**Buty taty – i chłopiec, który próbował je założyć**
W spokojne poranku w małym domku na przedmieściach Poznania panowała cisza, którą Paweł tak uwielbiał. Miękkie światło sączyło się przez firanki, z kuchni dochodził zapach świeżo zaparzonej kawy, a on wreszcie miał chwilę, by usiąść z książką. Ale tego dnia spokój zakłócały dziwne dźwięki – niezręczne szuranie, chlupot wody i stłumione dziecięce „kurde”, jakby ktoś podłapał to słowo od dorosłych.
Paweł wyjrzał do przedpokoju i zamarł. Stał tam jego wnuk, Tomek.
Niewielki, z rozczochraną czupryną, w piżamie z wizerunkiem dinozaurów, z poważną miną próbował przejść korytarzem… w starych skórzanych butach, które samotnie stały przy drzwiach. Butach, które nazywał „tatusiowymi”. Choć taty, Krzysztofa, od dawna nie było – wyjechał na półroczny kontrakt za granicę, zostawiając rodzinę w oczekiwaniu.
— Tomek, co ty robisz? — cicho zapytał Paweł, by nie spłoszyć tej kruchej chwili.
Chłopiec nie odwrócił się, wpatrzony w swoje stopy.
— Chcę spróbować być dorosłym — odpowiedział, robiąc ostrożny krok. Jeden but zsunął się, Tomek prychnął niezadowolony, schylił się i poprawił go.
Paweł przysiadł na ławce przy ścianie, czując, jak serce ściska się od czułości. Wiedział: teraz nie wolno mu przeszkadzać. Czasem trzeba pozwolić dzieciom przymierzyć coś cudzego, by zrozumiały siebie.
— Myślisz, iż dorosłym jest łatwo? — spytał po chwili milczenia, starając się nie przerwać skupienia wnuka.
Tomek kiwnął głową, nie odrywając wzroku od butów.
— No, ty i tata wszystko wiecie. I nikt wam nie mówi, co robić.
Paweł mimowolnie się uśmiechnął, ale w tym uśmiechu była gorycz. Przypomniał sobie, jak sam w dzieciństwie włożył ojcowskie kalosze – ciężkie, ogromne, ze zniszczoną skórą. Wtedy wydawało mu się, iż jeżeli je założy, natychmiast stanie się silniejszy, większy, prawie nietykalny. Ale po kilku krokach zrozumiał, jak to niewygodne: palce obijały się o końcówki, pięta ślizgała się, każdy krok był walką.
— A wiesz — zaczął Paweł — w tych butach twój tata poszedł do swojej pierwszej pracy. Są stare, ale je przechowywał. Mówił, iż od nich zaczęło się jego dorosłe życie.
Tomek zastygł, patrząc na buty. Jego oczy, tak poważne jak na siedmiolatka, błyszczały od ciekawości i czegoś jeszcze – jakby próbował dostrzec w tych zniszczonych skórzanych „kolosach” ślady ojcowskiego losu.
— I tak chcę w nich przejść — uparł się. — Żeby też zacząć.
— Tylko nie na długo — łagodnie odparł Paweł. — A potem wróć do swoich kapci. Jeszcze zdążysz być dorosłym.
Tomek przytaknął i, kołysząc się, zrobił kolejne kroki. Jego twarz była napięta, każdy ruch – jak małe bohaterstwo. W jego ruchach czuło się determinację, jakby szedł nie przez przedpokój, ale po niewidzialnym moście do przyszłości.
Paweł patrzył na wnuka i w piersi rozlewało mu się ciepłe, głębokie uczucie. Być dorosłym – to nie buty, nie garnitur i nie znajomość wszystkich odpowiedzi. To o tym, by wstawać rano, choćby gdy cały organizm krzyczy „zostań w łóżku”. O tym, by wybaczać, gdy nikt nie prosi. O tym, by chronić tych, których się kocha, choćby jeżeli serce ściska strach.
Ale wszystko zaczyna się właśnie od tego – od małego chłopca, który wkłada wielkie buty taty i robi pierwszy, niezdarny krok w świat, który jest na razie dla niego za duży.