Czasami życie stawia nas przed wyborem, od którego zależy więcej, niż możemy sobie wyobrazić. Od tygodni dręczy mnie ta myśl: czy powiedzieć synowi to, co widzę na własne oczy, czy milczeć w obawie przed zburzeniem nie tylko jego złudzeń, ale i naszej relacji.
Mój syn, Bartosz, to człowiek pracowity, uczciwy, o mocnych zasadach. Pracuje od świtu do nocy, wraca do domu wyczerpany. A jego żona, Karina… Nie wiem nawet, jak to ująć, by nie brzmiało zbyt ostro. Od miesiąca codziennie przywozi ją do domu jakiś pewny siebie mężczyzna w srebrnym SUV-ie. Nie raz na tydzień, nie od święta — każdego wieczoru, jak w zegarku.
Z początku myślałam, iż to przypadek. Może kolega z pracy podwozi. Ale to było zbyt podejrzane. Raz, dwa — jeszcze ujdzie. Ale gdy tygodniami schodzisz z samochodu obcego mężczyzny, spędzasz w nim czas, zanim leniwie przejdziesz do domu… To już zupełnie inna historia.
Nie wytrzymałam i zapytałam ją wprost. Powiedziałam, iż ludzie widzą, iż sąsiedzi szeptają, iż naraża dobre imię naszej rodziny. Na to ona, bez cienia zażenowania, odparła, iż to nie moja sprawa. Że to kolega z pracy i omawiają służbowe kwestie. Służbowe sprawy w aucie na pustym parkingu wieczorami? Zbieg okoliczności? A przy tym nie zapominają się przytulić na pożegnanie.
Gdy Bartosz wrócił tego wieczoru, sądziłam, iż choćby jako mężczyzna, jako mąż, zastanowi się. Ale on zaczął na mnie krzyczeć, iż uraziłem jego żonę, iż przez „takie stresy” choćby jeść nie może. Zasugerowałam, iż całe osiedle już komentuje regularne podwożenie Kariny. A on odparł, iż „nic w tym złego”, iż jej ufa, a ja powinnam szanować jego wybór. Co więcej — zażądał, bym ją przeprosiła.
Nie przeprosiłam. Ale od tamtej chwili nie mogę zaznać spokoju. Czy on naprawdę niczego nie widzi? A może udaje, by nie rozpadało się małżeństwo? A może to ja przesadzam i szukam dziury w całym?
Porozmawiałam ze znajomymi z podwórka. Wszystkie są po mojej stronie. Mówią: nie ma „zwykłych kolegów”, którzy codziennie przez miesiąc wożą zamężną kobietę i zatrzymują się na dłużej w aucie. One, tak jak ja, są pewne — to nie jest niewinna podwózka.
Jedna z przyjaciółek rzuciła: „Powiedz mu wprost. Niech otworzy oczy.” Ale właśnie tu tkwi problem. jeżeli to zrobię, może uzna to za zdradę. Wybaczy swojej małżonce, a mnie wykreśli z życia. Zostanę „tą, która wtrąca się nie w swoje”.
Ale dłużej już nie potrafię milczeć. On przecież dał dla niej wszystko. Haruje jak wół, a ona, jak widać, tylko wykorzystuje jego zaufanie. Stoję więc między prawdą a lękiem przed utratą syna. I nie wiem, co gorsze — prawda, czy to, co nastąpi po jej wypowiedzeniu.