Buty ojca i chłopiec, który próbuje je włożyć

newsempire24.com 1 tydzień temu

W ciche poranki w niewielkim domu na obrzeżach Poznania panowała znajoma cisza, którą tak cenił sobie Wojciech. Miękkie światło sączyło się przez firanki, z kuchni unosił się zapach świeżo parzonej kawy, i wreszcie miał chwilę, by usiąść z książką. ale tego dnia spokój przerwały dziwne odgłosy — niezdarne szuranie, plusk i stłumione dziecięce „kurczę”, jakby ktoś podpatrzył to słowo u dorosłych.

Wojciech wyjrzał do przedpokoju i zastygł. Stał tam jego wnuk, Jędrek.

Niewielki, z rozczuchem blond czupryną, w piżamie z wizerunkami dinozaurów, z poważną miną próbował iść korytarzem… w starych skórzanych butach, które samotnie stały przy drzwiach. Butach, które nazywał „taty”. Choć taty, Tomka, dawno już nie było — wyjechał w półroczną delegację, zostawiając rodzinę w oczekiwaniu.

— Jędrek, co robisz? — spytał cicho Wojciech, bojąc się spłoszyć tę kruche chwilę.

Chłopiec nie odwrócił się, skupiony na swoich stopach.

— Chcę spróbować być dorosłym — odparł, robiąc ostrożny krok. Jeden but zsunął się, Jędrek niechętnie prychnął, schylił się, poprawił go.

Wojciech usiadł na ławce przy ścianie, czując, jak serce ściska się od czułości. Wiedział: teraz nie wolno mu przeszkadzać. Czasem dzieci muszą przymierzyć coś nie swojego, by zrozumieć siebie.

— Myślisz, iż dorosłym jest łatwo? — zapytał po chwili, starając się nie zakłócać skupienia wnuka.

Jędrek skinął głową, nie odrywając wzroku od butów.

— No, ty i tata wszystko wiecie. I nikt wam nie mówi, co robić.

Wojciech mimowolnie się uśmiechnął, ale w tym uśmiechu była gorycz. Przypomniał sobie, jak sam w dzieciństwie włożył ojcowskie buty — ciężkie, ogromne, ze zniszczoną skórą. Wtedy wydawało mu się, iż gdy je założy, od razu stanie się silniejszy, większy, niemal niezniszczalny. Ale po kilku krokach zrozumiał, jak to niewygodne: palce luźno chlapały, pięta ślizgała się, każdy krok był walką.

— A wiesz — zaczął Wojciech — w tych butach twój tata poszedł do swojej pierwszej pracy. Są stare, ale je przechowywał. Mówił, iż to od nich zaczęło się jego dorosłe życie.

Jędrek zastygł, wpatrując się w buty. Jego oczy, tak poważne jak na siedmiolatka, lśniły od ciekawości i czegoś więcej — jakby próbował dostrzec w tych zniszczonych skórzanych „kolosach” ślady ojcowskiego losu.

— I tak chcę w nich przejść — uparcie powiedział. — Żeby też zacząć.

— Tylko nie na długo — łagodnie odparł Wojciech. — A potem wróć do swoich kapci. Jeszcze zdążysz zostać dorosłym.

Jędrek skinął głową i, chwiejąc się, zrobił kilka kroków. Jego twarz była napięta, każdy krok — jak mały wyczyn. W jego ruchach widać było determinację, jakby szedł nie korytarzem, ale niewidzialnym mostem do przyszłości.

Wojciech patrzył na wnuka i w piersi rozlewało się ciepłe, głębokie uczucie. Być dorosłym — to nie o buty chodzi, nie o garnitur i nie o to, by znać odpowiedzi na wszystkie pytania. To o to, by wstawać rano, choćby gdy całe wnętrze krzyczy, by zostać w łóżku. O to, by wybaczać, choćby gdy nikt nie prosi. O to, by chronić tych, których się kocha, choćby gdy serce ściska się ze strachu.

Ale wszystko zaczyna się właśnie od tego — od małego chłopca, który wkłada ogromne ojcowskie buty i robi pierwszy, niezdarny krok w świat, który jeszcze jest dla niego za duży.

Idź do oryginalnego materiału