**Brat z wyboru**
– Oddaj! Nie rób mu krzywdy! – Zosia, zalana łzami, waliła pięściami w chłopaka, który wyrwał jej kotka. Walczyła z całych sił, ale to nie miało sensu. Chłopak tylko się śmiał, coraz mocniej ściskając w dłoniach małe, delikatne ciałko. Zosia, nie wiedząc, co jeszcze zrobić, wpiła się zębami w jego rękę i natychmiast odleciała na bok. W ustach poczuła metaliczny smak krwi, a po brodzie spływało coś ciepłego. Przeciągnęła dłonią po twarzy i, widząc, iż jest czerwona, zamknęła oczy i krzyknęła z całej siły:
– Pomocy!…
Na jej zaskoczenie, wołanie zostało usłyszane. Chłopak głośno zaklął, a Zosia otworzyła ocje. Z miejsca, gdzie leżała, widziała niewiele, ale zauważyła, jak jej prześladowca w brudnych adidasach nagle poleciał w powietrze. Chłopak wylądował na ziemi i wrzasnął ze złością:
– O co ci chodzi?! Zwarjowałeś?! – jego głos nie był już taki pewny siebie jak przed chwilą.
– Jak jeszcze raz cię tu zobaczę, to pożałujesz! I żebyś jej więcej nie tknął, jasne?!
Głos tego, kogo Zosia jeszcze nie widziała, brzmiał spokojnie, niemal leniwie.
Zosia odwróciła głowę. Kolejny kłopot! Chociaż… zdawał się jej bronić. Ale co dalej? Gorączkowo rozejrzała się po okolicy. Gdzie…? O, tam! Mały futrzany kłębek leżał nieruchomo na ziemi. Zosia, nie wstając, podczołgała się do niego i dotknęła go ręką. Oddycha! Ostrożnie podniosła go i przytuliła do siebie. Trzeba uciekać! Do babci. Ona pomoże. Tylko nogi jakoś nie chciały słuchać…
– Mała, jak tam? O rany… Nieźle cię uraczył…
Chłopak, który teraz stał nad Zosią, był starszy od tamtego. Chudy, niezdarny nastolatek próbował złapać jej wzrok.
– Pokaż no… Ugryzłaś się w wargę?
– Nie wiem…
– Dobra, jakoś to będzie. Dasz radę wstać?
Zosia potrząsnęła głową. Nagle ogarnęło ją spóźnione przerażenie i znowu wybuchnęła płaczem.
– Hej! Nie płacz! Poszedł już. I więcej cię nie tknie. Jakby co – mów mi, okej? A to co u ciebie?
Jego ręka, z krótkimi, obgryzionymi paznokciami, sięgnęła w stronę kotka, ale Zosia skuliła się, próbując osłonić malucha, i zawodziła jeszcze głośniej…
– Dobra, dobra, nie dotykam! Nie bój się!
Zosia próbowała się uspokoić, ale jakoś nie wychodziło.
Niedobrze zrobiła, iż dziś poszła sama na podwórko bez babci. I jeszcze tak się prosiła, prawie błagała. Przecież już duża, za rok do szkoły. Wszyscy już chodzą sami, a ona tylko z babcią.
– Zosieńka, mnie też trzeba wyprowadzać. – Krystyna Stanisławowa żartowała z wnuczki. – Ty się bawisz, a ja z koleżankami na ławce gadam. Co w tym złego?
– Ale babciu, wszyscy widzą, iż ty nade mną czuwasz!
– I co z tego?
– Ja już duża jestem!
– Kto przeczy? Ty pilnujesz mnie, a ja ciebie.
– Chcę sama! – Zosia naburmuszyła się, a Krystyna Stanisławowa uśmiechnęła się. Ojca charakter. Jej syn też taki był. Zawsze wszystko chciał robić sam. Tylko iż on był chłopakiem, a to dziewczynka.
– To może jak mama powie, tak zrobimy, co?
– No właśnie! Ona na pewno nie pozwoli!
– A pytałaś?
Zosia pokręciła głową. Mama była surowa. Pracowała w szpitalu, chirurgiem. Tam nie ma miejsca na pobłażanie. Ale Zosia, choć nie była pacjentem, też nie mogła liczyć na taryfę ulgową. jeżeli mama powiedziała „nie”, to już nie było odwołania. Ale babcia miała rację – Zosia nie pytała mamy, czy może sama wychodzić na podwórko. Trzeba spróbować. jeżeli nie wyjdzie, zostanie tylko opcja z babcią.
Mama jednak się zgodziła.
– Masz rację, już jesteś duża. Ale niech będzie tak: musisz mi udowodnić, iż można ci ufać. Tylko wtedy uznam cię za wystarczająco dorosłą, dobrze?
– Tak. A co mam zrobić?
– Słuchaj. Puszczam cię samą na podwórko, ale obiecujesz, iż nigdzie stąd nie wyjdziesz. I będziesz się bawić tak, żeby babcia cię widziała z okna, gdyby co.
– choćby na huśtawki obok?
– Zosiu, gdzie są te huśtawki?
– Na sąsiednim podwórku…
– A co ci przed chwilą powiedziałam? Można? Pomyśl.
– Nie można.
– No to po co pytasz?
Zosia skinęła głową, bardzo zadowolona, iż mama jednak się zgodziła.
Tylko iż obietnicy nie dotrzymała. I to od razu. Najpierw przybiegła Alinka z trzydziestego piątego. Trochę skakały na skakance, ale potem Alinka powiedziała, iż idzie na huśtawki.
– A ja nie mogę. – Zosia zmarszczyła brwi, spoglądając na swoje okna. Babci nie było widać, ale to nie znaczyło, iż nie patrzy.
– No to jak chcesz! – Alinka zawahała się. – Zosia, może na chwileczkę? Szybko, babcia nie zauważy!
Zosia pokręciła głową. Nie wolno! Mama potem w ogóle jej nigdzie nie puści.
Alinka machnęła ręką i pobiegła w stronę wyjścia z podwórka, a Zosia usiadła na ławce. Nuda! Oprócz niej nikogo. Może jednak gwałtownie z Alinką i zaraz wrócić… Przecież to blisko, choćby przez ulicę nie trzeba przechodzić. Rozejrzała się, czy babcia nie patrzy, i pognała za koleżanką.
Gdy po dwudziestu minutach wracały, zauważyły małego kotka leżącego na ścieżce. Nie wiadomo, skąd się wziął. Kotki nigdzie nie było. Dziewczynki przeszukały krzaki, wołały, ale nic.
– Takie maleństwo! Ledwo oczy otworzył. Bez mamy mu nie wolno. – Alinka pogładziła główkę pisklęcia, które trzymała Zosia.
– Skąd wiesz?
– Mieliśmy kotkę. Jak miała kocięta, mama mi opowiadała. Potem odMaksym uśmiechnął się i mocno przytulił Zosię, czując, iż choć życie nie zawsze było łatwe, to jednak teraz – z rodziną, którą sam wybrał – było naprawdę dobre.