Brawo, Iwonko! Odnalazłaś swoje szczęście

newskey24.com 3 dni temu

Dzisiaj znów przeglądam stare wspomnienia i uśmiecham się pod nosem.

„Iroczka, znalazłaś swoje szczęście,” mówiła babcia, gdy wróciłam z pierwszej randki z Pawłem.

Ira była najniewidoczniejszą gościnią na urodzinach Marysi. Dziewczyny uczyły się razem w technikum. Marysia szerokim gestem zaprosiła wszystkich, ale większość koleżanek wyjechała na weekend do rodzinnych wiosek. Ja, cicha i nieśmiała, postanowiłam skorzystać z zaproszenia.

Przecież nigdzie nie chodzę, a niedawno, tak jak Marysia, skończyłam osiemnaście lat. Tylko iż ja swoje święto obchodziłam skromnie, w gronie rodziny z babcią, dziadkiem i rodzicami.

„Co za różnica, czy pięć lat, czy osiemnaście i tak zawsze to samo,” pomyślałam wtedy z goryczą.

Kochałam swoją rodzinę, ale nie rozumiałam, kiedy wreszcie stanę się dorosła i niezależna. Kiedy któryś z chłopaków zauważy moją kobiecość, tę delikatną urodę, której sama nie potrafiłam docenić?

Marzyłam o miłości, ale wstydziłam się siebie. Nie byłam tak pewna siebie jak Marysia czy jej przyjaciółka, Ola. Dziewczyny śmiało malowały usta, nosiły modne ubrania, czasem choćby zbyt odważne, za co dostawały uwagi od wykładowców.

A ja? Moje ubrania wybierała mama, swetry robiła babcia. I obrażała się, iż rzadko je noszę.

Ale jak miałam wyjść w tych staroświeckich pulowerach? Zakładałam je tylko w domu, i to zimą.

Tego wieczoru u Marysi zebrało się kilkanaście osób. Kiedy skończyła się kolacja i zaczęły się tańce, wyszłam z mieszkania i usiadłam na ławce pod blokiem.

Nawet nie zauważyli, iż zniknęłam. Wstydziłam się obcych chłopaków, choć i tak nikt na mnie nie patrzył. Może właśnie to bolało najbardziej?

Spojrzałam na zegarek.

„Powinnam już iść, mama się martwi,” pomyślałam. „Obiecałam wrócić wcześnie…”

Wtedy z klatki wyszedł chłopak. Nie był gościem Marysi.

Usiadł na skraju ławki i smutno spojrzał w okna na drugim piętrze. Stamtąd dobiegała muzyka i śmiech.

„Też stamtąd?” zapytał nagle.

Skinęłam głową w stronę okien.

„Jak tam Marysia? Bawi się dobrze?” dopytywał, a jego oczy były pełne melancholii.

„Przecież słychać,” odparłam. „Tak, weseli się…”

„No tak, urodziny,” westchnął. „Ja w swoje choćby nie świętowałem. Herbata z tortem w gronie rodziny, jak w przedszkolu.”

Uniosłam brwi.

„U mnie tak samo. Jesteś jej przyjacielem?” wskazałam na okna Marysi.

„I tak, i nie. Chciałbym, ale ona mnie nie zauważa. choćby na urodziny nie zaprosiła, choć jesteśmy sąsiadami od lat. Wie, jak się do niej odnoszę…”

Zamilkł. Ja westchnęłam ze zrozumieniem, a potem nagle powiedziałam:

„Nie przejmuj się. Ja też ciągle się tym zamartwiam, ale po co? I tak nikt tego nie widzi. Wyszłam stamtąd, i nikt nie zauważył. Jestem jak człowiek-niewidka. Czy jestem, czy mnie nie ma nikomu to nie przeszkadza.”

„Nie mów tak…” próbował mnie pocieszyć. „Chociaż… masz rację. Są tacy ludzie. Jak my. Pechowcy.”

„Nie pechowcy. Niewidzialni. Nienachalni. Może to choćby zaleta? Jest w tym jakaś niezależność, choćby wolność.”

„Tak myślisz?” zdziwił się. „A tak w ogóle, jestem Paweł. A ty?”

„Ira.”

Siedzieliśmy jeszcze chwilę, przysłuchując się muzyce. Może oboje liczyliśmy, iż Marysia wyjrzy przez okno i zawoła nas z powrotem. Ale nikt nie przyszedł.

„Miło było cię poznać,” powiedziałam grzecznie, „ale muszę już iść. Obiecałam, iż nie będę długo.”

„Może cię odprowadzę? Choćby do przystanku.”

Szliśmy przez park, rozmawiając i mimowolnie uśmiechając się do siebie.

Paweł nagle zrozumiał, iż jego uwaga mnie cieszy. Widział to w moim rumieńcu, w moich oczach, które odwracałam, gdy patrzył na moje długie rzęsy.

Zaczął żartować, opowiadać zabawne historie ze swojego życia. Mógłby tak mówić godzinami, byle tylko słyszeć mój śmiech i zostać ze mną dłużej.

Gdy doszliśmy do przystanku, podziękowałam i pożegnałam się, ale on nie odchodził, dopóki nie wsiadłam do autobusu. Celowo przegapiłam pierwszy, żeby zostać chwilę dłużej.

Wsiadając, pomachałam Pawłowi, jakbyśmy znali się od lat.

A on stał tam jeszcze długo, jak zaczarowany. Ta drobna dziewczyna z dołeczkami w policzkach i wyrazistymi oczami zaskoczyła go.

Wrócił do domu i nagle zrozumiał, iż chce mnie zobaczyć jeszcze raz. Ale nie wziął numeru telefonu, nie zapytał o adres. Czy to w ogóle wypada?

Następnego ranka pobiegł do Marysi.

„Znowu ty?” skrzywiła się, otwierając drzwi. „Nie pójdę z tobą, Paweł. Nigdy. Mówiłam ci…”

„Nie o to chodzi,” zaczął, czerwieniąc się. „Potrzebuję numeru twojej koleżanki z klasy. Była tu wczoraj. Zostawiła coś na ławce…”

„Której?” zdziwiła się.

„Na imię miała Ira.”

„Ira? Jaka Ira?” Marysia zamyśliła się na moment. „A, Irka… No proszę! Czekaj, zaraz ci dam.”

Po chwili wręczyła mu karteczkę.

„Romeo i… Irka? Cicha woda…” Marysia uśmiechnęła się i zamknęła drzwi.

Paweł pobiegł do domu, trzymając kartkę jak talizman.

Cały dzień układał w głowie rozmowę. Wieczorem zadzwonił.

Zaprosił mnie na spacer i obiecał lody. Ku jego radości, zgodziłam się bez wahania. Mój głos przez telefon wydał mu się jeszcze cieplejszy niż wczoraj.

Szliśmy parkiem, jedliśmy lody i opowiadaliśmy sobie wszystko. Najdziwniejsze, jak bardzo byliśmy do siebie podobni.

„Teraz ja ciebie zapraszam,” powiedziałam śmielej przy pożegnaniu. „Tylko nie do parku, ale do kina. Chcesz?”

Od tamtej pory nie rozstawaliśmy się. Chodziliśmy do kina, muzeów, a po roku zaczęliśmy choćby razem podróżować. Rodzina już mówiła o nas jako o narzeczonych.

Dwa lata później wzięliśmy ślub.

Mama płakała, iż za wcześnie. Babcia tylko pokiwa

Idź do oryginalnego materiału