Dzisiaj zapisuję coś, co długo nosiłem w sercu. Nazywam się Zuzanna, mam 28 lat. Od prawie dziesięciu lat jestem samotną mamą mojego syna, Kacpra. Jego ojciec, Krzysztof, odszedł nagle, gdy Kacper był jeszcze niemowlęciem. Nieoczekiwane problemy z sercem zabrały go zbyt wcześnie. Miał zaledwie 23 lata.
Byliśmy młodzi ledwo dorośli gdy dowiedzieliśmy się, iż jestem w ciąży. Przestraszeni, podekscytowani, zagubieni. Ale kochaliśmy się głęboko, namiętnie. Byliśmy zdeterminowani, by sobie poradzić. Krzysztof oświadczył się tej samej nocy, gdy usłyszeliśmy bicie serca Kacpra. Ten cichy dźwięk całkowicie odmienił nasz świat na piękniejszy.
Nie mieliśmy wiele. Krzysztof był muzykiem, ja pracowałam na nocnej zmianie w barze i próbowałam skończyć studia. Ale mieliśmy marzenia, nadzieję i mnóstwo miłości. Dlatego jego śmierć złamała mnie na kawałki. Jednego dnia pisał kołysankę dla syna, a następnego już go nie było. Po prostu zaginął.
Po pogrzebie zamieszkałam u przyjaciółki i skupiłam się wyłącznie na Kacprze. Od tamtej pory byliśmy tylko my uczyliśmy się życia razem. Używane ubrania. Przypalone naleśniki. Bajki na dobranoc. Koszmary. Śmiech. Łzy. Tyle obtarć i szeptanych słów otuchy. Dałam z siebie wszystko, by go wychować.
Ale dla mojej rodziny, szczególnie dla mojej matki, Danuty, to nigdy nie było wystarczające.
W jej oczach byłam przestrogą córką, która zaszła w ciążę za młodo, dziewczyną, która wybrała miłość zamiast rozsądku. choćby po śmierci Krzysztofa nigdy nie złagodniała. Oceniała mnie za to, iż nie wyszłam ponownie za mąż, iż nie naprawiłam życia tak, jak ona uważała, iż powinnam. Dla niej samotne macierzyństwo nie było godne podziwu było powodem do wstydu.
Tymczasem moja siostra, Kinga? Ona trzymała się wszystkich zasad. Miłość ze studiów. Wymarzony ślub. Dom w idealnej dzielnicy. Naturalnie, była złotym dzieckiem. A ja byłam plamą na rodzinnym portrecie.
Mimo to, gdy Kinga zaprosiła mnie i Kacpra na swoje baby shower, zobaczyłam w tym szansę. Nowy początek. Na zaproszeniu była choćby odręczna notatka: Mam nadzieję, iż to nas zbliży. Trzymałem się tych słów jak tonący brzytwy.
Kacper był podekscytowany. Nalegał, żeby sam wybrać prezent. Zdecydowaliśmy się na manualnie robiony kocyk coś, co szyłam po nocach oraz ulubioną książkę Kacpra: Kocham cię na zawsze. Bo każde dziecko powinno być kochane powiedział. Zrobił choćby własnoręczną kartkę z brokatem i rysunkiem dziecka zawiniętego w kocyk. Jego serce nigdy nie przestawało mnie zadziwiać.
Nadszedł dzień przyjęcia. Miejsce było eleganckie złote balony, kwiatowe dekoracje, baner Witaj, maluszku, Oliwio!. Kinga wyglądała promiennie w pastelowej sukience ciążowej. Przytuliła nas serdecznie. Przez chwilę myślałem, iż może będzie dobrze.
Ale powinienem był wiedzieć, iż to tylko złudzenie.
Gdy przyszła pora na otwieranie prezentów, Kinga rozpakowała nasz i uśmiechnęła się. Dotknęła kocyka ze łzami w oczach i powiedziała, iż jest piękny. Dziękuję szepnęła. Wiem, iż zrobiłaś to z miłością. Uśmiechnąłem się, z gulą w gardle. Może to był nowy początek.
Wtedy moja matka wstała, trzymając kieliszek szampana, by wznieść toast.
Chcę tylko powiedzieć, jak bardzo jestem dumna z Kingi zaczęła. Zrobiła wszystko jak należy. Poczekała. Wyszła za dobrego mężczyznę. Buduje rodzinę w prawidłowy sposób. Godny sposób. To dziecko będzie miało wszystko, czego potrzebuje. Włącznie z ojcem.
Kilka spojrzeń skierowało się w moją stronę. Twarz mnie piekła.
Wtedy moja ciotka, Elżbieta która zawsze mówiła, jakby jej słowa były zatrute zaśmiała się i dodała: W przeciwieństwie do nieślubnego dziecka jej siostry.
To było jak cios w brzuch. Serce zamarło mi w piersi. W uszach dzwoniło. Czułem, jak wszystkie oczy zwracają się ku mnie, by zaraz odwrócić wzrok. Nikt nie odezwał się ani słowem. Nie Kinga. Nie kuzynki. Nikt nie stanął w mojej obronie.
Oprócz jednej osoby.
Kacpra.
Siedział cicho obok mnie, machając nogami na krześle, trzymając małą białą torebkę z napisem Dla Babci. Zanim zdążyłem go powstrzymać, wstał i podszedł do mojej matki, spokojny i opanowany.
Babciu powiedział, podając jej torebkę Mam coś dla ciebie. Tata kazał mi ci to dać.
W pokoju zapadła cisza.
Moja matka, zaskoczona, wzięła torebkę. W środku było oprawione zdjęcie takie, którego nie widziałem od lat. Krzysztof i ja w naszym malutkim mieszkaniu, na kilka tygodni przed jego operacją. Jego dłoń na moim zaokrąglonym brzuchu. Oboje się uśmiechaliśmy, pełni życia i miłości.
Pod zdjęciem był złożony list.
Od razu poznałem charakter pisma.
Krzysztofa.
Napisał go przed operacją. Tak na wszelki wypadek powiedział. Schowałem go do pudełka i zapomniałem o jego istnieniu. Jakimś cudem Kacper go znalazł.
Moja matka otworzyła go powoli. Jej usta poruszały się w milczeniu, gdy czytała. Jej twarz zbladła.
Słowa Krzysztofa były proste, ale mocne. Mówił o swojej miłości do mnie, nadziejach związanych z Kacprem, dumie z życia, które zbudowaliśmy. Nazwał mnie najsilniejszą kobietą, jaką zna. Kacpra naszym cudem. Powiedział: jeżeli to czytasz, znaczy, iż nie udało mi się przeżyć. Ale pamiętaj: nasz syn nie jest błędem. Jest błogosławieństwem. A Zuzanna jest więcej niż wystarczająca.
Kacper spojrzał na nią i powiedział: On mnie kochał. Kochał moją mamę. To znaczy, iż nie jestem błędem.
Nie krzyczał. Nie płakał. Po prostu powiedział prawdę.
A ta prawda rozbiła cały pokój.
Moja matka ściskała list, jakby ważył tonę, jej dłonie drżały. Jej starannie pielęgnowany spokój pękł.
Podbiegłem, objąłem Kacpra, ł