”
“Dzisiaj o 17.00 czasu berlińskiego?”
“Pasuje.”

Zosia zadzwoniła, gdy zupa azjatycka była prawie zjedzona. Kiedyś ten rosół z kurczaka nazywały kacem.
“Mamusiu, jak tam?”

“Świetnie. Jem. Rozpraszasz mnie.” – mamrotała ze strachu.
“A my się zbieramy na plażę. Dzwonił tata. Coś mu się w tobie nie podobało…” – słychać było gwar obcego miasta, samochody i niepokój.
“Nie podobam mu się już od pięciu lat.”
“Jak ironizujesz, to znaczy, iż wszystko w porządku. Nie mylę się?”

“Dziecko, jak tam? Tęsknię.”
“Ja też!”

Gadały o niczym. Przez telefon razem spotkały znajomych, jechały metrem do Barcelonety, szukały miejsca i leżaka. Przebijało się hiszpańskie słońce, plusk fal. Morze zasłaniało wszystko złe. Odłożyły słuchawkę i rozeszły się. Jedna do przodu, druga na skraj. Ale z pamięcią o beztrosko – pięknym. Weronika spojrzała na zegarek. Prawie piąta. Wciąż tam, złota i dźwięczna, przy córce, machinalnie włączyła laptop. I jak w mróz, jak w przerębel, weszła na wideokonferencję z nowym uczniem, tym, który o sobie powiedział, iż jest elastyczny. Oczy! To było pierwsze zanurzenie. Do środka! Na wywrót kiszek! Do bólu, do skurczu. Oszłomowało. Bełkotała coś o niemieckiej gramatyce i przepraszała. Sama nie wiedziała czemu. Bała się podnieść wzrok, jednocześnie nie mogła go opuścić. Gdy skończyły się czterdzieści pięć minut lekcji, odchyliła się na krześle i w końcu się rozszlochała. Zadzwoniła do przyjaciółki:
“Tylko bez morałów, zakochałam się.”

“Ooo… I kto to? A co z Krzysztofem?”
“Kaś! A co Krzysztof? Wiesz…” – I zrozumiała, iż choćby imWeronika wzięła głęboki oddech, spojrzała w te niezwykłe oczy, i po raz pierwszy od lat poczuła, iż może warto jeszcze spróbować.

Idź do oryginalnego materiału