Burza w rodzinnych relacjach

newsempire24.com 2 dni temu

Burza w rodzinie

Kilka dni temu moja starsza siostra Krystyna zaprosiła mnie do siebie. Proponowała, byśmy spotkały się przy kawie, porozmawiały o życiu, jak za dawnych dobrych czasów.

Moja rodzina jest liczna: mam starszego brata i kilka sióstr. Krystyna ma już 38 lat i jest matką czwórki dzieci. Średnia siostra, Bogna, jest od niej młodsza o cztery lata, ma 34. Bratu Dominikowi niedawno stuknęła trzydziestka druga, a ja, najmłodsza z nas, w swoje 27 lat dopiero układam sobie życie. Po mnie przyszły jeszcze na świat bliźniaczki – Agnieszka i Ewelina, które mają po 25 lat, a każda z nich wychowuje już trójkę maluchów. Dom nasz zawsze pełen był gwaru, każdy zajęty swoimi sprawami, dlatego takie spotkania jak to u Krystyny to prawdziwa rzadkość. Cieszyłam się na tę wizytę jak dziecko.

Krystyna oznajmiła, iż czeka na mnie na obiad i nie przyjmuje wymówek. Zastanawiałam się, co mogłabym przywieźć jej pociechom. Zawsze starałam się rozpieszczać siostrzeńców: zabawkami, słodyczami z cukierni, czasem choćby książkami. Tym razem jednak z pieniędzmi było krucho – zbierałam na wkład własny do mieszkania i każdy grosz był na wagę złota. Postanowiłam, iż owoce to zdrowy i miły prezent, więc kupiłam kilka kilogramów soczystych śliwek. Z tą skromną paczuszką wyruszyłam do małego miasteczka pod Częstochową, gdzie mieszkała siostra.

Krystyna przywitała mnie serdecznie. Ledwie przekroczyłam próg, a dzieci rzuciły się ku mnie z wrzaskiem radości. Gospodyni zaś od razu zniknęła w kuchni, by zagotować wodę na herbatę. W powietrzu unosiła się ekscytacja: na stole stały już talerzyki do ciasta, leżała choćby specjalna łopatka. Wszyscy widocznie spodziewali się, iż jak zwykle przywiozę coś słodkiego i wykwintnego. Tymczasem podałam dzieciakom siatkę ze śliwkami.

I wtedy atmosfera zmieniła się w jednej chwili. Dzieci, które przed chwilą śmiały się głośno, nagle zamilkły. Spojrzały na śliwki, potem na mnie, i jak na komendę odsunęły siatkę na bok. Bez słowa odwróciły się i poszły do swojego pokoju. Zostałam jak wryta. Krystyna, stojąca w progu kuchni, patrzyła na mnie wzrokiem, jakbym popełniła zbrodnię. A potem zaczęło się…

— Naprawdę, Aniu? Śliwki? — Głos jej drżał od ledwo powstrzymywanego gniewu. — Tak bardzo oszczędzasz na moich dzieciach? jeżeli nie chcesz wydawać, to po co w ogóle przyjeżdżasz?

Próbowałam tłumaczyć, iż teraz jest mi ciężko, iż odkładam na przyszłość. Ale słowa więzły mi w gardle. Fala goryczy zalewała serce. Człam się upokorzona, jakby ten mizerny prezent stał się pretekstem do osądzenia całego mojego życia.

— Wiesz co, Krystyna, jeżeli liczą się dla ciebie tylko cukierki, a nie ja, to o czym tu w ogóle rozmawiać? — rzuciłam, walcząc, by nie wybuchnąć płaczem.

Herbata została nietknięta. Chwyciłam płaszcz i wyszłam, trzasnąwszy drzwiami. W piersi kipiała mieszanina złości, bólu i rozczarowania. Minęło już kilka dni, a ja wciąż nie mogę dojść do siebie. Nie wiem, czy kiedykolwiek spojrzę na siostrę bez tej goryczy.

Za każdym razem, gdy w myślach wracam do tamtego dnia, zadaję sobie pytanie: czy chodziło naprawdę tylko o śliwki? A może o coś głębszego, co zbierało się latami? Może po prostu przestałyśmy się rozumieć, tak różne od siebie? Odpowiedzi nie mam, ale jedno wiem na pewno: tamten dzień zostawił w naszych relacjach rysę. I nie jestem pewna, czy da się ją jeszcze naprawić.

Idź do oryginalnego materiału